[prolog]

712 63 11
                                    

Zdyszany Taehyung dotarł pod wielki, przeszklony budynek, nie zwracając uwagi na swój nierówno nałożony podkład i fioletową czuprynę, która sterczała na wszystkie strony. Nie zdążył nawet użyć eyelinera!

Zresztą, to się nie liczyło. Przykładał nerwowo kartę do wszystkich czytników po kolei, z przerażeniem wymalowanym na twarzy.

Jungkook go zabije. Zabije go jak nic.

Kiedy w końcu zajął swoje nudne miejsce przy nudnym biurku, wziął się od razu do roboty, żeby zatuszować półgodzinne spóźnienie.

Na nic.

Niespełna po paru minutach poczuł na prawym ramieniu silną dłoń, niebezpiecznie mocno ściskającą go za bark.

- Spóźniłeś się, Taehyung. - usłyszał za sobą drwiący głos, na tyle głośny, żeby spojrzenia wszystkich obecnych skierowały się w jego stronę.

Puls chłopaka przyspieszył.

- To nie moja wina. - jęknął nieśmiało i przybrał swoją maskę pewności siebie, starając się opanować drżenie dłoni. Odwrócił się w stronę postawnego bruneta, po czym odważnie dodał: - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.

Jungkook prychnął.

- Zobacz, twoi koledzy mają w domu zegarki. - odparł, a z jego twarzy nie znikał usatysfakcjonowany uśmiech. Taehyung nienawidził tego człowieka całym sercem. Nienawidził go tak bardzo, że najchętniej powiesiłby go za jaja na szubienicy. - I przestań tak pajacować, zdejmij to z szyi, bo wyglądasz jak pies. Jesteś wśród dorosłych, więc zachowuj się jak dorosły.

W całej sali dało się usłyszeć szemrania i szepty współpracowników, spoglądających na Taehyunga. Niektórzy z drwiną, niektórzy z współczuciem. Większość jednak zdawała się świetnie bawić.
Chłopiec wbił wzrok w biurko przed sobą, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Nigdy nie czuł się tak cholernie upokorzony, jak w pracy.

Tak strasznie nie chciał tu być. Ale musiał.

Zadowolony z siebie Jungkook powoli oddalił się od drżącego Taehyunga, który dotknął gruby choker na swojej szyi. A właśnie, że będzie nosił co chce, żeby utrzeć mu nos. Może go co najwyżej pocałować w dupę.

- Pamiętaj, żeby zostać po godzinach. Mam dla ciebie dodatkowe zadanie. - dodał szef na odchodnym, po czym przekroczył próg automatycznych drzwi.

Po skończonym widowisku wszyscy mozolnie wrócili do swojej pracy, a Taehyung pochylił się nad komputerem. Miał ochotę go rozwalić i stąd wyjść, a gorzkie łzy znalazły swoje ujście w kącikach jego oczu.

- Chuj mu w dupę. - jęknął sam do siebie, po czym rozpłakał się na dobre.

Dobra, może nie był pracownikiem roku, może nie miał żadnego doświadczenia, może wyglądał... Inaczej. Może przyjęto go tu z litości, bo jakoś musiał zarobić na utrzymanie swojej matki. Może często się spóźniał, bo ona znów miała te swoje ataki.

Może tak było, ale dlaczego nikt, kurwa, nie umiał go zrozumieć!

Był zły na wszystko, na tego całego Jungkooka, na Namjoona, że go tu zatrudnił, na swoją matkę, bo była chora, na siebie, bo nie umiał być normalny, na współpracowników, bo żaden z nich nie reagował, cholera, na wszystko!

Użalanie się nad sobą przerwał mu pokrzepiający głos poznanego niedawno kolegi z pracy, który jako jedyny zainteresował się Taehyungiem w choćby najmniejszym stopniu. Pracował tu na tyle krótko, że jeszcze nie zdążył się dowiedzieć, że z nim nie powinno się rozmawiać. 

- Chcesz pogadać? - spytał uprzejmie Park Jimin, gładząc fioletowe pukle. Tae niemrawo przytaknął, mając ochotę dać upust tej całej nienawiści do świata.

⌛⏳⌛

- Nie, bo on ciągle, a ja potem, no nie wiem, tak wychodzi że on wtedy! Agrh! TY NIC NIE ROZUMIESZ! - nie umiał powstrzymać kolejnych kopniaków wymierzanych w biedny kosz, stojący na zapleczu.  - CHUUUUUUUUJ!

Krzyknął i osunął się wzdłuż ceglanej ściany, a emocje uleciały z niego jak powietrze ze zużytego balonika.

Jimin zaciągnął się dymem Malboro, podkładając paczkę pod nos zmarnowanego Taehyunga. Chłopiec tylko zmarszczył brwi i z wahaniem odepchnął dłoń współpracownika.

- Masz rację, lepiej skręcić sobie kostkę kopiąc metal, niż palić. - wypalił sarkastycznie, trochę zazdrosny o samodyscyplinę młodszego kolegi. Sam wolałby odstawić już lata temu.

- Muszę żyć, dla mojej mamy. - odpowiedział Taehyung z dumą, patrząc wciąż załzawionymi oczami na zszokowanego Parka. - nie chciałaby, żebym palił.

Jimin parsknął.

- TaeTae, nie rozumiesz tak wielu rzeczy... - wziął kolejny buch papierosa, który po chwili zdeptał. - a co, jeśli umrze? Wtedy zaczniesz palić?

- Wtedy... Cóż, nie będę miał jak.

⌛⏳⌛

Szedłem roztrzęsiony przez próżnię, nie widząc swojego ciała. Czułem jedynie chłód nicości, rozrywający moje niestniejące fragmenty, kawałek po kawałku.

Wokół mnie panowała przytłaczająca, niekończąca się czerń. Rozglądając się widziałem jedynie pustkę, która zdawała się być jeszcze gorsza, niż największe cierpienia tego świata. Za wszelką cenę modliłem się, aby w końcu poczuć. Aby w końcu coś dało mi znak, że żyję.

Wędrując przez bezkresną pustynię, w pewnym momencie ujrzałem przed sobą parę oczu.

Parę oczu, do której od razu zacząłem biec, ale nagle poczułem się jak wypełniony ołowiem.

Niezważając na to, brnąłem w stronę tajemniczej postaci ze wszystkich sił. Jej oddech, światło i samo istnienie wydawało się być dużo realniejsze niż moje własne.

Biegłem. Biegłem w tempie dużo wolniejszym niż stan spoczynku, mimo wszystko zbliżając się do istoty, której kształt ciała zaczął się wyostrzać.

Biegłem, a kiedy w końcu wyciągnąłem rękę...

Ujrzałem przed sobą zmasakrowanego Parka Jimina, uśmiechającego się do mnie upiornie.















((A/n) cóż, prolog miał być krótki, więc jest! Poznajcie moją wersję słodko-gorzkiego-taehyunga, surowego Jungkooka i dosyć dramatycznej rzeczywistości wokół nich;
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
A, tae ma tutaj 19 lat, jungkook 25, a jimin 22.)

śpiąca królewna • [taekook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz