Rozdział 14

658 47 38
                                    

[Rozdział bardzo wulgarny. Ups.]

Mózgu, chyba powinieneś przyspieszyć. To tylko taka sugestia.

William Afton, morderca cholernie dużej ilości dzieci jak i ojciec trójki dzieci, z czego jedno zabił, drugie zostało zabite przez trzecie, a trzecie siedzi w gnijącym ciele i nie może się wydostać. To właśnie ten kretyn, co prawdopodobnie zastrzelił mi mojego crusha.

No co za pierdolnięta pała.

Oddał jeszcze kilka strzałów, jednak wszystkie się ode mnie odbiły. Metal, kurwiu, metal. Było nie robić mnie niezniszczalną.

Uklękłam przy chłopaku i pochyliłam się nad nim. Do moich oczu napłynęły łzy.

- Nie... - wyszeptałam.

Po chwili zaczęłam powtarzać to słowo jak mantrę. Nie wiedziałam, co zrobić. Byłam w stanie tylko siedzieć i się gapić.

Nagle podszedł do mnie Yenndo. Jedną ręką złapał za ramię Erica, drugą Ennarda. Miał zamiar się teleportować.

- Utrzymajcie go przy życiu przez chociaż dziesięć minut - powiedziałam cicho. - Błagam.

- Jasne.

Zniknęli.

Usłyszałam dźwięk pustego pistoletu.

- Cholera - zaklął mój ojciec.

Wstałam. Byłam już nawet nie wkurwiona. To było wkurwienie razy tysiąc. Poziom wkurwu osiągnął zenit.

Innymi słowami, miałam ochotę wymordować świat, a na końcu siebie.

- Ty... - zaczęłam. - TY SPIERDOLONY KRETYNIE! NIENAWIDZĘ CIĘ! NIENAWIDZĘ CIĘ!!! - krzyczałam w niebogłosy.

Mężczyzna zaczął się śmiać.

- Jestem twoim ojcem - powiedział z wrednym uśmiechem. - Nie masz prawa mnie nienawidzić.

- Zabiję cię - przyrzekłam cicho. - ZABIJĘ CIĘ. TWÓJ PIERDOLONY REMNANT CIĘ NIE OCHRONI. SPŁONIESZ. BOLEŚNIE. OBIECUJĘ CI TO.

- A mogłem nie robić cię z takiego dobrego metalu - mruknął. - Co mnie podkusiło?

Nagle, poczułam jak blizny na mojej twarzy się pogłębiają. Maska otwierała się. I stanęła otworem, ukazując endoszkielet. Tak jak wtedy, kiedy nękaliśmy mojego starszego brata.

Ah, stare dobre czasy.

- Everyone, please stay in your seats - powiedziałam swoim robotycznym głosem. - And show you can feel our pain.

Zaczęłam powoli iść w jego stronę. Nikt nie próbował mnie zatrzymać. On natomiast z przerażeniem zaczął się cofać.

- Pierdolone robotyczne zdolności - powiedział, po czym uciekł.

Wróciłam do normalności. Przez ułamek sekundy zastanawiałam się, co zrobić, ale potem odwróciłam się w stronę naszej grupy i rzuciłam:

- Natychmiast do domu.

Nikt nie próbował protestować. Wszyscy zaczęliśmy biec w stronę miejsca zamieszkania, co na szczęście nie było trudne, bo mieszkaliśmy dwie ulice dalej. Wparowałam do domu jak burza.

- Co z nim? - krzyknęłam od progu.

- Żyje, ale jest źle - odpowiedział niezadowolony Ennard.

- Świetnie. Yenndo, zabierz mnie do domu Aftona.

- Co? - zapytał zdezorientowany złotooki.

- DO. DOMU. AFTONA. - rozkazałam.

- O-okej - zająknął się, po czym złapał mnie za ramię i teleportował się.

Byłam w doskonale znanej mi ruderze. Rzuciłam się na szafki w sypialni ojca i, rozwalając szufladę po szufladzie, zaczęłam szukać pieprzonej strzykawki.

- Kurwa, gdzie to jest... - mamrotałam zdenerwowana.

W końcu, znalazłam upragniony przedmiot i zgarnęłam go.

- Mam to! Yenndo, wracajmy - powiedziałam w stronę przyjaciela.

- A co ja, twoja prywatna Tardis? - zapytał ironicznie, teleportując nas.

- Baby... - zaczęła zmartwiona Ballora. - On powoli umiera...

- Doskonale - wykrzyknęłam, jak najszybciej przy nim uklękłam i wstrzyknęłam mu substancję ze strzykawki pod skórę na ramieniu.

- Co to jest? - zapytała Foxy.

- Remnant... Działaj, kurwa - wyszeptałam, a do moich oczu napływało coraz więcej łez.

- Jaki, kurwa, remnant? - usłyszałam głos Ennarda w tle.

Chociaż już tego nie zarejerestrowałam, bo Eric otworzył oczy.

Tajemnica || FNaF SL ||Where stories live. Discover now