SANSA IV

341 59 22
                                    

Rozdział 11. „The Lannisters Send Their Regards."

— Kto to zrobił? — krzyczała przeraźliwie, gdy tylko zakończył się jej lament

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.



Kto to zrobił? — krzyczała przeraźliwie, gdy tylko zakończył się jej lament.

Nikt jednak nie potrafił odpowiedzieć jej na pytanie, choć proste, złożone z trzech słów, to trudniejsze, niż niejedno z czym przyszło zmierzyć się wielu z nich. Kto mógł zabić osobę tak ważną?

Pytanie to zawierało jednak odpowiedź samo w sobie. Wszyscy.

Większość ludzi na ich popieprzonym świecie mogła to zrobić i dlatego odpowiedź, której oczekiwała Sansa była tak nieoczywista. Mógł zrobić to każdy, a oni nie mieli czasu, by dłużej nad tym rozmyślać. I choć brzmiało to brutalnie i tragicznie, taka była prawda — nie była to odpowiednia chwila na zastanawianie się, kto mógł chcieć śmierci Jona Snowa. Goniła ich armia umarłych, a oni chcąc uniknąć dalszego rozlewu krwi, przynajmniej na ten czas, powinni ruszać dalej.

— Zabierzcie go — rozkazała dziewczyna chłodnym głosem.— Dostanie należyty pochówek, gdy tylko dotrzemy do Orlego Gniazda. To jest teraz naszym głównym i jedynym priorytetem.

Mogła przecież nadal płakać i lamentować. Nikt nie osądzałby jej teraz, jednak kobieta wiedziała, że ma doprowadzić swych ludzi do bezpiecznego miejsca, a to oznaczało, iż nie była to pora na łzy i rozpacz. Odwróciła głowę w kierunku Jaime'a Lannistera, który przyglądał się ciału Jona z lekkim zmarszczeniem brwi. Nie wiedziała, co chodzi mu w tym momencie po głowie, jednak miała dowiedzieć się o tym już niedługo.

Trójka mężczyzn, którym udało uciec się z ruin Winterfell wzięła ciało oderwane od głowy i przeniosła je na tyle daleko, by Sansa nie mogła tego widzieć. Ona jednak chciała to robić. Kiedy jeden z nich wyrwał pal wbitą w zamrożoną ziemię, dziewczyna dokładnie zauważyła zmarszczenie jego brwi.

— Pani... — zaczął niepewnym głosem, jak gdyby nie wiedział, czy może kontynuować, a wzrok jego pokierował się w stronę Jaime'a Lannistera. — Znalazłem coś.

Mężczyzna, a można by raczej rzec, że chłopiec, gdyż był młodszy od Starkówny, podał jej karteczkę, która ubrudzona była plamami z krwi. Rudowłosa starała się opanować drżenie rąk, gdy odbierała świstek papieru, a pierwsze słowa, które zobaczyła na niej, spowodowały, że przymknęła na chwilę powieki.

Lannisterowie przesyłają swe pozdrowienia.

Podniosła wzrok na Jaime'a, który przyglądał jej się ze zmarszczonymi brwiami i kiwnęła głową w stronę trójki uzbrojonych mężczyzn, a oni szybko pochwycili blondwłosego. Jaime nie protestował, gdy wiązali jego ręce sznurem. Możliwe, że nie wiedział, o co właściwie chodzi, jednak Sansa była przekonana, że miał z tym coś wspólnego. Nie mogła darować mu tego, mimo, że wcześniej zaczęła traktować go bardziej jak przyjaciela, aniżeli wroga. Teraz ponownie wszystko się zmieniło, a ona została sama, bez żadnego sprzymierzeńca. Przeklęła w myślach, gdy padło to słowo. Lannisterowie nigdy nie byli sprzymierzeńcami — nawet cholerny Jaime.

— Czy mogę wiedzieć, o co właściwie chodzi, do cholery jasnej? — spytał z wyraźnym zirytowaniem, ale i ze zdziwieniem. — Czy postanowiliście tak po prostu związać moje dłonie?

— Chyba pieprzoną dłoń, jeśli już masz czelność się odzywać. — mruknął mężczyzna, który wiązał Lannistera.

— Oczywiście, że możesz — odpowiedziała ze spokojem Sansa, po czym rozprostowała zgiętą wcześniej karteczkę i przysunęła ją bliżej jego twarzy, stając naprzeciw mężczyzny. — Rozpoznajesz to może?

Widziała zaskoczenie na twarzy Jaime'a, choć w tamtym momencie była niemal pewna, że je udawał.

— Tak myślałam — oznajmiła, gdy mężczyzna nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, nie odezwał się żadnym słowem, które mogłoby go obronić. Stał w ciszy, pozwalając związać się linami, a Sansa poczuła wtedy ogromny zawód.

W głębi serca wiedziała, że miała nadzieję, iż Lannister spróbuje się chociaż bronić. To jednak nigdy nie nastąpiło, a fala rozczarowania i goryczy spadła na rudowłosą. Została kompletnie sama.

— Pani... — usłyszała za sobą głos, więc odwróciła się w stronę jego źródła. — Ludzie są zbyt pokaleczeni i zmęczeni, by iść dalej.

A więc Sansa musiała zmierzyć się z kolejnymi problemami, które stanęły jej na drodze. Wiedziała jednak, że mężczyzna, który przyniósł jej tą wiadomość miał rację. Spojrzała na swoich ludzi, a raczej na wszystkich pozostałych, którzy ocaleli z napaści na Winterfell i zobaczyła wszystko, czego nie chciała nigdy widzieć. Ból wewnętrzny po stracie swych bliskich, ból fizyczny po starciu ze wszystkimi zmarłymi i ranami przez nich zadanymi, przerażające zmęczenie tą ciągłą podróżą i pustkę w oczach. Co miała zrobić? Wiedziała, że jeśli tylko się zatrzymają, choćby na godzinę, nie zostanie już nikt.

Ojcze, dlaczego nie ma cię tu teraz...

Pomyślała Sansa, przymykając swe powieki, mając nadzieję, że to pomoże jej wymyślić cokolwiek, co pomogłoby im wyrwać się z tego piekła. Musieli dojść do Orlego Gniazda, to była rzecz najpewniejsza i tylko nią mogli się kierować. Rudowłosa otworzyła po chwili oczy i rozejrzała się dookoła. Siedem sztuk koni, dwudziestu mężczyzn, którzy byli jeszcze przy siłach, multum dzieci, pokaleczonych, osieroconych, staruszkowie, opadający z sił.

— Proszę o zejście wszystkich z koni — powiedziała Sansa głośnym tonem, po czym sama zeskoczyła ze swojej klaczy. — Wprowadźcie na nie najbardziej wyczerpanych, takich, którzy nie dadzą rady ustać o własnych siłach. Mężczyźni, zwracam się do was, weźcie na swe barki dzieci, które nie dadzą rady iść same. Musimy dotrzeć do Orlego Gniazda za wszelką cenę, inaczej dopadną nas w przeciągu godziny, może dwóch.

Wsród tłumu powstało nagłe zamieszanie. Osoby, które całą drogę przesiedzieli na koniach, awanturowali się niezmiernie, choć niektórzy z nich ustąpili miejsca potrzebującym.

— Co to za pomysły? — krzyknął jeden z lordów; gruby, siwy mężczyzna, który z pewnością miał siłę, by dojść do Orlego Gniazda na własnych nogach. — Po jaką cholerę zabierać osoby, które i tak zginą przy najbliższej okazji?

Sansa nie wierzyła własnym uszom. Walka o przetrwanie zastąpiła wszelkie cechy i wartości, którymi kierowali się ludzie z Północy. Teraz byli to zupełnie inni mężczyźni. Choć można by określić ich teraz jako zwierzęta.

— Słyszeliście, co powiedziałam, uznajcie to za rozkaz. — oznajmiła poważnym tonem Sansa, która zaraz zwróciła się w stronę grubasa. — Ciebie też się to tyczy. Pójdziesz do Orlego Gniazda na własnych nogach lub przeturlasz się tam, jeśli do tego jesteś przyzwyczajony. Potem możesz nabić moją głowę na pal i ustawić ją obok tej mojego brata, o ile tylko starczy ci na to sił. Męstwa i tak już ci brak.

Mężczyzna rozchylił wargi, chcąc coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie uszły z jego ust. Jaime uśmiechnął się pod nosem, słysząc słowa, które wypowiedziała Sansa, a większość ludzi patrzyła na nią z niedowierzaniem, pomieszanym z podziwem. Rudowłosa pomogła wsiąść na swą klacz starszemu mężczyźnie i poradziła mu, by trzymał się mocno.

Następnie ruszyli. Z nadzieją na dotrwanie tych decydujących godzin, które mogły być ich przepustką na dalsze życie lub też ich ostatnimi chwilami. Resztka ludzi, którzy kiedyś stanowili potęgę Północy.

FRAGILE BIRD - gra o tronWhere stories live. Discover now