Rozdział 10

37 8 0
                                    

Po raz któryś sprawdziłam adres na karteczce. Wzięłam wdech i zapukałam do drzwi. Może nie ma jej w domu? A może się narzucam? „Błagam, niech tylko będzie ogarnięta", pomyślałam. Czułam, że nie dam rady znieść kolejnej nieprzyjemnej akcji. Naprawdę, dzisiaj i tak jest wystarczająco paskudny dzień. Myślami uciekłam do mojego pokoju. Włączyć sobie jakiś dobry film. Zrobić popcorn. Wziąć coś dobrego do picia i wreszcie zapomnieć o tej katordze. Plan nie uwzględniał siedzenia w restauracji z pysznym jedzeniem do nocy i obsługiwania masy gości.

Usłyszałam ciche stąpania po drugiej stronie drzwi. Wyprostowałam się i jeszcze raz poprawiłam przerzucone na bok włosy. Miałam wzbudzać zaufanie; dobre sobie. Przetarłam twarz i dostrzegłam, że osłonka od judasza się odsuwa. Wcale nie mam obitej mordy, nie, nie. Zauważyłam szparę tworzącą się między ścianą a framugą. Łańcuszek przy zamknięciu szczęknął i się napiął.

— O co chodzi? — zapytał ostry, żeński głos. Zobaczyłam jasną twarz, na którą spływały żółte, kręcone włosy. Przestąpiłam z nogi na nogę.

— Dzień dobry — zaczęłam niepewnie — Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam...

— Jeżeli próbuje mi pani wcisnąć jakieś bezużyteczne graty, to proszę dać sobie spokój — przerwała mi kobieta, pociągając za klamkę.

— Nie, nie! — zawołałam, przekrzykując trzaśnięcie drzwi. — Ja przychodzę z pewnej organizacji.

Nie chciałam mówić nic więcej na korytarzu. Może nikt nie słuchał, ale nigdy nie wiadomo. Byłoby głupio, gdybym przez swoją ignorancję wsypała cały Płaszczyk.

— Proszę, to bardzo ważne! — zapukałam do drzwi. „Wpuść mnie, bo Orrer skopie mi dupę", odezwała się w mojej głowie irytacja. Naprawdę nie miałam ochoty na użeranie się z ludźmi.

— Z organizacji...? — znów ujrzałam jej zielonkawe tęczówki. Kiwnęłam głową i już otworzyłam usta, kiedy widok na obce mieszkanie znowu znikł. Po krótkiej chwili usłyszałam trzaśnięcie blokady od łańcuszka. Irytacja została zagłuszona przez ulgę.

— Proszę mi wybaczyć, zapraszam — wyciągnęła delikatną dłoń w stronę wnętrza. Zobaczyłam, jak uśmiecha się przepraszająco.

— Dziękuję bardzo — również się wyszczerzyłam i przekroczyłam próg. Uderzył mnie zapach właśnie przygotowywanego posiłku. Poczułam pieczone, przyprawione mięso i woń szparagów na parze. Powietrze było wilgotne z powodu gotującej się wody. Weszłam głębiej i rozejrzałam się nieśmiało, odstawiając torebkę. Po mojej lewej stronie znajdowały się drzwi, prawdopodobnie do sypialni lub toalety. Przede mną stał stary, dębowy i mocny stół. Był prosty, podobnie jak krzesła ustawione przy nim. Wystrój był bardzo ładny, acz oszczędny. Dominowały brąz i zieleń. Na pewno nie kosztowało to wiele. Był to dowód na to, że można ładnie urządzić wnętrze bez nakładu wielkich pieniędzy. Właścicielka miała naprawdę dobry gust.

— Proszę siadać! — podbiegła do krzesła i odsunęła je zachęcająco — Proszę siadać, pani...

— Brooks. Amanda Brooks — odparłam i klapnęłam na kraciastą poduszkę, która została przywiązana do oparcia. Orrer uważał, że lepiej podawać fałszywe dane. Wolałam mu zaufać w tej kwestii.

— Jeszcze raz przepraszam, ostatnio dużo sprzedawczyków się tu kręci — zaczęła tłumaczyć się kobieta. Przeszła do kuchni, odgrodzonej od salonu jedynie półścianką z blacikiem — Ma pani ochotę na herbatę? Albo na biszkopt z kremem?

— Nie, dziękuję bardzo — odparłam, uśmiechając się. Skorzystałam z tego, że stała tyłem do mnie i przeciągnęłam po niej wzrokiem. Kobieta ubrana była w dresy i zwykły, nieco poplamiony podkoszulek. Moją uwagę przykuły jej kręcone włosy — wyraźnie podniszczone i suche. Chyba nie widziały się ze szczotką tego ranka. Na jej prawym przedramieniu rozciągała się długa, biała blizna. Odwróciła się i podeszła do stołu, stawiając przede mną talerz ciasteczek i szklankę soku.

CzłowieczeństwoWhere stories live. Discover now