XIV

2.6K 265 98
                                    

Harry poprawiał swoje włosy, przegryzając wargę.

Czy on naprawdę się na to zgodził? Zgodził się na wpuszczenie do swojego domu Louisa Tomlinsona, swojego wroga, w którym się kiedyś podkochiwał...

Westchnął cicho, idąc do kuchni i przygotowując wszytskie potrzebne mu składniki. Babeczki już się upiekły.

Zapach lukru roznosił się po całej kuchni. Tak właśnie kochał spędzać wolny czas. Zawdzięczał swojej babci odziedziczony talent do wypieków.

Jęknął, gdy usłyszał dzwonek. Lewis, pomyślał, ruszając do drzwi i je otworzyć. Nie powie pierwszy cześć.

– Dzięki – powiedział loczek, zabierając makaron i przymykając powoli drzwi przed nosem szatyna.

– Nie wpuścisz mnie do środka? – usłyszał. Po cichym westchnięciu otworzył drzwi szerzej. Kurwa...

– Wejdź – powiedział, odchodząc i ruszając szybko do kuchni.

– Przytulnie tu... O Boże, a jak pachnie! – usłyszał za sobą. Świadomość, że Tomlinson stoi w jego salonie, wywoływała przyjemnie łaskotanie w jego brzuchu.

Loczek przewrócił oczami, zaczynając robić sobie obiad.

– Nie wiedziałem, że jesteś kucharzem. – Louis zaśmiał się przyglądając się poczynaniom Stylesa.

– Nic o mnie nie wiesz – powiedział loczek, kładąc makaron do wody.

– Masz rację – odpowiedział cicho niebieskooki. – Jesteś Harrym czy Marcelem?

– Słucham? – zdziwił się. Tak dawno nie słyszał tego imienia.

– Dlaczego w szkole byłeś Marcel? – powiedział nieco głośniej. Spiął się, gdy Harry patrzył w niego swoimi zielonymi oczami.

– Ktoś sobie wymyślił, że będzie zabawnie, jak nazwie mnie Marcelem. Od tamtej pory nawet nie reagowałem.

– Nie reagowałeś? Dlaczego? – ciągnął dalej Louis.

– Po co? Byłem tylko szkolnym kujonem. – Wzruszył ramionami, wyjmując kolejne babeczki.

Szatynowi zrobiło się cholernie przykro... Co? Mu nigdy nie jest przykro! On nie ma serca... Zatem dlaczego, gdy wyobrażał sobie cierpienie Harry'ego, spowodowane też przed niego samego, jest mu żal chłopaka?

– Babeczki? – spytał brunet, wystawiając w kierunku Tomlinsona wcześniej upieczone łakocie.

– J-ja.. Chętnie skosztuję. – szatyn uśmiechnął się.

– Smacznego. – Kręconowłosy wzruszył ramionami, odwracając się i zaczynając smażyć mięso.

– Pyszne jak cholera – wymamotał Louis, kończąc babeczkę. Naprawdę mu smakowało. Nie pamietał, kiedy ostatnio ktoś dla niego coś upiekł, ugotował, czy zrobił cokolwiek.

– Yhym – mruknął loczek, próbując skupić się na wszystkim, tylko nie na Louisie.

– Przepraszam, Harry, ja naprawdę żałuję... – zielonooki usłyszał ciche mamrotanie drugiego. – Nawet jeśli w twoich oczach to teraz nie stanowi różnicy.

– Kawy? Herbaty? – spytał Styles, ignorując szatyna.

– Uh. – Louis westchnął. – Herbaty, jeśli to nie problem. Nie lubię smaku kawy – dodał.

– Dobrze – powiedział Harry, wstawiając wodę i robiąc przy okazji sos do makaronu.

– Nie znasz całej historii, Hazz. Znasz to ze swojej strony – powiedział straszy.

– Louis. Zamknij się – warknął w końcu chłopak. Nie chciał rozpłakać się przy szatynie.

– Przepraszam... – wyszeptał. Poczuł, jak staje się słaby.. Widząc Harry'ego bliskiego łez, sam stawał się zwykłą pizdą. Co działo się z tym pewnym wszytskiego Louisem?

– Ile słodzisz? – spytał, wyjmując kubki.

– Dwie – powiedział krótko Tommo.

Młodszy pokiwał głową, wyłączać wodę. Po chwili postawił gotowe herbaty przed szatynem.

– Dzięki, Harry. – Młodzieniec spojrzał w zielone tęczówki.

– Proszę – odparł kędzierzawy, upijając łyk i siadając na chwilę.

– Bardzo dobra. – Szatyn podarował loczkowi lekki uśmiech.

Harry przewrócił oczami, pijąc swoją herbatę w ciszy.

– Mam wyjść? – spytał niebieskooki, spuszczając głowę. Widział, że Harry go nie chce. Po co w ogóle tu przyjechał? Był takim debilem...

– Jak już jesteś to zostań. Nie zjem wszystkiego sam – odrzekł, zdejmując rękawice.

– No okej, ja po prostu... jeśli nie chcesz, to wiesz, nie obrażę się, jak każesz mi wypierdalać. Nawet bym to zrozumiał. – Szatyn wzruszył ramionami.

– Jeżeli chcesz iść, droga wolna. Ja cię nie trzymam, Lewis. – Styles przewrócił oczami, patrząc w okno.

– Jeszcze zostanę... – odparł Louis, spoglądając w zieleń oczu Harry'ego. 

ᴋɪssᴇs ʙᴀᴄᴋ ғʀᴏᴍ ʏᴏᴜ ✓Where stories live. Discover now