V +18

272 11 1
                                    

Słońce brutalnie wdarło się do jego pokoju przez okno i jak zawsze zaświeciło mu prosto w oczy. Warknął kręcąc się po łóżku szukając poduszki, chciał przystawić ją sobie pod twarz, ale ... ah no tak, dał jej ją. Wiercił się jeszcze chwilę starając ułożyć się jakoś wygodnie, aż w końcu poddał się i usiadł na materacu. Ugh, nienawidził pracować w niedzielne poranki. Cholera, nienawidził pracy w każde poranki. No, ale miał dzisiaj aż półgodzinną przerwę obiadową. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie pamiętać o tym, że mają się spotkać. Wstał i przeciągnął się, pozwolił aby jego kręgosłup lekko strzelił i ubrał na siebie sklepowy fartuch, następnie udał się do kuchni. Wyglądała nadal jak worek kartofli, postanowił więc jej nie przeszkadzać. Też będzie musiała iść do pracy, ale był przekonany, że nie aż tak wcześnie jak on. Włączył ekspres do kawy, a następnie stanął w rogu. Więc ostatnia noc przynajmniej dała mu kilka wskazówek. Will to dupek, zdecydowanie. Będzie z nim jakiś poważniejszy problem. No i dał sobie jeszcze jakże pomocną i praktyczną radę w tym cholernym dzienniku „wybierz swoją drogę". Oczywiście, miał wielką ochotę przekręcić kilka stron do przodu by zebrać więcej informacji... ale po co? Musiał mieć powód, naprawdę ważny. Powinien przestrzegać własnych zasad, które nie pojawiły się przez zwykłą fanaberię. Chce siebie ustrzec przed zniszczeniem czegoś, co na bank jest bardzo ważne. Ustalił takie chujowe reguły i wypadałoby się ich trzymać. Przeniósł daty do swojego telefonu i ustalił alarmy odpowiednio wcześniej. Postanowił też, że będzie bawił się notesem rzadziej niż normalnie. Lepiej nie kusić losu. Usłyszał warknięcie dobiegające z pokoju, zdał sobie sprawę z tego, że ich gość właśnie wstał. Czas podrażnić tygrysa. Przemknął obok pijanego burrito i pochylił się nad nią. -dzień dobry, słońce – zabrzmiał może nawet za miło. Otworzyła powoli oczy, krzywiąc usta w grymasie niezadowolenia – jak się czujesz? -Jak trup. Powiedz mamie, że ją kocham i chcę wiązankę lilii na swoim grobie – mruknęła. Sans zachichotał. -zgoda. chcesz śniadanie? - był już w kuchni grzebiąc po szafkach. Przytaknęła. -Tak, jak zaraz czegoś nie zjem to mój brzuch się zbuntuje przeciw mnie. To już tego nie zrobił? Rzuci poduszką.
-to już tego nie zrobił? - zapytał, szybko rzuciła w niego poduszką. -Sans! Za wcześnie na to! Błagam! - krzyknęła – O mój Boże, moja głowa. Ała! Powiedziałabym ci, co to za uczucie ale boję się, że zrobisz z tego kolejny kawał.
Jesteś pewna, że to nie jest globulus? Skrzywi się, poczuje się zdradzona. -albo przyniosę ci aspirynę -Ryzyko jest zbyt wielkie. Będę cierpieć w milczeniu, jako więzień twoich sucharów – westchnęła dramatycznie. Nie mógł powstrzymać się od suszenia zębów. -znaj mą łaskawość. zaraz ci przyniosę tabsa, a potem zrobię nam coś do żarcia – uśmiechnął się do niej i poszedł do łazienki. Otworzył szafkę nad umywalką i rozejrzał się po niej. Była praktycznie pusta, całe szczęście miał opakowanie tabletek przeciwbólowych (aspiryna działała na niego tak jak na ludzi), no i pastę do zębów oraz kilka innych łazienkowych szpargałów. Wziął kilka tabletek nie wiedząc jak dawkują ją ludzie, chwycił za szklankę i nalał do niej wody. Podał jej lek i naczynie, wzięła je z wdzięcznością. Usiadła na kanapie i najszybciej jak się dało połknęła go. Potem zamarła na chwilę. Zerknęła na niego, po jej wyrazie twarzy widać było, że czuje się zawstydzona. -Czy zrobiłam z siebie kompletną dupę wołową wczoraj? - zapytała nagle spodziewając się najgorszego. Zaśmiał się. -poza wprowadzeniem papyrusa w fantastyczny świat ludzkich rozstrojów żołądka? nie. -Żadnych nocnych spowiedzi? Czy głośnego karaoke? - uniósł brwi. Nocne spowiedzi? Był ciekawy co takiego miałaby do wyznania. -podwójne nie. zachowywałaś się przyzwoicie. - Szkoda, serio. Pomyślał. Wtedy na chodniku wyglądała tak, jakby weszła w niezłe gówno. Może ma kłopoty? Nie, to nie wyglądało na to jakby miała jakieś kłopoty. Sans szybko założył na siebie leniwy uśmiech, aby się niczego nie domyśliła – no już, zrobię nam naleśniki -Brzmi smakowicie. - powiedziała wyskakując spod koca. Wzięła szklankę ze sobą i położyła ją na ladzie, a potem usiadła na krześle przy stole. Wziął naleśniki w proszku, a potem butelkę, wsypał tam zawartość i dolał wody. Chryste, gdyby Papyrus mógł mnie teraz zobaczyć... -chciałem podziękować za to co zrobiłaś wczoraj – powiedział nagle, rozgrzewając patelnię. -Za to, że zarzygałam pół chodnika? Gdybym wcześniej wiedziała, że masz taki fetysz... - wywrócił oczami -oh zamknij się, wiesz co mam na myśli. naprawdę pomogłaś papyrusowi. to wiele dla mnie znaczy. dla nas. rozumiesz. - powiedział szybko, zaczął trząść butelką. Zerknęła na niego wyraźnie zmieszana. -Serio...? -co? - wyszczerzył się – są świetne. no i szybkie w robieniu -Niby racja... - podparła głowę ręką - Nie będę narzekać, darmowe żarcie to dobre żarcie. Podał naleśniki, była zadowolona, póki nie wzięła pierwszego gryza, jedno spojrzenie na nią i wiedział już wszystko. Nie wziął tego do siebie, poza tym była nad wyraz grzeczna. Starała się zjeść najszybciej jak się dało robiąc przy tym minę, jakby jej smakowało. Każdy kęs musiała jednak przepijać wielkim łykiem soku pomarańczowego. Nagle zaczęła mu się przyglądać z zaciekawieniem jak skropił swoją porcję keczupem. -O co biega z tym całym keczupem? - zapytała kręcąc kawałkiem naleśnika na widelcu -co masz na myśli mówiąc „o co biega"? smakuje mi. - zabrzmiał niemalże urażony. -Widać, że masz coś w rodzaju kubków smakowych Sans. - mruknęła – Mówiliśmy kiedyś o jedzeniu i o rzeczach jakie Ci smakują albo nie, ale za każdym razem kiedy widzę, że coś jesz niszczysz to keczupem. Dlaczego? -niszczę? wypraszam sobie panienko, to tylko ubogaca smak – złapał za butelkę przyprawy – to rzadki heinz, zrobiony ze specjalnie wyselekcjonowanych pomidorów z całego świata. powinnaś spróbować – uśmiechnął się szeroko – poza tym dobrze smakuje ze wszystkim. dlaczego ty dodajesz soli do każdej potrawy? wychodzi na to samo. - zdał sobie sprawę, że to całkiem dobre wytłumaczenie. Nie wszystko w jego życiu musiało posiadać naukowe konotacje. -Taaa, mówi się, że sól to biała śmierć, ciekawe czym jest keczup -eeeeeeeej! -Morda! - wpakowała naleśnika do ust i go przełknęła. – Chcę DWA koktajle owocowe! -nie bądź chciwa. - powiedział kończąc potrawę. Całkiem smaczne, jestem z siebie dumny. Wstał biorąc swój i jej talerz by odłożyć do na blat. -Sans, pozmywam. Nie martw się. - zaoferowała. Odwrócił się by na nią spojrzeć. -zgoda, nienawidzę zmywać – wzruszył ramionami – no i się nie spóźnię – poprawił swój fartuch i wsunął stopy w trampki, nigdy nie zwracał uwagi na sznurówki -Miłego dnia w pracy, kochanie! - kiedy ją mijał dała mu szybkiego cmoka. Potknął się, ale szedł dalej w kierunku wyjścia. -do zobaczenia na przerwie – zamknął za sobą szybko drzwi. Kurwa. Ciężko dyszał, czekał aż jego twarz wróci do normalnego koloru. Dlaczego to wywołało na nim tak wielkie wrażenie? Ona była tylko przyjacielem, sąsiadem, człowiekiem. Zdecydowanie nie był dla niej atrakcyjny.
Prawda?
Nie. Pomyślał. To przez to że od dawna poświęca Ci swój pieprzony czas, to nowość dla ciebie. To była prawda. Jej uwaga była czymś niezwykle przyjemnym, no i to nieszkodliwe flirtowanie. Dlaczego by nie czerpać z tego radości? Wypuścił powietrze przez zęby i udał się do pracy myśląc nad wszystkim. Nigdy za bardzo nie flirtował z ludźmi, to nigdy nie kończyło się dobrze. Więc czy to coś złego, że poflirtuje sobie z przyjaciółką? Ona postrzegała go tak samo jak on ją. Zdecydowanie. To naprawdę miłe, zdał sobie sprawę. Naprawdę ją lubił, całkiem bardzo. Nie dawał sobie jednak żadnej nadziei, no bo bądźmy tutaj szczerzy – szkielet i człowiek? Heh. Błagam. Jak tylko skręcił na rogu jego twarz lekko zajaśniała na niebiesko. Jezu Chryste, dlaczego coś takiego przeszło mu przez głowę? Trzymaj się swojego gatunku, Sans. No ale, jaka ciekawa byłaby schadzka z człowiekiem? Chrząknął. Wielkie dzięki, ale nie. Wszedł do pracy, machając do kasjerów po drodze, zamknął się w służbówce. Stał tan Ross rozmawiając z jakimś innym pracownikiem. -dobry ross – skinął głową -Dobry Sans. Hej, chłopaki i ja wybieramy się dzisiaj na kilka drinków, chcesz iść? - zapytał. Sans się wyszczerzył. -taa z przyjemnością! zjem tylko kolację z bratem, jutro jego wielki dzień, ale wieczorem będę wolny. gdzie się spotykacie? -Nadal nie wiem, ale pewnie w Niner, gdzieś gdzie będą puszczać mecz. Lubisz sport? - Sans wzruszył ramionami. -niespecjalnie, ale wiem po co biegają za piłką po boisku – Ross się zaśmiał – więc spoko, będę się i tak dobrze bawił – jego szef przytaknął, Sans poszedł na swoje stanowisko i zaczął pracować. Dzisiejszy dzień wydaje się być całkiem fajny. Pomijając drobny szczegół, że ktoś nazwał go 'demonem' praca mijała bez zarzutów. Ross był niezwykle uczulony na rasizm, nawet jeżeli chodziło o klientów, więc liczba incydentów powoli malała. Upewnił się też, że wziął koktajl przed tym jak poszedł do swojej przyjaciółki, czując się z tego powodu niezwykle żywiołowo. Wszedł do sklepu, zadzwonił dzwonek nad jego głową. Powiedziała mu wcześniej, że Piotra nie będzie, przez większość czasu pracuje sama. -Cześć! - krzyknęła wyraźnie zadowolona. Zatrzymał się, czy cieszyła się z tego powodu, że go widzi? Masz jej koktajl. -cześć, kupiłem dla waszej wysokości upragniony koktajl owocowy – podał jej go, a ona wzięła go tak jakby był to najcenniejszy skarb -Chwała ci. Chwała twej duszy. Jesteś najcudowniejszą osobą stąpającą po świecie w tej chwili, niech wsze istnienie kąpie się w blasku twej zajebistości. - ton jej głosu wzrastał i opadał. Wzruszył ramionami lekko się śmiejąc. -nic wielkiego. chcesz gdzieś wyskoczyć na przerwę obiadową? -Wyskoczyć? Nie mogę zostawić sklepu. Jestem tu tylko ja. Zazwyczaj jem na tyłach, ale zaufaj mi, niczego ci tam nie zabraknie – Sans skrzywił się lekko – Nie martw się. Pomyślałam o tobie! - Weszła do jakiegoś pomieszczenia i narobiła trochę hałasu, a kiedy wróciła miała w ręku dwa gorące kubki i butelkę keczupu– Obiadek a'la _____. Może dostanę za nie jakąś nagrodę. Sama nie wiem. - Uśmiechnęła się do niego leniwie, nie mógł poradzić na to że niemal niezauważalnie powiększył mu się uśmiech. -łał, to wszystko dla mnie? nie musiałaś. ale ze mnie szczęściarz – mruknął sarkastycznie. Wystawiła język. Miał on ciekawy różowawy odcień. -Ssij. Wsadzę to do mikrofali, niech nasz pięciogwiazdkowy obiadek się odgrzeje. Chodź – poszedł za nią i wszedł do pomieszczenia. Zaplecze, jak je nazywała było w istocie niewielkim pokoikiem z dwoma metalowymi krzesełkami, małym stolikiem na plastikowych nóżkach no i mikrofalówką. Na ścianie wisiało kilka plakatów mówiących o prawach i obowiązkach pracownika. Było całkiem przytulnie. Wzięła butelkę wody i wlała ją do kubków, a następnie wstawiła posiłek do mikrofali i włączyła ją. -Jak było dzisiaj w pracy? - zapytała patrząc jak kręci się jedzenie na tacy -całkiem dobrze. tylko jedna osoba nazwała mnie 'piekielnym ścierwem'. wyraźnie zaczynam robić postępy. -Ugh, serio? Ludzie powinni dać sobie spokój z tym gównem – warknęła – To nie jest sprawiedliwe. - Sans słyszał te słowa już kiedyś od niej, miała niebywale wyraźne podejście do tego tematu - Następnym razem powinieneś mnie zawołać. Będę tam w sekundę z moim ciosem staruszki z autobusu – uniósł brew – Co, wątpisz w mój cios babuni z miejskiej 3? -jestem pewny, że mogę sobie poradzić w interakcjach z ludźmi, ale doceniam twoją propozycję – zaśmiał się lekko. Mikrofala piknęła, dziewczyna wyciągnęła makaron i podała mu jego porcję, oraz butelkę keczupu. Starał się stłumić śmiech, więc ostatecznie prychnął. -Co? -rano mnie opierdoliłaś, że leję keczup na naleśniki -Taaaa i? - rzuciła wlewając wodę do kubka – Wzięłam butelkę z lodówki nim poszłam do pracy, specjalnie dla ciebie – wywróciła oczami -hej uważaj bo sobie za dużo pomyślę – wypalił i wycisnął przyprawę do kubka, a potem zaczął mieszać kluchy widelcem. To naprawdę miało dobry smak, na swój sposób chciał aby też kiedyś spróbowała. -To dobrze, mam nadzieję, że wiesz jak bardzo kocham mieć cię przy sobie. - mruknęła, wciągnął gwałtowniej powietrze słysząc jej słowa. Zakrztusił się przez chwilę jedną kluską. Czuł się zawstydzony tym, jak wielkie wrażenie wywołały na nim te słowa - Rany, zwolnij kolego, dobra? -t...ta, pikantne! - zawołał, wachlując się. Przyglądał się, jak jej twarz staje się niezwykle skupiona. W jednej chwili znalazła się za nim i otoczyła go ramionami na wysokości jego mostka. -co..? - tylko tyle mógł powiedzieć, nim ona lekko ścisnęła go. Wtedy zdał sobie sprawę, że stara się zastosować pierwszą ludzką pomoc w przypadku zakrztuszenia. Spróbowała raz jeszcze, a on nie mógł poradzić nic na to, że zaczął się śmiać. -Co do kurwy...? - ton jej głosu wyrażał jednocześnie zdenerwowanie i panikę -nic mi nie jest! nic mi nie jest. - nadal się śmiał. Odwróciła go tak, aby patrzył na nią. Jej twarz była czerwona. -Koleś! Myślałam że się dusisz! To nie było zabawne! - krzyknęła. Przestał się śmiać zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo była zmieszana. -nie, nie, nic mi nie jest. - Kurwa, wymyśl coś. Rumienisz się kretynie - tak reaguję na pikantne potrawy. zgaduję, że moja twarz zmieniła kolor tak jak ludzka -Boże, taaa. Usłyszałam kasłanie, a ty zrobiłeś się niebieski. Chryste. A więc tak wyglądasz jak zjesz coś pikantnego? -taaa, a ty robisz się niebieska kiedy się dusisz? -Zasadniczo. - oboje przytaknęli we wzajemnym zrozumieniu -dobrze wiedzieć, ale nie będę udawał, że to nie było zabawne. -Heh. Ta. - wróciła i chwyciła za kubek makaronu. Widział, że czuje się zakłopotana. -no i przysięgam, że nie dam ci o tym zapomnieć przez kilka kolejnych tygodni -No dajże spokój! Chciałam ocalić ci ŻYCIE! - warknęła. Wzięła do buzi więcej klusek niż dało się zmieścić. - Masz farta, że kupiłeś mi koktajl. Inaczej skopałabym ci teraz dupsko. -szczęściarz ze mnie – wywrócił oczami. Zaśmiali się oboje, a potem w ciszy jedli posiłek, po jakimś czasie Sans zapytał – a tobie jak minął dzień w pracy? -Nie tak źle. Jesteś trzecią osobą jaka dzisiaj przyszła. - rozsiadła się – Dziękuję za towarzystwo – uśmiechnął się. -żaden problem, kiedy tylko chcesz - odrzekł zaskoczony szczerością swoich słów -Zapamiętam to sobie. Niedziele mijają taaaak wolno. -mnie tam to nie przeszkadza. - odparł patrząc na zegarek – wygląda na to, że moja przerwa się skończyła – warknął przesadnie – rany, jestem taki wykończony -Nie rozumiem dlaczego ty zawsze jesteś padnięty, a twój brat nie – Sans zaśmiał się cynicznie. Gdyby wiedziała co mam na sumieniu... -cały ja. dzięki za żarcie – tyle powiedział nie chcąc niszczyć fasady -Oh, ej! Wieczorem – książkowa randka? Zamarł. Randka? -C...cóż nie RANDKA. Wiesz o co mi chodziło – próbowała dobrać słowa. Oczywiście, że nie o randkę ci chodziło... – Eh, pieprz się, wiesz co miałam na myśli dupku. Nocka czytania. Klub książki. Jakkolwiek chcesz to nazwać. -klub książki brzmi kiepsko, no chyba że mielibyśmy podobne koszulki z jakimiś nadrukami – powiedział próbując pomóc jej wyjść z zakłopotania. Zaczęła się śmiać. -O mój Boże. Tak. TAK! Jak te głupie koszulki 'trzymaj fason i pij wino'! -osobiście bardziej podoba mi się ta z napisem 'kobieta jak wino im starsza tym lepsza' - zaczął poruszać rytmicznie brwiami -A potem zaczniemy kolekcjonować koty. Proszę. Możemy kolekcjonować koty? Bądźmy starymi zgredami razem! - zaśmiali się, a on skierował się w stronę drzwi. -wpadnę jak tylko skończę pracę. do potem – mrugnął jak zawsze i wyszedł. Skręcił za rogiem, a wtedy wpadł na pomysł. Praca jest dla niej nudna, ale nie musi być, prawda? Wyciągnął telefon z kieszeni i szedł dalej pisząc do niej
Sans: co mówi biolog kupując telewizor?
To głupie. Nie ma szans, aby ona odpi-
Ona: Nie mam pojęcia (nienawidzę cię btw)
Uśmiechnął się szerzej starając się odpisać najszybciej jak się da.
Sans: cytoplazma? (wiem, że nie)
To jedna z lepszych rzeczy na jaką wpadł od dawna.
Ona: Będziesz mnie pamiętał za 2 minuty?
Sans: uh, taaa
Ona: Puk puk
Sans: to mój tekst
Sans: kto tam
Ona: Ej! Nie pamiętasz mnie! Zaśmiał się cicho. Słyszał go już kiedyś? Pewnie tak, ale jakoś nigdy z niego nie korzystał. Podobał mu się i zapamiętał aby kiedyś z niego skorzystać. Wsadził telefon do kieszeni i nucąc coś pod nosem wszedł do pracy. Jak tylko znalazł się w środku przypomniał sobie, że umówił się już z Rossem na nockę. Kurwa. Zaczął się rozglądać za szefem w między czasie pracując i wysyłając kolejne suchary do przyjaciółki. Kilka z nich było tak czerstwych, że sucho w ustach się robiło. Po jakiejś godzinie w końcu spotkał Rossa. Zaczepił go. -hej ross – zaczął, mężczyzna spojrzał się na niego -Sans, co tam? -więc, plany się zmieniły. mam wieczorem randkę. - powiedział. Cóż, to tylko połowicznie prawda. -Randkę? - zapytał Ross unosząc brwi. Sans mógł powiedzieć, że szef zachodzi teraz w głowę zastanawiając się z kim szkielet się spotka (człowiek czy potwór?). Zdecydowanie nie chciał na to odpowiadać. -ta, totalnie o tym zapomniałem, będziesz miał coś przeciwko jeżeli wpadnę innym razem? - zapytał, mając nadzieję że Ross nie obrazi się. Czekał na deja vu, lecz to nie przychodziło. On i Ross nigdy do tej pory nie byli przyjaciółmi. -Spokojnie, nie martw się. Spotkamy się innym razem – uśmiechnął się lekko. Sans odwzajemnił uśmiech i wrócił do pracy. Nie zauważył, że i tym razem zadowolony nuci pod nosem jakąś skoczną melodyjkę. Sans czuł się dziwnie podekscytowany dzisiejszym wypadem do domu jego przyjaciółki, nie był pewien dlaczego tak się dzieje. To było tylko spotkanie – tak powiedziała. Ale rany, znowu go zaprosiła na wspólne czytanie i tym razem nie weźmie ze sobą pieprzonej książki z kawałami. Praca była ciężka. Wrócił do domu później niż przypuszczał, chwycił za czytadło z półki i wszedł do salonu. -hej paps, idę do domu naszej przyjaciółki, dobrze? - zapytał przypominając sobie, że jeszcze mu o tym nie mówił -BRZMI CUDOWNIE! OCZYWIŚCIE SANS, CIESZĘ SIĘ ŻE SIĘ Z NIĄ ZAPRZYJAŹNIŁEŚ! CHCESZ ABY Z TOBĄ POSZEDŁ? - zapytał się głosem pełnym troski. Sans był w impasie – nie chciał powiedzieć swojemu bratu „nie", ale jednocześnie chciał aby był tylko ... on i ona. -tylko jeżeli chcesz, będziemy czytać. wiesz, klub książki i takie tam – powiedział machając podręcznikiem do astronomii jai wziął wcześniej. Papyrus pogładził się po brodzie i przez chwilę myślał. Potrząsł głową. -NIE, DZIĘKUJĘ. ZOSTANĘ W DOMU I PRZYMIERZE GARNITUR. MUSZĘ JUTRO WYGLĄDAĆ NALEŻYCIE, ABY ZAPREZENTOWAĆ SIĘ Z NAJLEPSZEJ STRONY JAKO SUMIENNY PRACOWNIK! - Papyrus wyglądał na zadowolonego, więc Sans uśmiechnął się -zgoda, w razie czego dzwoń -SANS, BĘDZIESZ ZALEDWIE KILKA KROKÓW DALEJ. NIC MI SIĘ NIE STANIE – zaśmiał się cicho. Wziął bluzę z kapturem (która wisiała na wieszaku) i udał się do domu swojej przyjaciółki. Zadzwonił dzwonkiem i czekał, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Nic. Powinna już wrócić z pracy. Zadzwonił raz jeszcze i raz nadal żadnej odpowiedzi. Zachodził myślami w głowę. Zapomniała? Ostrożnie przystawił czaszkę do drzwi i nasłuchiwał przez chwilę. Czy to ... lecąca woda? Przynajmniej mam pewność, że jest w domu. Pomyślał i wyciągnął telefon, aby do niej napisać. Sans: puk puk
Nie odpisała, westchnął. Oparł się o balustradę przed jej drzwiami i zaczął się zastanawiać, dlaczego się tym tak ekscytował? Pewnie dlatego, że nazwała to wcześniej randką, nawet jak oboje wiedzą, że to nie jest prawda. Jezusie Chrystusie, Sans. Jak często będziesz jeszcze o tym myślał? To tylko spotkanie z przyjaciółką. Spotkanie. Z. Przyjaciółką. Będziecie czytać książki. Po kilku minutach jego telefon zawibrował.
Ona: Kto tam? (to ci się nigdy nie znudzi)
Sans: czy wpuścisz mnie do domu?
Może teraz zda sobie sprawę z tego, że stoi pod jej mieszkaniem. W jednej chwili drzwi się otworzyły, jej włosy były mokre. Wsadził ręce do kieszeni, książkę trzymał pod pachę. -zastanawiałem się, kiedy otworzysz -Przepraszam! Brałam prysznic! - pokazała na głowę. Nie mógł poradzić na to, że zaczął przyglądać się jej dokładniej. -nic się nie stało – chrząknął lekko - nie czekałem długo – pozwoliła mu wejść do środka. -Błagam powiedz mi, że nie masz kolejnej pozycji z kawałami. Myślę, że znasz już wszystkie – Sans zaśmiał się udając się na balkon -niee, nie tym razem. wziąłem starą astronomiczną książkę, którą mam już od jakiegoś czasu. -Serio? - mrugnęła – Gwiazdy, gwiazdozbiory i takie tam? -też, planety, systemy gwiezdne, bla bla, nudne rzeczy – był pewien, że nie będzie zainteresowana. Tak naprawdę niewiele osób lubiło ten temat, a te co go lubiły uchodziły w społeczeństwie... cóż, ono nie miało o nich pozytywnego zdania. Nauczył się więc nie mówić za wiele o swojej pasji. -To nie jest nudne. Stąd nie widać za dobrze gwiazd. - mruknęła podając mu kubek, a potem usiadła wygodnie w krzesełku, czekając aż on zajmie miejsce naprzeciwko – Cholera, dorastałam w miejscu, gdzie gwiazdy widać cały czas – Sans upił łyk herbaty -musiało być fajnie. w podziemiu nie było gwiazd, naturalnie – starał się panować na brzmieniem własnego głosu. Po kiego jej o tym wszystkim mówi? – może właśnie dlatego lubię je tak bardzo. nie mogę uwierzyć, że jest ich tam tak wiele, poruszają się, zderzają, znikają, wirują, rodzą się... a to co widzisz to tylko ich światło, a nie rzeczywistość – rozsiadł się i popatrzył na lampki zwisające z jej balkonu, małe migoczące światełka, jak te z podziemia. Milczała, ale wiedział, że go słucha i z jakiegoś dziwnego powodu, mówił dalej. – pamiętam jak zobaczyłem nocne niebo pierwszy raz, było absolutnie zdumiewające – zaśmiał się słabo – a potem widziałem je jeszcze raz i jeszcze raz i z czasem, zacząłem się zastanawiać... Zacząłem się zastanawiać, czy jestem przeklęty. Przerwał wyrywając się z trybu zadumy i popatrzył na nią. - wybacz. gadam od rzeczy. ty będziesz czytać znowu o wampirzym księciu? - zapytał jakby nigdy nic gładząc się po tyle karku -Wampirzym KRÓLU, tak na marginesie. Mów jak chcesz. - była miła. Uśmiechnął się, czuł że jakoś dziwnie jej na tym zależało, choć zdecydowanie nie są to historie o jakich chciałaby wiedzieć -nieee, już dobrze. może kiedyś. naprawdę mam ochotę na trochę książki, wiesz? myślałem o tym od czasu przerwy obiadowej -Jak chcesz – westchnęła – ale gdybyś chciał się kiedyś wygadać... - uśmiechnęła się słodko i porzuciła temat. Oboje usadzili się wygodnie w krzesełkach i otworzyli książki. Czas mijał, milczeli, sycąc się wzajemnym towarzystwem. Po kilku godzinach, Sans usłyszał przedziwny dźwięk. W pierwszej chwili myślał, że ktoś wyprowadził zwierzaka na spacer, ale wtedy to coś zawarczało raz jeszcze. Co to jest? -to ty robisz te odgłosy? - zapytał ciekawy -Jakie odgłosy? -takie burblowanie. -Ta, to mój brzuch. Jestem głodna – zaśmiała się -i to niby potwory są dziwne? - mruknął. przypominając sobie jeden z jej komentarzy. -Powinieneś wiedzieć, że ludzki układ pokarmowy jest bardzo zawiły – odgryzła się. I znowu ten dziwny dźwięk – Zamawiamy pizzę? - Sans nie mógł być bardziej wdzięczny za tę sugestię, uśmiechnął się szeroko. -taaa, byłoby super. powiedziałem papyrusowi, że będę u ciebie siedział, więc zadba sam o siebie -Ahhhh te czasy są piękne. Nie muszę ruszać swojej leniwej dupy z kanapy aby zamówić jedzenie – powiedziała wciskając coś na swoim telefonie. -dziewczyna z moich snów – stwierdził, parsknęła -Sans, zakochałeś się w ślimaku -nieeee, są za bardzo oślizgłe jak na mój gust -O RA... - skoczyła na równe nogi zaskakując go – POD MOIM DACHEM! - podeszła do niego wyrywając poduszkę zza jego pleców i uderzyła go nią. Poczuł delikatne puuuf. -zraniłaś mnie! i oto jest, sponiewierany gość pod twoim dachem. jak powiem o tym moim pobratymcom zrównamy świat ludzi z ziemią! - przystawił ręce do głowy jakby cierpiał katusze -Więc będzie dużo sansów to tu to tam – rzuciła się na niego z poduszką przenosząc na nią ciężar swojego ciała. Jego uśmiech był teraz dziwaczny, nie mógł się powstrzymać przed tym co robił. Zabrał jej poduszkę łapiąc za nadgarstki i przerzucił ją tak, aby na niego upadła, a potem oboje zalali się śmiechem. Delikatnie zasłonił jej twarz poduszką i tak ją zostawił. -Walcz ze mną ile chcesz, niecny potworze, lecz nie dopuszczę do tego aby świat cierpiał pod twą tyranią. Przysięgam na prawdę i tylko prawdę! - w dramatycznym geście opuściła dłonie udając zdechłą rybę. Chichotał, jak leżeli, ona z poduszką na twarzy. Przyglądał się jej zadowolony, a wtedy jej brzuch znowu zrobił to dziwne coś. Jej koszulka już była uniesiona, odsłaniając jej gładki brzuch. Nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem go ręką. Czy burbluje całe jej ciało, czy tylko ta konkretna przestrzeń? Przystawił głowę do jej skóry zastanawiając się, czy usłyszy coś jeszcze, czy jej układ pokarmowy wydaje inne dźwięki? Podskoczyła widząc jego głowę na jej brzuchu, wyglądała na urażoną. -Ej hola kolego! - odepchnęła go -to zrobiło znowu ten dźwięk – wskazał – przepraszam, ja tylko... - odwrócił wzrok wyraźnie zawstydzony. Kurwa. Przesadziłeś. Cholera. Zaśmiała się. -Nic się nie stało. Masz szczęście, że jesteś szkieletem. W innym razie zadzwoniłabym po gliny albo coś – powiedziałaś głupkowato się szczerząc – Ale skoro ty naruszyłeś moją przestrzeń osobistą, czy ja mogę naruszyć twoją? Zaraz, co? Naruszyć moją przestrzeń osobistą? Czego ona tam szuka?
-co? c...co masz na myśli? -Jezusie, nie proszę abyś zaraz ściągał majtki – zadrwiła – Chciałabym po prostu zobaczyć co sprawia, że jesteś taki... jakby to ... - zaczęła gestykulować na wysokości swojej talii -gruby? - zasugerował, próbując nie brać niczego do siebie -Nie! Pełny! Po prostu podciągnij koszulkę trochę, aby zobaczyć co tam chowasz szkielecie – zamyśliła się na sekundę – Ale jeżeli przekroczę jakąś granicę, masz. Możesz mnie pierdolnąć poduszką-zamknij-się. -więc tak ją teraz będziemy nazywać? podoba mi się. i dobra, możesz sobie popatrzeć, masz. - powiedział i podniósł do góry zieloną koszulę jaką miał na sobie. Dobry Boże, naprawdę to robił? Czy kiedykolwiek robił to dla kogokolwiek? Nie, odpowiedź brzmi nie. Pokazywał ręce, czasem nogi, ale nigdy... nie podnosił koszulki. Co do kurwy nędzy się z nim dzieje? Otworzyła szerzej oczy, a jej dolna szczeka powędrowała w dół -Łooooooł – tylko na tyle było ją stać. Na jego czole pojawił się pot. -dziwaczne, co nie? - opuścił brwi. Taaaaa, pokazuj jej jak bardzo się od niej różnisz. To tak jakby miała wątpliwości, że jesteś chodzącym szkieletem ubierającym ludzkie ciuchy, teraz wszystko jest dla niej jasne. -Nie! To jest czadowe! - była zachwycona – To znaczy... wiesz... kiedy masz coś na sobie wygląda tak, jakbyś coś pod spodem miał – chwyciła za jego koszulkę opuszczając ją i podnosząc kilka razy, jakby sprawdzała czy stanie się coś innego – Ale jazda! -heh. cieszę się że podoba ci się moje dziwactwo -To takie fascynujące, jesteś zdecydowanie... Znaczy się, wiem że jesteś szkieletem Sans. Ale nie jesteś. Jesteś sobą. Jesteś wyjątkowy. Unikatowy Czy to ma w ogóle jakikolwiek sens? - zapytała. Sans czuł jak zaczyna się lekko rumienić, nikt wcześniej tak na niego nie zareagował, tym bardziej człowiek. Cóż, nie powiedziała mu, że jest przystojny, lecz jej słowa były tak przyjemne, że opuścił swoją gardę. Bez ostrzeżenia, delikatnie chwyciła palcami jego jednego z dolnych żeber, aby poczuć jakie są w dotyku. Sans poczuł atak przyjemności przenikającej mu po kręgosłupie z trudem powstrzymał delikatny jęk. O tak, błagam, jeszcze. Proszę.











Nie! Chwycił za poduszkę-zamknij-się i zdzielił ją w twarz tak mocno, że aż się cofnęła. -kurwa! wybacz, wybacz! to tylko... było... - rumienił się cały. Cholera jasna! Prawie się zapomniał, póki nie poczuł znajomego ucisku w spodniach. Kurwa mać, nie. NIE! Przystawiła dłoń do twarzy. -Boże. Przepraszam! Zrobiłam ci krzywdę? Kurwa! Ale ze mnie cipa. Przepraszam Sans. Kurwa. Masz – podciągnęła rękaw i pokazała na rękę – Uderz mnie. Albo coś. Nie wiem. Kurwa. - Oh dzięki Bogu, nie zauważyła. Myśli, że mnie zraniła. Masz szczęście. Masz pierdolone szczęście. Zaczął się śmiać, a jego twarz odzyskała normalny kolor. -nie, nie. nic się nie stało. to nie bolało. one są po prostu... bardzo wrażliwe... - powiedział. Wrażliwe to mało powiedziane Oboje siedzieli w kompletnej ciszy, aż do momentu w którym Sans zaczął cicho rechotać. A potem ona. -Więc, kościotrupy mają łaskotki. Dobrze wiedzieć – odezwała się po chwili. Sans zatrzymał się. Dobry panie, gdyby miała pojęcie co właściwie ... powinien jej powiedzieć? Nie chciałby, aby zrobiła to kiedyś Papyrusowi przez przypadek. No i była jeszcze pod wpływem wrażenia, że to zły pomysł, więc może nie będzie zadawać pytań. -można tak powiedzieć – przyglądał się jej z ukosa, nie mogąc w chwili obecnej spojrzeć jej w oczy - nie polecam - dodał -Jasna sprawa. - powiedziała – Tylko popatrz na nas, przełamujemy te głupie bariery ludzko-potworze, a wszystko po to aby żyć w pokoju i we wzajemnym zrozumieniu -mnie to wygląda na głupotę – zachichotał -Nikt nie pytał się ciebie o opinię, dupku -wszyscy uwielbiają mnie słuchać, opowiadam świetne kawały – mruknął dumnie, a ona szturchnęła go ramie z całych sił powstrzymując śmiech -Zamknij się. - Jej brzuch znowu zaburczał – Gdzie do cholery jest ta pizza? - warknęła -moja kolej – nie dbając o nic popchnął ją na plecy i uniósł jej koszulkę na głowę, tak jak ona zrobiła to jemu. Niemal natychmiast został zaatakowany rozmaitymi uczuciami i obrazami. Wszystko było takie... różowe i wyglądało na miękkie. Choć dobrze wiedział, że tak nie powinno być do szczyty jej piersi wystające spod stanika były... pociągające. Nie miał czasu na reakcję, szybko uderzyła go poduszką-zamknij-się. -KOLEŚ! Ok. Nie. - opuściła ubranie. -co? - gładził się po twarzy. Ludzie są tacy skomplikowani -Szybka lekcja, przyjacielu. To.. - powiedziała łapiąc się za piersi od spodu – to teren prywatny. Moja własna strefa. Tylko dla mnie. -a to nie są gruczoły mleczne? - zapytał przechylając głowę na bok. Wiedział to odkąd zobaczył matkę w sklepie. Nie rozumiał dlaczego ludzie tak dziwnie się na nią patrzyli kiedy karmiła swoje młode. Ale znowu teraz, kiedy widział je tak szczelnie zapakowane w stanik, miał ochotę je uwolnić.
O czym. Do kurwy nędzy. Teraz myślisz. -Cóż, taaa. W nauce, ale dla ludzi to coś jak tabu. Nie powinien oglądać ich ktoś, kto... ok słuchaj, po prostu trzymaj się z dala od moich cycków, ok? - chrząknęła – Brzuch, ok, śmiało, macaj. - podciągnęła koszulkę za niego, ale tylko troszeczkę. Trudno było badać to pod względem naukowym mając tak mało materiału, ale cóż poradzić... Najpierw zaczął pukać jej brzuch, a potem przyłożył do niego palce. Jej skóra była delikatna i gładka, lekko uginała się pod jego dłońmi. Starał się, aby to wszystko miało wydźwięk naukowy najbardziej jak się da, mimo to bezwzględnie degustował dotyk jej skóry na jego palcach. Zorientował się, że niektóre miejsca na jej brzuchu są bardziej miękkie, inne zaś bardziej sprężyste. Jej brzuch znowu zaburczał, Sans był wyraźnie tym poruszony i przystawił do niego całą dłoń. -Zapomniałam jak to się dzieje, że tak burczy. To naprawdę wkurzające – zauważyła -chyba – zabrał ręce – brzmi jak wściekły mały piesek dopraszający się o smakołyki -To jest... ciekawe porównanie – popatrzyła na swój brzuch. Dźgnęła go lekko. - Heh, nabieram troszeczkę za dużo ciałka. To przez to całe wino. -myślę, że jesteś niesamowita. - powiedział cicho. Popatrzyła na niego rozdziabiając paszczękę. Kurwa, przegiąłeś. – wiesz, jak na człowieka. - dodał szybko -Wieeeeesz, ty też nie wyglądasz źle jak na kupę kości. - zachichotała. Uśmiechali się do siebie, a wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Prawie podskoczyła. - Boże, w samą porę! -nie masz pojęcia jak się cieszę z powodu tej pizzy – zaczął się zastanawiać, czy jego brzuch tez by burczał na myśl o tej potrawie Zapłaciła prawie wywalając biednego dostawcę z mieszkania, potem wskoczyła na kanapę obok Sansa i położyła zamówienie na stoliku. -Jesteś wygłodniały czy co? -nie, to po prostu... miła odmiana – nie dodał nic więcej. -Sans... -taaa? -Czy... Papyrus gotuje tylko makaron? Popatrzył na swój kawałek pizzy i westchnął. Po wzięciu większego gryza i przełknięciu go mruknął -taaa -To wspaniały makaron! - starała się być grzeczna – Ale... jakby co wpadaj do mnie na kolację częściej. Jakbyś chciał małej odmiany. - Uśmiechał się szeroko, ona była taka kochana -byłoby świetnie – ofiarowała mu dziecięcy uśmiech -Od czego są przyjaciele? -od czego są przyjaciele. - Przyjaciele. Po skończeniu pizzy czytali jeszcze przez kilka godzin. Pomijając wcześniejsze „doświadczenia naukowe", Sans nie mógł powstrzymać się od zerkania na nią co jakiś czas. Zauważył jak ułożyła nogi w krześle, jak rozkoszne były jej kształty. Jak bawiła się kosmykami włosów, zauważył, że przygryza wargę od czasu do czasu kiedy czyta coś, co utożsamiał z dobrą częścią książki. Zawsze to robiła? Dlaczego dopiero teraz to zauważył? Starał się skupić na swojej książce, ale myśl o tym jak miękka, gładka, różowa była... PRZESTAŃ. To nie jest normalne, to nie jest dobre. Jezu. Sans. Dotknęła cię i zachowujesz się jak nastolatek na chcicy. Odpierdol się od tego. Pomyślał. Ale, dlaczego to miałoby nie być dobre? Było tak wiele różnych potworów, że czemu by nie- Nie, nieeeee. Nie, nie. Nie. Ta irracjonalna myśl nadaje się do zesłania w odmęty czarnej dziury, tak samo jak te wszystkie uniesienia jakie teraz czuje. Łoooo ziemia, tutaj ziemia, masz przed sobą interesującą książkę. Zacisnął palce mocniej na czytadle, nie spojrzy na nią więcej tego wieczora. Całe szczęście, niczego nie zauważyła i reszta wspólnego czasu minęła w kompletnym spokoju. Został u niej dłużej niż planował. Objęła go nim wyszedł. Pozwól jej. Pomyślał. Pomachał jej na dobranoc i wszedł do swojego mieszkania, opierając się o drzwi, kiedy tylko je zamknął. Schował głowę w dłoniach. Potem się rozejrzał. Papyrus poszedł już spać? Ah, tak. Kurwa, rano ma mieć rozmowę kwalifikacyjną. Sans udał się do swojego pokoju, wykończony. Mimo wszystko dzień był udany. Walnął się na łóżku i gapił się w sufit. Paps ma wywiad, w pracy było nawet fajnie, rany, Ross zaprosił go na wypad. Ale kurwa, kilka drinków było niczym w porównaniu do tego co się stało. Zaczął zastanawiać się jak bardzo musi być zdesperowany. Ona była tak cudownie miękka, a to dopiero początek. Jego palce poznały każdy zakamarek jej sprężystego brzucha, ale dobry Boże, tak bardzo chciał więcej. Czy całe jej ciało jest takie delikatne? Pewnie tak. Jezu, zabiłbym aby się o tym przekonać. Bez zastanowienia, uniósł koszulkę i dotknął delikatnie swoich żeber w miejscu gdzie ona je macała. Mruknął nisko, jego własne pieszczoty nie dostarczały mu tej samej przyjemności, lecz wspomnienia były nadal świeże. Wszystko czego chciał to tego, aby nie przestawała, aby dalej go dotykała... ale wtedy musiałby tłumaczyć, dlaczego szkielet z erekcją siedzi na jej kanapie jak dziwka na chcicy. Raz jeszcze poczuł znajomy ucisk w spodniach i warknął. To nie było nic dobrego, nie powinien myśleć o niej w taki sposób. Ale, dlaczego nie? Czy to będzie bolało? Szczerze, to i tak się nie dowie, prawda? Przecież o nic jej nie prosi. Więc, czy to będzie grzech jeżeli pozwoli sobie trochę pomarzyć? Westchnął ciężko bezceremonialnie ściągając majtki w dół. Dobry Boże, ile to już minęło od kiedy ostatni raz to robił? Miał problemy z przypomnieniem sobie. Ugh, nie rozpraszaj się. Po prostu pomyśl o niej. Raz jeszcze, odtworzył świeże wspomnienie jej skóry, różowej i giętkiej, unoszącej się i opadającej pod jego dłonią. Oh Chryste, tak strasznie chciałby dotykać ją więcej, przekraczając granice jakie mu wyznaczyła. Zwłaszcza, że teraz wiedział co znajdowało się ponad brzuchem. Jej piersi, byłyby pierwszym miejscem od którego zaczął by swoją wycieczkę po jej ciele. Wyobrażał sobie jak jego palce chwytają jej biustonosz od spodu i unoszą go do góry pozwalając by jędrne cycuszki wydostały się dołem. Podczas kiedy rękę położył na swoim członku, już sterczącym w pełni okazałości. Powoli oplótł dookoła niego palce i pociągnął lekko. Jego nogi przeszył przyjemny dreszcz, zaś z ust wydobył się stłumiony jęk. Kurwa, była dla niego pierdoloną zagadką i jedyne czego chciał to ją rozwiązać. Na dobrą sprawę nie wiedział nawet jak ludzie uprawiają seks. Wiedział, że to robią. Chciał wiedzieć jak. Chciał to zbadać, chciał udowodnić jej, że jakkolwiek to wygląda, chce tego teraz. Zacisnął mocniej chwyt wodząc palcami powoli od nasady aż po czubek. Nie wyobrażał sobie żadnej gry wstępnej, chciał po prostu dotykać ją, lizać, pieprzyć. Ta ostatnia myśl sprawiła, że zaczął energicznie poruszać ręką. Kurwa, czy byli kompatybilni? Chrzanić to, w tej chwili w jego głowie byli. Wszystko znajdowało się między nogami, to jedyna część jej ciała jakiej jeszcze nie widział, co do tego był pewien. Skup się na tym co wiesz, dobra? Szczegóły były niewyraźnie, potrzebował teraz tak bardzo aby go ujeżdżała, chciał aby przygryzała swoje wargi tak jak robiła to na balkonie, chciał aby jej włosy opadały mu na ramiona i na twarz, jej delikatne palce oplatały się dookoła jego kości... Kurwa. Jęknął, jego ręka poruszała się rytmicznie, szybko, tak bardzo, że zaczynała go już boleć. Był jak oszalały. Ooo tak, rżnął ją. Pieprzył ją i jeszcze raz i jeszcze, wołała jego imię między jękami rozkoszy. Nie był pewien czy jest w stanie takie wydawać, ale teraz, w tej chwili, stękała dla niego. Chryste, chciał aby wypowiadała jego imię, aby spomiędzy jej rozchylonych warg było niczym modlitwa i przekleństwo jednocześnie, a wtedy doszedł. Poczuł jak ciało mu drętwieje, a potem drga w spazmach przyjemności. Wystrzelił wprost na siebie. Dyszał, jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej, obserwował głupi bałagan jaki właśnie zrobił. Leżał sam w ciemnościach pokoju, łapiąc oddech przez moment albo dwa, czekał aż odzyska trzeźwość umysłu, a kiedy to nastąpiło myśli zaczęły pędzić jak szalone. Uderzył się w czoło drugą ręką.
Trzepałem sobie myśląc o mojej sąsiadce.
No kurwa ja pierdolę. Sen nie przyszedł do niego szybko.

Te mroczne momenty [In These Dark Moments - Tłumaczenie PL]Where stories live. Discover now