Rozdział V - John

41 10 0
                                    


17.04.1874r.

José wszedł do saloonu lekkim krokiem, bacznie obserwując ludzi. Ci ludzie właśnie, zapewne przyzwyczajeni do codziennej inspekcji tej piekielnej siedziby, nawet na nas nie spojrzeli. Zrobiłem zaledwie trzy kroki, gdy zaczęła podsuwać się do mnie jakaś blondynka w niekompletnym ubiorze. Była ładna. Naprawdę. Odsunąłem ją lekko na bok, szukając wzrokiem Meksykanina.

Cholera. Tak, słowo poprzedzające to zdanie było tym co sobie pomyślałem. A dlaczego? José zniknął. Szedłem za nim i... go nie ma.

Nie mogłem przecież wykazać się takim małym rozumem w pierwszym dniu służby prawu. Ale stało się. Zgubiłem Meksykanina.

Niespokojnie przeskakiwałem wzrokiem z jednej twarzy na drugą. W końcu dałem za wygraną i ruszyłem w kierunku lady.

Gdy byłem już w połowie drogi do celu, przejście zagrodził mi wysoki, umięśniony mężczyzna z bujną brodą.

- Collins znalazł nowego, co? – burknął, wskazując na pięcioramienną gwiazdę, staranie przypiętą do mojej kamizelki.

Wokół nas zgromadziła się grupka widzów, którzy z wyczekiwaniem patrzyli to na olbrzyma, to na mnie.

Zignorowałem zaczepkę i starałem się przejść obok mężczyzny, ale silne ręce zacisnęły się na moich ramionach i ustawiły mnie na powrót na dawnym miejscu.

- Słuchaj, dzieciaku – fuknął na mnie mężczyzna – Naprawdę nie wiem czego tu chcesz, ale powiem ci jedno: Lepiej nie mieszaj się w życie Fir.

W tym momencie ktoś z impetem walnął go kolbą karabinu w skroń. Mężczyzna zatoczył się i runął na ziemie. Ogłuszony.

Przede mną stanął José. Wcale go nie znalazłem. To on mnie znalazł i to w ostatniej chwili.

Gdy w otaczającym nas tłumie rozległy się pomruki niezadowolenia, José syknął:

- Obraza ludzi szeryfa to obraza szeryfa. Obraza szeryfa to obraza prawa.

Po tych słowach chwycił mnie za rękaw koszuli i zdecydowanym ruchem pchnął w stronę wyjścia. Nie stawiając oporu, wyszedłem na ulicę.

Był już wieczór. W niektórych oknach paliły się jeszcze światła, ale większość ludzi albo spała albo przebywała w gospodzie, więc gdyby nie bezchmurne niebo i intensywny blask księżyca, byłoby prawie zupełnie ciemno.

José skierował się pewnym krokiem w stronę szeryfówki, a ja po chwili wahania ruszyłem za nim.

- Nikt za ciebie nie nauczy tych ludzi respektu do twojego stanowiska – odezwał się po chwili. – Muszą wiedzieć, że nie dasz sobą pomiatać, inaczej skończysz jak Simmons.

- Kim jest Simmons?

- Najpierw się wykaż, potem będę mógł cię wtajemniczyć w niektóre sprawy. I zapamiętuj to, co do ciebie mówię, bo to nie są żarty. Z tą gwiazdą, nie tylko twoje życie staje się bardziej zagrożone niż do tej pory. Nosząc tą gwiazdę odpowiadasz za życie Collinsa, moje, Rexa, Toma i wielu ludzi z okolicy. Teraz oni na ciebie liczą. To naprawdę nie zabawa, rozumiesz?

- Rozumiem. 

Czekam w Fir ValleyWhere stories live. Discover now