3.

794 92 16
                                    

Zatrzymałem się pod salą treningową, ale nie wysiadłem z samochodu. Odczekałem chwilę, a gdy nikt więcej się nie zjawił, wbiegłem do budynku. Bałem się, że on tam będzie, że czai się gdzieś za rogiem, a jak poczuje się pewny swego, zabije mnie gołymi rękoma za odkrycie jego tajemnicy. Jadąc tutaj miałem różne wizje i rozważania dotyczące mojej młodej śmierci pod nożem tego psychola.

Zastanawiałem się też, jakbym wyglądał z wyciętym "A.W" na twarzy, albo z wbitym szkłem w czaszcę. Tak, stać go było na to, w szczególności,  kiedy drapieżnik poczuje się zagrożony. Chce pokazać, że jest nieustraszony.

Lecz nic takiego się nie stało. Przyszedłem lekko spóźniony, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Nikt nie zauwazył też, że nie ma Wellingera. Cóż... Constantin mógł odetchnąć z ulgą.

Tego potwora zobaczyłem dopiero na skoczni. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi, żeby go nie rozjuszyć. Przyglądałem mu się z daleka, bo co jak co, ale wygląd to on ma nieziemski. To chyba jedyne, co mi się w nim podoba. I dobrze. Nie chcę się zakochać w takim bucu jak Andreas.

Oddałem parę dobrych skoków. On natomiast widocznie się czymś denerwował, bo skoczył nieco ponad 100m, co nie dało mu możliwości skakania w drugiej serii. Był zły. Był wkurzony. Wszyscy się przed nim schowaliśmy, żeby mógł zemścić się na innym zawodniku.

Wparował do klubowej szatni, niczym lew w stado zebr. Ukryłem się zwinnie za Markusem. Popatrzył na nas w jeszcze gorszym humorze. Dzisiaj będzie masowy mord, to na pewno.

- Hej, Leyhe! - krzyknął rozwścieczony - Co tak dzisiaj uciekłeś, jak zobaczyłeś kolegę z kadry na mieście? Musimy pogadać, już! - wyszedł, trzaskając drzwiami.

- Jak ja go nienawidzę! Myśli, że jest niewiadomo kim! - warknął Richi. Miał rację.

Pożegnałem się ze wszystkimi i ruszyłem w stronę wyjścia. Zobaczyłem go pod drzewem. Palił papierosa i klnął na wszystko. Na skoki, na słońce, na deszcz, na miłość, na życie i na śmierć. Ten chłopak zdecydowanie potrzebuje psychiatry!

- A-andreas? - sam się zaskoczyłem, jak usłyszałem swój głos.

Blondyn zgasił Marlboro butem i podszedł bliżej. Teraz jego naturalny zapach słodkiej żurawiny, wymieszał się z nikotyną. Zakręciło mi się w głowie.

- Jesteś - o dziwo, jego głos nie brzmiał złośliwie. Odwrócił się w stronę skoczni - Nie poszło mi dzisiaj, co?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Jak powiem, że tak, wkurzy się, że uważam jego skoki za złe. Jeśli powiem, że dobrze skakał, uzna, że kłamię i nie przyznaję mu racji. Po prostu stałem, patrząc mu w oczy.

- Bywają takie konkursy - kontynuował - Czasami człowiekowi się zwyczajnie nie chce. Czasami to złe warunki, czasami to brak doświadczenia, adrenaliny.

Po co tak owijał w bawełnę? Dlaczego tak się zachowuje? Dlaczego nie podejmie tematu? Miałbym to za sobą...

- Uderz mnie - szepnąłem.

Deine Andere Seite / LellingerOnde histórias criam vida. Descubra agora