1

9 3 0
                                    

Przez rolety przebijały się pierwsze promyki słońca. Lekko otworzyłam oczy i uniosłam ręce nad głowę, uśmiechając się. Zapowiadł się taki piękny dzień, słońce świeciło na niebie, a temperatura nie wydawała się za wysoka, gdyż nie zamknęłam nad ranem okna. Spałam jakieś trzy godziny, a czuję się świetnie.

Mój błogi spokój przerwał budzik, wydzierając się tak, że chyba sąsiedzi to usłyszeli. Zlękniona, nagłym, głośnym dźwiękiem, spadłam z łóżka. Moje drugie wcielenie znowu przejeło nademną kontrolę, rozwalając budzik o ścianę. Gdy zdałam sobie sprawę co zrobiłam, podbiegłam szybko do ściany i oceniłam wgniecenie po budziku. Mam nadzieję, że nikt nie zobaczy tego wgniecenia. Budzik nie miał jedank szans z moim gniewem, leży rozwalony na części. Mieszkam tu dopiero tydzień, a już tworzę szkody. A miałam się nie wychylać.

Nie czekając dłużej, zrobiłam wszystkie poranne czynności, jakie może wykonywać dziewczyna w wieku piętnastu lat. Czyli wzięłam szybki prysznic - po wczorajszej pełni na ciele mam wiele plam błota i posklejane włosy. Nie malowalam się - nie potrzebuję tego. Mokre włosy rozczesałam i związałam w kucyka - wyschną w drodze do szkoły. Schodząc na dół zobaczyłam Martę -moją zastępczą rodzicielkę, szykującą się do pracy. Kobieta miała już trzydzieści dwa lata, a mimo tego wyglądała dość młodo. Swoje długie rude włosy, dziś miała związne w koka, a okulary zmieniła na soczewki. Zauważyłam, że czasami nosi soczewki, a czasami okulary. Jest dość niska, ale nie ma problemów ze swoim wzrostem. Nie jest gruba, ale ma swoje krągłości, uważam jednak, że w jej wydaniu wygląda dość seksownie. Ona z Markiem - swoim mężem, adpotowali mnie zaraz gdy pewna para wyrzuciła mnie z mieszkania, po mojej pierwszej przemianie. Ciągle zastanawiam się czemu wzięli mnie, czyli dziewczynę mającą problemy z emocjami, sprawiającą dużo problemów, wyrzuconą kilka razy z rodziny i szkoły.

- Wiesz, że jakieś dziesięć minut temu spoźniłaś się na autobus - poinformowała mnie, kiedy tylko pojawiłam się w kuchni.

- Przejdę się - odparłam i otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Wspominałam, że moi zastępczy rodzice są weganami? Tak wilkołak i weganizm, gratulacje.

- Przez sześć kilometrów ? - chyba marta nie wierzy w moje zdolności, bo stała właśnie przede mną, nie do końca przekonana.

- Tak dobrze mi to zrobi - odpowiedziałam i zabrałam się za robienie kanapek na śniadanie.

- Tylko nie nie spóźnij - powiedziała i dała mi buziaka w policzek, którego niechętnie przyjełam. Nie jestem przyzwyczajona do okazywania uczuć. Ludzie pokazali mi, że nie warto nikomu ufać. Ja nawet nie mogę sobie zaufać, przez moje instynkty, przez to jakiś czas w życiu próbowałam na siłę sobie znaleźć przyjaciół. Skończyło się to dla mnie bólem i rozczarowaniem. Teraz nie mam zamiaru się z nikim zadawać - doświadczenie mnie tego nauczyło.

- Dziewczyno zazdroszczę Ci metabolizmu - rzuciła Marta, gdy zobaczyła moje osiem kanapek. Gdybyś tylko znała prawdę - odpowiedziałam jej w myślach.

- No dobra, ja lecę. Powodzenia pierwszego dnia w szkole - rzuciła i wyszła z domu, zanim zdążyłam jej cokolwiek odpowiedzieć. Moje kanapki były jedynie z sałatą, pomidorem i ogórkiem, bo nic innego tu nie znalazłam.

Nie myśląc za dużo, złapałam za plecak i ruszyłam na wyzwnie pierwszego dnia w szkole. Trasę znam, Marta i Marek wszystko mi tutaj pokazali. Jednak nie znam towarzystwa, bo zastępczy opiekunowie opuścili mi rozpoczęcie roku za co jestem im wdzięczna. Drogę pokonałam w niecałe dziesięć minut, chyba zacznę sobie mierzyć czas stoperem i pobawie się w bicie rekordów.

Szkoła znajdowała się w Borowicach. To jedyna większa wieś w okolicy. Przeplatają ją mniesze wioski, liczące po kilka domów. Ja akurat mieszam w Lire. Bardzo dziwna nazwa, ale położenie tej wioski między lasami bardzo mi pasuje.

Wchodząc do klasy, prawie wybuchłam śmiechem, bo cała klasa liczyła jedenaście osób. Dosłownie! Jest to ponoć jedyna klasa mojego rocznika. To nieźle bidul zesłał mnie do takiej dziury. Najlepsze jest to, że było widać kto należy do jakiej grupy. Były trzy tapeciary - ich makijaż było widać z kilometra, a perfumy wyczułam już jak biegłam, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten zapach należy do nich.
Następnie zauważyłam chłopaka, pewnie uważający się za lidera w tej klasie. Później zauważyłam jego dwóch przydupasów. Na końcu klasy dojrzałam dziewczynę i chłopaka całych ubranych na czarno. Pewno jakieś "mroczne dusze". W pierwszej ławce siedziała blondwłosa dziewczyna. Przypominała mi typową kujonkę - okulary na nosie, włosy ulizane i nadmiernie robiła notatki. Za nią siedział czarnoskóry chłopak, a obok niego blondyn, który na mój widok, gwałtownie wstał aż się krzesło przewróciło. Spojrzał się na mnie powiedział pod nosem. "Pachnie jak wtedy moi rodzice". Jednak szybko się opanował i usiadł, a mnie zastanawiało jego stwierdzenie.

- Dzień dobry - ciszę w klasie przerwał nauczyciel. Wyglądał mi zmęczonego zawodem człowieka. Jego oczy wyrażały jedynie znużenie, a tętno było zwolnione już u normalnego człowieka. Pewnie nie był zadowolony z kolejnej "besti" w tej klasie. Wyglądał na faceta, który skończył właśnie czterdziestkę. Jego włosy lekko przeplatała siwizna, a na czole miał drobne, ledwo widoczne zmarszczki. I sprawiałby wrażenie miłego, gdyby nie to, że każdą czynność jaką robił, wykonywał za karę.

- Dobry - odpowiedziałam mu i usiadłam w wolnej ławce. Ten blondyn cały czas obserwował moje ruchy, przez co zaczęłam się czuć nie komfortowo. Wyczuliłam na chwilę mój wilczy słuch.

- Pff, ona wcale nie ma stylu - powiedziała jedna z tapeciar.

- Dłonie pomarszczone jak u mojego dziadka - odpowiedziała jej druga.

- Niezła dupa - rzekł lider swoich przydupasów, a oni jedynie zgodzili się z jego stwierdzeniem.

-Dean o co ci wtedy chodziło? - zapytał ten czarnoskóry chłopak tego blondyna. Aha, czyli ona nazywa się Dean.

- Tom nieważne - odparł mu Dean.

- Dean nie świruj. Nigdy się tak nie zachowujesz. - nie doczekałam się jednak odpowiedzi. Nie odzywali się już do sobie do końca lekcji.

Słysząc dzwonek, pierwsza wyszłam z klasy, aby nie musieć gadać z żadnymi osobnikami mojej nowej klasy. Wyciągnęłam plan lekcji i ku mojemu rozczarowaniu następną lekcją okazała się fizyka. Zawiedziona tym faktem, zaczęłam błądzić po szkole, szukając właściwej sali. Nagle poczułam jak zostaje złapana za ramię i przyciśnieta do ściany.

- Co ty tutaj robisz ?! - krzyknął na mnie Dean.

- Szukam sali numer osiem - odparłam spokojnie. Pamiętaj, nie wolno ci się denerwować.

- Nie, tutaj na naszym terytorium. Nie znasz zasad? Nie możesz tu zostać. Jeśli moje rodzice cię zwęszą - zaczął do mnie gadać jakieś rzeczy z kosmosu. Próbowałam się wyrwać, ale jego uścisk nie pozwalał mi na to. Pod jego koszulką widać było napężone mięśnie. Ale żebym nie mogła się wyrwać z moją nadprzyrodzoną siłą.

- Ale ja Cię nawet nie znam ! - wykrzyczałam mu w twarz. Proszę, puść mnie zanim będzie za późno - mówiłam sobie w myślach.

- I o to chodzi - odparł już spokojniej, a jego uścisk zelżał. Korzystając odrazu z sytuacji wyrwałam się z jego uścisku, co wciąż było dla mnie trudnym zadaniem, ale udało się. Udało mi się jeszcze popchać zdezorientowanego blondyna i szybkim krokiem ulotniłam się. Z plecaka wyciągnęłam dwie tableki uspokajające, które wyrzuciłam do buzi bez popitki i schowałam ręce do kieszeni, na których zaczęły się już pojawiać czarne żyły, mówiące o tym że przemiana jest blisko.

Plątanina losuWhere stories live. Discover now