VI

185 9 0
                                    

Normalnie, sen byłby ucieczką, kilka godzin niczego. Próżnia, tak też można to określić. Lecz z jakiegoś powodu, szept kobiety odbijał się echem po czaszce – a on postanowił za nim podążyć. Obudził się na chwilę przed tym jak miał ją już odnaleźć i warknął czując słońce na swoich oczodołach. Miał zdrętwiałe kości, kiedy dźwigał się na łokciach. Mrużąc oczy zaczął rozglądać się po pokoju: nie, nadal taki sam. Dobry Panie, naprawdę strzepał sobie myśląc o tej biednej sąsiadce? Popatrzył na siebie, jego nasienie dawno zniknęło, jednak na koszulce nadal było widać jaśniejszą plamę. Rany, osiągnąłeś kolejne dno. Pomyślał. Jasne, robił sobie dobrze myśląc o kilku osobach kiedy był w Podziemiu, lecz wtedy było znacznie łatwiej. Różnorodność gatunków, bo potwory były między sobą wymieszane, dawała mu doże pole do popisu. Ludzie natomiast są tacy sami, i był całkiem pewny, że nie będzie mógł się z nimi dopasować. Lecz czy to źle, że pozwalał sobie trochę pomarzyć? Znowu poczuł znajomy ucisk w spodniach, jakby jego męskość sama odpowiadała mu na zadane pytanie „nie". Westchnął ciężko, chciałby móc nad tym panować. Podrapał się po czaszce i przetarł zmęczone oczodoły. Cóż, kurwa. To zmienia postać rzeczy, troszeczkę. Nigdy nie był w kimś zakochany, nie miał na to czasu. Albo chęci, naprawdę. Jasne, miał za sobą swój pierwszy raz, ale to było dawno, dawno temu. Warknął na siebie, machając nogami nad ziemią, popatrzył na swoje podudzie. Przecież ona nic o tym nie wie, łatwo będzie to ukryć, prawda? Nie mówić. Pewnie jak zawsze szybko do tego przywyknie. Właśnie, pomyślał. Poza tym pewnie ma być kolejnym Zbawcą Świata, biorąc pod uwagę jak bardzo tajemniczy wobec niej jest jego notes. Lepiej nie fantazjować o bohaterze, w jego sytuacji byłoby to dziwne. Popatrzył na zegarek, a potem na telefon, który migał. Dostał wiadomość? Zerknął i lekko podskoczył, od niej.
Ona: Hej, chcę abyś wiedział, że Papyrus jest na wywiadzie i takie tam. Jak będę coś wiedzieć dam znać.
Zaraz, czy nie powinien też iść z bratem? Znowu popatrzył na godzinę i szczęka mu opadła. Kurwa! Spóźnił się do pracy! Niech do w diabły, to nawet nie jest spóźnienie! Natychmiast wybrał numer do sklepu i usłyszał Barbarę. -Dodzwoniłeś się do Szybko i Świeżo, z tej strony Bar.. -barbara, cześć, to ja, sans, hej, jest ross? - zapytał nie będąc pewnym jak udawać chorego dla człowieka -Oh Sans. Tak, nie czujesz się dzisiaj dobrze? Zaraz go podam – powiedziała powoli i odeszła od aparatu. Minutę później, Ross podniósł słuchawkę. -Sans – przez chwilę szkielet panikował. Czy jego szef był zły? -cześć – mruknął tak słabo jak to możliwe. Nagle, poczuł deja vu, dzięki Bogu!
Powiesz mu, że jesteś przeziębiony. Nie uwierzy. Da naganę.
Powiesz mu, że jesteś chory na potworze sprawy. Natychmiast porzuci temat i zapyta się, kiedy Sans będzie na chodzie.
-cholera, przepraszam ross, dostałem... nie wiem nawet jak to wyjaśnić, ale to jedna z potworzych chorób – czuł się trochę źle, z tym kłamstwem. -Coś potworzego? – brzmiał na wyraźnie skupionego – Cóż, poczuj się zatem lepiej. Następnym razem przedzwoń wcześniej, dobra? Muszę dać kogoś na twoje miejsce, póki nie wróci Tim. -tak, tak, oczywiście, nie przewidziałem tego – jego szef westchnął -Kiedy mam się ciebie spodziewać? -kolejna zmiana, raz jeszcze przepraszam, do tego czasu poczuję się lepiej – po tym jak powiedział, praktycznie słyszał, jak Ross przytakuje. -Nie ma sprawy. Zdrowiej koleś. Do zobaczenia – rozłączył się. Sans westchnął z ulgą. Dzięki Bogu, polubił tę pracę po tym jak zdał sobie sprawę z tego, jakim fajnym człowiekiem jest Ross i kilku współpracowników. Już miał wsadzić telefon do kieszeni, ale ten zawibrował. To ona.
Ona: Jackie chce was zaprosić na tajszycznę dzisiaj wieczorem. Możesz odmówić jak masz mnie dość ;P
Zaczął odpisywać, ale postanowił poczekać chwilę. Powinien być w pracy, prawda? Po denerwujących pięciu minutach wysłał wiadomość.
Sans: świetnie, dzięki
Sans: nie jadłem jeszcze tajszczyzny, ale spróbuję. jeszcze nie mam ciebie dość
Ona: Raaaany, dzięki.
Sans: proszę.
Tajszczyzna? A co to? Wstał i zabierając ze sobą komórkę poszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie i wyciągnął tablet. Telefon położył obok siebie. „czym jest tajszczyzna" wpisał w wyszukiwarce. Pierwszym co mu się pokazało było głupie zdanie, które w żaden sposób nie było pomocne „jedzenie pochodzące z Tajlandii" oraz „określa kto i gdzie je gotował" Raaany, co by zrobił bez tej wiedzy. Chwilę trwało, nim znalazł artykuł wyjaśniający więcej. Jakieś pikantne żarcie, dużo sosów, ryżu i mięsa... wzruszył ramionami. Nie był jakimś wymagającym smakoszem, ale przynajmniej będzie to jakaś odmiana od spaghetti. Zastanawiał się, czy w tej knajpie będzie mógł zamówić keczup, kiedy dostał kolejną wiadomość. Przywitała go wesoła nowina.
Ona: Twój brat ma pracę! :D :D
Jasna cholera. Naprawdę? Sans zamarł wpatrując się w litery, pozwolił sobie westchnąć z ulgą. Skoro Papyrus będzie pracował, to on ma możliwość zrezygnowania z drugiej pracy. Musiał ją znaleźć po tym jak zamartwiał się, czy w Szybko i Świeżo będzie wystarczająco dużo godzin, aby było na rachunki i mieszkanie oraz jedzenie. Całkiem dobrze zarządzał ich finansami, zwłaszcza że na start dostali spore zadośćuczynienie od rządu, lecz było ono wypłacane zaledwie przez rok od wyjścia na Powierzchnię, a pieniądze mają tendencję do znikania. Robił wszystko co w jego mocy, aby wraz z bratem mógł żyć na w miarę dobrym poziomie, lecz mimo to nadal mieli stare meble (które przyniósł z Podziemia przy pomocy teleportacji, ale o tym nikt nie musi wiedzieć). Sans był niedorzecznie oszczędny. Nie wiedział co odpisać, więc postanowił odstawić telefon. Z pewnością usłyszy od Papyrusa całe sprawozdanie, no i wypadają na kolację. Ona była naprawdę niesamowita. No i jeszcze taka delikatna... Popatrzył na dół zdając sobie sprawę, że jego ręka samoistnie gładziła członek jak tylko odstawił tablet. Co mu się dzieje? To musi być skutek jak do tej pory uśpionego życia seksualnego, tak na dobrą sprawę mógłby określić siebie nawet jako dziewiczego, a teraz zachowuje się jak wulkan. Zaśmiał się lekko i usiadł na swoim krześle. No, ale co z jego przypuszczeniami? Jak wyglądają ludzie? Pomijając oczywiście podobną anatomię. Popatrzył na zegarek. Zasadniczo miał czas aby się o tym dowiedzieć. Ale kurwa, to może tylko pogorszyć sprawę. Postukał palcem kilka razy w stół bijąc się z myślami, wstał i biorąc tablet wrócił do sypialni. Poszpera w internecie i przekona się, czym dokładnie jest tajszczyzna, ale to pierwsze wydaje się znacznie bardziej interesujące. Położył się na łóżku podstawiając pod plecy poduszkę, aby wygodnie się ułożyć. Dobra, google, zrujnuj mój świat. anatomia ciała ludzkiej kobiety" przycisnął przycisk i niemal natychmiast ekran został zalany zdjęciami, naukowy artykuł wyjaśnił mu też, jak działają organizmy kobiet, to nie było seksowne, ale i tak bardzo fascynujące. Powoli zaczął sobie przypominać przypadkowe mięśnie i organy wewnętrzne. Potem jego bolączką stało się męskie ciało. Czy jest takie samo jak kobiece? Włączył nową zakładkę i wpisał hasło, tylko, ze zmienioną płcią. Właściwie prawie identyczne, pomijając oczywiste różnice jak piersi i ... Zaraz, zaraz, pomyślał. To ludzie też mają kutasy? To.. dobrze. Jasne, słyszał o tym jak mówili o chujach, ale zwykle w negatywnym znaczeniu. A więc skoro tak się rzeczy mają.... Natychmiast wrócił do kobiecej anatomii delikatnie stukając w klawiaturę rozmnażanie ludzkich kobiet" i enter. Cóż. To dopiero odpowiedź. W większej części obie płcie są kompatybilne. Sans przywykł do Podziemnego doboru partnerów, gdzie nie każdy zawsze miał te same części. No, a z tego co przeczytał jego części mogą łatwo wpasować się w jej i ... -SANS! - usłyszał z salonu. Kurwa! Szybko wyłączył tablet chowając go do szuflady przy łóżku. Cholera jasna, stoi mu? Zupełnie tak, jakby znowu był nastolatkiem. Warknął wsuwając swojego sterczącego członka do spodni, poprawił koszulkę tak, aby zasłaniała najwięcej jak się dało. -tak brachu? - wyszedł z pokoju. Papyrus natychmiast się przy nim znalazł. -UDAŁO SIĘ! MAM PRACĘ! - mówiąc to mocno go przytulił. Sans zaśmiał się lekko, jego męskość opadła. -o tak! kiedy zaczynasz? - zapytał, jego brat przez chwilę myślał -NIE PAMIĘTAM! ALE MAM ZABRAĆ MOJĄ KARTĘ IDENTYFIKACYJNĄ POTWORÓW NA KOLACJĘ DZISIAJ! IDZIESZ NA KOLACJĘ, TAK? -choć zapytał, to Sans wiedział, że nie jest to naprawdę pytanie. -oczywiście, jak miałbym tego nie świętować? będzie fajnie – uśmiechnął się autentycznie. Papyrus odstawił mniejszego kościotrupa -I W TAKI SPOSÓB BĘDĘ MÓGŁ WNIEŚĆ WKŁAD W NASZE WSPÓLNE ŻYCIE! ODPOCZNĘ, A POTEM PRZYGOTUJEMY SIĘ NA NASZĄ RANDKĘ ZE WSZYSTKIMI! -to nie jest randka paps, to tylko kolacja – zaśmiał się. Szkielet wywrócił oczami. -TEGO NIE WIEMY PÓKI SIĘ TAM NIE ZNAJDZIEMY. KTO WIE MOŻE JAKIEŚ PANIE BĘDĄ CHCIAŁY SIĘ DO MNIE ZALECAĆ? - szturchnął go kilka razy – NIE MOGĘ NIC PORADZIĆ NA TO, ŻE JESTEM TAKI SŁODKI. -oczywiście – przytulił lekko Papyrusa – jestem z ciebie dumny, zdrzemnę się póki co, dobra? -NAPRAWDĘ? WYGLĄDASZ JAKBYŚ DOPIERO WSTAŁ. PRACOWAŁEŚ DZISIAJ? -krótka zmiana – wzruszył ramionami -AH ROZUMIEM! NORMALNIE MYŚLAŁBYM, ŻE UNIEMOŻLIWIAJĄ CI DOBRZE ZAROBIĆ, ALE NIE KLASYFIKUJEMY SIĘ JUŻ DO TEGO -choć nadal to dobry wypełniacz rozmowy – zaśmiał się. Jego brat przytaknął -W RZECZY SAMEJ! ŚPIJ DOBRZE, DO ZOBACZENIA WIECZOREM – odwrócił się by zniknąć w swoim pokoju, ale w progu się zatrzymał – I DLA DOBRA NAS WSZYSTKICH, PROSZĘ, ZMIEŃ KOSZULĘ Cholera jasna! Co za idiota, oczywiście że Papyrus zauważył! Twarz Sansa zrobiła się ciemno niebieska i praktycznie zatrzasnął drzwi za sobą. Słyszał, jak wyższy szkielet śmieje się przebiegle, uderzył się otwartą dłonią w czoło. Dobry Panie, co się z nim dzieje? Wskoczył na łóżko, sen będzie najlepszą opcją. Zerknął na szufladę, może by tak poszukał więcej informacji? Nie, to tylko przyniesie więcej problemów. Zamknął oczy, jednak sen tak łatwo nie przychodził. Kręcił się i wiercił na łóżku, myśląc tylko o jednym: Jesteśmy kompatybilni. Sans i Papyrus dostali namiary od Willa. Udało im się złapać taksówkę bez większych problemów, oboje mieli schowane głowy w kapturach aby nie ściągać na siebie zbyt dużej uwagi. Taksówkarz przez chwilę się na nich gapił, ale całe szczęście nic nie powiedział. Bracia rozmawiali między sobą cicho. Tak właściwie głównie Papyrus nawijał o egzotycznym makaronie i jego smaku. Jak weszli do restauracji, Sans natychmiast prześledził pomieszczenie. Nie przegapił Jackie, która machała im jak opętana by przykuć ich uwagę, zaśmiał się słabo. Pociągnął za rękaw brata, który zerkał to na niższego, a to na kobietę. -AH TAK! MNIEJSZY LUDŹ! LUBIĘ JĄ! - oznajmił kiedy szli w jej kierunku -Cześć chłopaki – odezwała się uprzejmie - _____ jest w drodze, właśnie wyszła z pracy. Jak wasz dzień? -CUDOWNIE, DZIĘKUJĘ! - uśmiechał się szeroko jak zawsze – JESTEM PEWIEN, ŻE WIESZ O PRZYCZYNIE DZISIEJSZEGO SPOTKANIA – Jaskie zaśmiała się lekko -Tak, moje gratulacje! Cieszę się, że udało ci się znaleźć pracę! _____ zawsze lubi pomagać innym. - Sans patrzył to na jedno, to na drugie. -jest zaradna – Jackie przyglądała mu się przez moment -Zdecydowanie. Wspominała mi, że nawet założyliście jakiś klub książki? – Sans starał się zapanować nad emocjami, czuł jak powoli się rumieni. -tak, czyta jakąś gównianą nowelę o wampirach, śmiałem się z niej, jest świetnie, też powinnaś kiedyś spróbować – uśmiechnął się spokojnie. Cholera, tak naprawdę nie chciał aby ktokolwiek do nich dołączył. -Wolę telewizję, jak mam być szczera – zaśmiała się. -JA RÓWNIEŻ – zaczął pełen entuzjazmu – JESTEM WDZIĘCZNY NASZEJ WSPÓLNEJ WSPANIAŁEJ PRZYJACIÓŁCE, TERAZ MAMY WIĘCEJ KANAŁÓW NIŻ PIĘTNAŚCIE! – Jackie zamrugała kilka razy, ale nic nie powiedziała -więc tajszczyzna? nigdy nie jedliśmy – teraz się uśmiechnęła -Rany, to prawdopodobnie moje i mojej bestii ulubione jedzenie. Jesteśmy pijane? Makaron. Głodne? Curry. Smutne? Zupa. Tak jakby całe menu było stworzone dla nas – zachichotała lekko, przypominając sobie o kilku rzeczach. Papyrus miał właśnie coś powiedzieć, kiedy zatrzymał się dostrzegając sąsiadkę. -Cześć! – powiedziała podchodząc do Jackie, uścisnęła ją. Sans pomachał, desperacko starając się zapomnieć jego nocne przygody. Papyrus niemal natychmiast pochwycił ją i lekko podnosząc do góry mocno uścisnął. -WITAJ NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKO! ROZMAWIAŁEM Z TWOJĄ NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĄ O TYM JAK WSPANIAŁA JESTEŚ I JAK BARDZO JESTEM CI WDZIĘCZNY! – wypalił. -Ta! To miłe ze strony Willa. - Jackie wycedziła to przez zęby. Sans uniósł brew patrząc na nią pytająco, wymienili się spojrzeniami. Papyrus odstawił swoją przyjaciółkę na ziemię i usiadł znowu na swoim siedzeniu w restauracji. Ściągnęła swoją kurtkę i zajęła miejsce. -Co nie? Ale szczerze... – popatrzyła na wyższego z braci – Will nie zrobił za wiele. Papyrus ma talent, a Will wolne miejsce stanowisko w restauracji. Naprawdę chciał go zatrudnić, więc to dobrze. -TY TEŻ MASZ W TYM SWÓJ UDZIAŁ, DZIĘKI TOBIE POZWOLIŁ UZEWNĘTRZNIĆ SIĘ MOIM KUCHARSKIM UMIEJĘTNOŚCIOM! – Sans przeniósł swój wzrok na nią, a kiedy w końcu spojrzała w jego stronę -dzięki – tylko tyle mógł powiedzieć. Uśmiechnęła się i lekko go szturchnęła. -Jackie powiedziała wam co jest w menu? - Sans i Papyrus przytaknęli -JEST TUTAJ TAK DUŻO MAKARONU! -Żarcie jest pikantne – powiedziała – Pamiętam, że nie lubisz ostrego – zerknęła współczująco na Sansa. Kurwa, pamięta to. Cóż, a więc odpada połowa rzeczy z menu. -SANS JADŁBY OSTRE JEDZENIE C...- zaczął, ale Sans kopnął go pod stołem mając nadzieję, że to go uciszy - AAŁ! SANS! DLACZEGO TO ZROBIŁEŚ?- zerknął na swoje nogi. Niższy uśmiechnął się najbardziej luzacko jak tylko umiał. -nie, papyrus, mówisz o kimś innym – powoli popatrzył w jego stronę, światełka w jego oczach na chwile zniknęły. Wyższy załapał i postanowił się zamknąć. -OH TAK, KTOŚ INNY, MÓJ BŁĄD. TO BYŁ... INNY... SZKIELET... JAKIEGO ZNAM. – odparł lecz nie brzmiał przekonująco. Sans opuścił ręce. Nie potrzebuję tego dzisiaj. Jackie chrząknęła i popatrzyła na _____, zmieniając temat. -Więc! Co nowego? Coś ciekawego? -Stara bida. Znasz mnie -PRAWIE ZAATAKOWAŁA MĘŻCZYZNĘ W MOJEJ OBRONIE! – Co?! Sans podniósł na nią głowę. -Już, już. To nic wielkiego, Papyrus – pomachała rękami, a potem przeniosła wzrok na niższego potwora– Jakiś dupek był niemiły, więc powiedziałam mu to i tamto -JEŻELI MOGĘ SOBIE POZWOLIĆ, POWIEDZIAŁAŚ ŻE PRZYWIĄZAŁABYŚ GO ZA JEGO INTYMNE CZĘŚCI DO SAMOCHODU I POJECHAŁA -To też. - Jackie się śmiała -Taaaa, cała ty. – zdzieliła ją w ramie po przyjacielsku - Szkoda, że tego nie widziałam! Zrobiłabym pewnie to samo. -Pewnie tak. Zrobiłybyśmy mu z dupy jesień średniowiecza – zaśmiała się. Uśmiechnął się na krótką chwilę wspominając Undyne, ale wtedy zdał sobie sprawę z tego o czym mówią. -nie zrobił wam niczego złego, prawda? - zapytał szybciej niż normalnie -Nie, oczywiście, że nie. Był chamski – uniosła brwi– Wiesz, jak staruszki z autobusu– westchnął -ah, rozumiem. cóż pieprzyć go – oparł się wygodniej – i tak pewnie by was zgubił gdzieś po drodze -NAJPRAWDOPODOBNIEJ – zamyślił się – SPACEREK BYŁ MIŁY -Praca była zwyczajna. Piotruś nie mógł się zamknąć przez cały dzień, bla bla. No i Papyrus dostał pracę – przytaknął tak samo jak Jackie – A co u ciebie? -Cóóóż, pamiętasz ten awans jaki chciałam dostać? - zapytała -Tak. -Mam go. -Kurwa, tak! - krzyknęła zadowolona tupiąc nogą. Rany, jest słodka, pomyślał i natychmiast się uśmiechnął. Koniecznie musi z tym przestać. – Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - Jackie zamknęła usta i skrzyżowała ręce na piersi -Wiesz dlaczego. Nawet nie zaczynaj – machnęła na nią ręką. O co chodziło? Sans wiedział, że coś jest na rzeczy ale teraz to nie jest dobry pomysł, aby o to wypytywać. Papyrus wyglądał na niego zdziwionego biorąc udział w plotkowaniu, ale jak zawsze przytakiwał z entuzjazmem. -Mniejsza. Będziemy czekać na Willa z zamówieniem czy co? -Nie musimy – powiedziała Jackie mechanicznie. Sans uniósł brwi. Ona naprawdę go nie lubi. Nawet nie próbowała tego ukrywać. Może powinien z nią zamienić słówko na jego temat, jak tylko będzie okazja. -WOLAŁBYM POCZEKAĆ, ON JEST PRZYCZYNĄ MOJEGO DOBREGO DNIA. ZABRAŁEM SWÓJ DOWÓD! - powiedział uśmiechnięty. Jackie westchnęła lekko. -Więc weźmy coś do picia – Wszyscy na to przystali i zaczęli rozmawiać czekając na ostatniego z bandy. Sans zaczął nerwowo poruszać nogą pod stołem, czekanie go zabijało. Czy dzisiaj wydarzy się coś złego? Will pojawił się po około 10 minutach przytulając się do przyjaciółki Sansa bez wcześniejszego uprzedzenia. -Cześć – Sans poczuł jakby ktoś wrzucił go do oleju, jak tylko ten ją dotknął - _____! Jackie, Sand, Papyrus! - szkielet poczuł, jak jego oczy lekko zamigotały. To było celowe. -Sans, głupku – poprawiła go. Popatrzył na nią pełen zmieszania. -Przepraszam, a jak powiedziałem? - Sans chciał mu dogadać, lecz zamiast tego zacisnął pięść pod stołem. Papyrus przyglądał mu się, lecz ten to ignorował. Jego brat może zachowywać się czasami jak głupek, lecz jest zaskakująco dobrym obserwatorem. -sand – mruknął – nic się nie stało - Pierdol się. -Widzisz? Nic się nie stało – Will chwycił za menu – Zamówiliście już coś? - uścisnął za rękę Papyrusa, na co ten zareagował radością -Jeszcze nie. - odezwała się Jackie – Gdzie Hannah? -Ona... em... nie mogła przyjść – powiedział szybko. Sans natychmiast wyłapał zmianę tonu głosu, zaczął się zastanawiać skąd ona go zna. Ukradkiem wyciągnął telefon i napisał.
Sans: puk puk
– To nic wielkiego. Przyszedłem na tajszczyznę. No i na sake. - Szkielet kilka razy pogładził nerwowo blat przed sobą, starając się zwrócić uwagę sąsiadki. Popatrzyła na niego. Jego wzrok przeskakiwał z trzymanego pod stołem telefonu na nią. Po chwili zrozumiała
Ona: Za bardzo się wstydzisz, by powiedzieć kawał na głos?
Nie odpisał. Wiedziała jak to idzie. Dalej, chwyć haczyk.
Ona: Kto tam?
Sans: zodiak
Ona: Zodiak?
Sans: zodiak dawna znasz tego gościa?
Starał się panować nad sobą. Jedyne co wiedział to to, że ten typek jest niebezpieczeństwem prawdopodobnie dla niej i dla Papyrusa. Jackie zauważyła, że piszą między sobą. _____ szepnęła "pierdol się", szkielet nic nie mógł poradzić jak uśmiechnąć się na to.
Ona: Taa, już trochę, opowiem ci później.
Sans wzruszył ramionami i odłożył telefon, starał się wyglądać normalnie. Szturchnęła Willa. -Zamawiaj swoje żarcie, umieram z głodu. -Dobra, dobra! Rany, jaka niecierpliwa! Zaraz potem przyszedł kelner. Will zamówił dla każdego po sake oraz szklance piwa. Bracia patrzyli po sobie wyraźnie zmieszani. Co to w ogóle jest? Zajmuje prawie cały stół. Will podniósł mniejsze naczynie, Sans zrobił tak samo i westchnął. A więc to gorzałka. Nie była mu obca, jednak jego brat z drugiej strony, nie znał jej w ogóle. -Papyrus stał się częścią zespołu, a więc jest powód do picia. Pierwszy... uh.. - myślał przez chwilę, szukając właściwego słowa – Pierwszy potwór z niesamowitymi talentami w mojej restauracji. Niech twoja kariera będzie długa i owocna! - uniósł kieliszek. Sans i Papyrus przyglądali się wszystkim. Co się teraz robi? -O CO W TYM CHODZI? - zapytał, Sans drapał się po tyle czaszki -mamy to wlać do piwa? - Papyrus z trudem łapał powietrze. -OH! A WIĘC TO ALKOHOL? TO CIEKAWE! - był zachwycony. Sans za to lekko jęknął. Wiedział że jego brat jest bardzo głośny i nie każdemu może się to spodobać. -Wszyscy mamy wypić to w jednej chwili. Niczego nigdzie nie wlewamy. Na trzy, kiedy krzyknę „kampai". - wyjaśnił Will – Gotowi? - zaczekał póki wszyscy nie chwycą za swoje kieliszki. - Ichi... ni... san...! - -KAMPAI! - krzyknęli wszyscy, bracia nieco później a potem wypili po szocie. -FANTASTYCZNIE! - zdał sobie sprawę że ubrudził sobie garnitur – NIE FANTASTYCZNIE. -skrzywił się z niesmakiem. -Nie jesteś fanem? - zachichotała ścierając krople alkoholu z blatu. -NIE SZCZEGÓLNIE, ALE DZIĘKUJĘ WILL TO BYŁO MIŁE Z TWOJEJ STRONY – nadal był wesoły, _____ i Jackie zachichotały. Will zaśmiał się, a potem popatrzył na sąsiadkę Sansa, chwycił jej brodę w dwa palce. Natychmiast zauważył, jak całe jej ciało staje się cieplejsze, podczas kiedy on robił co mógł aby stłumić w sobie warknięcie. Dlaczego jestem taki protekcyjny? Warknął w myślach. Masturbowałeś się myśląc o niej, ale to nie znaczy, że należy do ciebie idioto. Trzymaj dla siebie swoje chore fantazje. Mimo to zastanawiał się, czy zachowywała by się tak samo gdyby on jej coś takiego zrobił. -Ubrudziłaś się trochę – powiedział wycierając jej policzek palcem. Nie trzeba było geniusza aby wiedzieć co oznacza ten gest, jej ciało desperacko pragnęło więcej jego dotyku, lecz jednocześnie chciała uciec. -Taaa, niezdara ze mnie. - Jackie przyglądała się z uwagą. -Rusz dupę, muszę iść do łazienki – _____ powiedziała do Willa -Jasne – przesunął się. -Pójdę z tobą – zakomunikowała szybko Jackie. -Co jest z tymi dziewczynami, że chodzą w parach do kibli? Czy wasze też tak robią? - zapytał się Sansa, który lekko się zaśmiał starając wyglądać najbardziej przyjaźnie jak się da. -wygląda na to, że jednak nasze gatunki tak bardzo się od siebie nie różnią -Więc, cieszysz się Papyrus? – zapytał, brat przytaknął szczęśliwy -TAK! MINĘŁO TROCHĘ CZASU ODKĄD BYŁEM ZATRUDNIONY! NA POWIERZCHNI TO JEST... TRUDNE, ALE IM WYŻSZE WYZWANIE TYM LEPSZA NAGRODA! -Przykro mi to słyszeć. Będąc szczerym, nie miałem styczności zbyt często z ... waszym gatunkiem. Mamy takiego dostawcę, no i wiemy że czasem ktoś tutaj zawita wiedząc, że mieszkańcy nie traktują źle potworów. Przykro mi, że musieliście się spotkać z chamstwem. – miał poważny ton. Sans zmarszczył brwi. Wiedział, że Will mówi w tej chwili to co myśli. -ja też będę szczery, to chujowa sprawa – wtrącił się – ale całe szczęście, są też dobre osoby takie jak ty, dzięki za danie szansy papyrusowi i za zatrudnienie go – A co, jeżeli się mylę? -Jasne. Jak powiedziałem, nie widziałem wcześniej nikogo tak dobrze przygotowanego na rozmowie kwalifikacyjnej! Naprawdę jestem pod wrażeniem – pochylił się nad stołem i poklepał Papyrusa po ramieniu – Będziesz zajebisty, chłopie – ten lekko się uśmiechnął na słowo „chłopie" -C-CÓŻ! DZIĘKUJĘ, KUMPLU! – Sans wiedział, że jego brat już uznał iż ma kolejnego przyjaciela. –OH TAK! ZABRAŁEM ZE SOBĄ SWOJE DOKUMENTY! – mówiąc to wyciągnął portfel i podał mu kartę. Will zaśmiał się lekko i zabrał ją od niego. -Dzięki, to ułatwia wiele rzeczy – uśmiechał się serdecznie -od jak dawna pracujesz w restauracji? – zapytał ciekawy -W tej? Od jakichś sześciu lat. Ale moja rodzina ma kilka na własność. Ten zawód praktycznie wypiłem wraz z mlekiem matki. Moja starsza siostra jest szefem w Chef Latrouse w Los Angeles – Papyrus otworzył szerzej oczy -CHEF LATROUSE?! – praktycznie wykrzyczał. Will przytaknął zaskoczony – MÓJ BOŻE! OGLĄDAM GO PRAKTYCZNIE KAŻDEGO RANKA I WYKORZYSTUJĘ JEGO PORADY W MOJEJ KUCHNI! – zamyślił się na chwilę i jakimś cudem zrobił się jeszcze głośniejszy – ONA PRACUJE W AVEC NOUS?! -A no! – był wyraźnie dumny – Już od kilku dobrych lat, zarządza jedną z jego restauracji. -CZY.. CZY MYŚLISZ, ŻE KIEDYŚ MÓGŁBYM JĄ POZNAĆ? – Will zaśmiał się spokojnie -Wpada czasami do mnie, jesteśmy ze sobą blisko – Papyrus aż klasnął w ręce z radości – Przedstawię was sobie przy najbliższej okazji. – Kelner przyszedł podając kolejną rundkę sake. Papyrus przyglądał się kieliszkom z niesmakiem. -TO BĘDZIE TRUDNE ZADANIE- Sans zmarszczył brwi zagubiony. Było coś dziwnego w Willu. Choć teraz zachowywał się naprawdę w porządku, jednocześnie miał w sobie coś niepokojącego. Do stołu wróciły dziewczyny. Jackie praktycznie wcisnęła się pierwsza siadając naprzeciw Sansa obok Willa, temu się to nie spodobało, lecz nie zareagował. Wskazał na drinki w stronę _____, ale Jackie pacnęła go w rękę. -_____, zluzuj. Zabraniam jej pić – powiedziała do Willa, ten chwilę się przyglądał z pełnym zmartwienia wyrazem twarzy -Wszystko dobrze? Przepraszam, odprowadzić cię do domu? Mogę... -Nie! Wszystko dobrze! Mam nad wszystkim kontrolę. - Przerwała mu Jackie– No i też tu jestem, w tym szocie dotrzymam wam towarzystwa. – wzięła kilka drinków i położyła jeden przed sobą, potem Sansem i Willem. Coś się stało w łazience, wiedział to. Oczy jego sąsiadki były jakby lekko zaczerwienione. Popatrzył na mężczyznę. Dam radę. -wchodzę, jeżeli ty wchodzisz. – mruknął nisko -Zgoda, karzełku – zaśmiał się lekko obracając w palcach naczynie z pogodnym uśmiechem -CZY NAPRAWDĘ MUSZĘ TO WYPIĆ? - mruknął, Sans i Will rzucili w Papyrusa złowrogim spojrzeniem i jak jeden mąż odpowiedzieli -Tak. -DOBRZE, ALE NIE CHCĘ WIĘCEJ. - wyglądał na niezadowolonego. Sans i Will patrzyli na siebie i w jednej chwili wychylili do dna. Dobry Boże, to smakuje jak gówno. Dlaczego smakują mu takie śmieci? Lecz mimo wszystko szkielet nie zamierzał przegrać. Zachowywał się nie jak on. Normalnie pewnie olałby takie zawody, czy grę, ale z jakichś powodów nie chciał aby tak było dzisiaj. Gdzieś na dnie czaszki słyszał głos który mu mówi, że jest skończonym kretynem, ale miał to gdzieś. Nie lubił tego typa, a nie lubił go bo ... nie miał pojęcia dlaczego. Sześć drinków później, ruchy były znacznie bardziej spowolnione i niepewne. Jasne, nadal alkohol smakował jak gówno, ale z każdą kolejną rundą dawało się to lepiej znieść. Przy piątym miał wrażenie, że Will się podda, ale ten chwycił za szóstego. Papyrus zatrzymał się przy dwóch, już gibał się w siedzeniu, okazjonalnie próbując coś powiedzieć. Rozglądał się jak małe dziecko po miejscu, szczerzył się do Sansa. Dlaczego nie piją razem częściej? Było świetnie. Niższy szkielet powoli jadł swoje kluski, głównie kiedy jego sąsiadka nie patrzyła, praktycznie wciskał je w swoją twarz. Śmiała się z czegoś, bardzo mu się to nie spodobało. Nie to, że nie lubił jak się śmieje, ale ... śmiała się teraz nie z jego fantastycznych kawałów. Koniecznie musiał to zmienić. -psssst. hej. – zaczął pochylając się nad nią na tyle na ile mógł -Co? – przyglądała mu się z ciekawością -jaka jest najkrótsza książka na świecie? – zauważył, jak uśmiecha się szerzej. O tak, to będzie dobre. -Jaka? -poczet francuskich bohaterów narodowych – mówił powoli, nadziewając klusek na widelec. Zaczęła się śmiać, szkielet poczuł się jak zwycięzca. To było naprawdę dobre. Will popatrzył na niego. -Komediant, co? – zapytał. Sans przytaknął, lecz pamiętał jak czasem był tak nazywany i nigdy mu się to nie podobało. -można tak powiedzieć – wyszczerzył się. Papyrus jęknął -NIE NAKRĘCAJ GO. JEGO ŻARTY SĄ STRASZNE. - starał się zjeść kluski łyżką. -sprawiają, że się uśmiechasz, paps - poklepał go po plecach -WŁAŚNIE DLATEGO ICH NIENAWIDZĘ – w końcu udało mu się nabrać potrawy i wsadził łyżkę do buzi -Więc.. jak jecie? - zapytał Will – Wiem, że ostatnio zabawnie odpowiedziałeś, ale to nie może być tylko hokus pokus. Sand dasz nam jakieś prawdziwe wytłumaczenie? - Znowu to powiedział. Celowo. -Sans. - poprawiła go sąsiadka. Sans uśmiechnął się czując radość z tego powodu. Will wywrócił oczami,mruknął 'mniejsza' i znowu popatrzył na Sansa. Deja vu byłoby w tym wypadku bardzo pomocne, ale żadne nie chciało przyjść. -wyjątkowo nie wziąłem ze sobą podręcznika do anatomii potworów, więc nie wiem czy będę mógł odpowiedzieć na to pytanie. - zjadł trochę swojego jedzenia. Jackie mało się nie zakrztusiła, _____ przystawiłaś dłoń do ust i zaśmiała się cicho. Ludzie mogli tego nie zauważyć, lecz Sans dostrzegł skwaszenie na twarzy Willa kryjące się za luzackim uśmiechem. -Dobre, niziołku. Zapamiętam sobie. - mruknął i zerknął na Papyrusa, Sans natychmiast zrozumiał o to chodzi. A ja zapamiętam to, dupku. -to proste, mam usta, widzisz? - ostrożnie odwrócił się w jego stronę i otworzył szczękę - mam też zęby, dziwne co? jedzenie idzie tędy, a potem ...- mówił dalej, ale po minie Willa widział, że ten zaraz mu przerwie. Nie pokazywał ich ludziom, bo wiedział że ci zazwyczaj się boją jego kłów. Papyrus miał to szczęście, że jego zęby były "normalne" -Dobra, dobra. Łapię. Raaaaany. - Will machnął ręką. Sans był zadowolony z uzyskanego efektu. Zaśmiał się lekko czując się całkowicie spełnionym. Z jakichś powodów zerknął na sąsiadkę. Przyglądała mu się z uwagą. Cholera. Lecz.... nie wyglądała na przestraszoną. Raczej... zainteresowaną. Nie, nawet więcej. Kiedy spojrzał w jej oczy poczuł, jak całe jej ciało przenika dreszcz. Szkielet zaczął szczerzyć się szerzej, ciesząc się z tego w co ją wprawił. Natychmiast chwyciła za widelec nadziewając makaron.
-To jedzenie jest wyśmienite – zaśmiała się nerwowo
-Taaa. - głos Jackie był nicki
-KOCHAM WAS WSZYSTKICH! - wystrzelił nagle Papyrus patrząc w talerz Nie zatrzymało się na sześciu kolejkach, Will powinien być już zalany, pomyślał Sans. Był szkieletem, który mógł znieść wiele procentów, podobało mu się kiedy ludzie myślą, że są w stanie go przepić. Lata chlania aby zapomnieć dla człowieka (czy jak w jego przypadku dla potwora) dają wprawę. Stał chwiejąc się nieco bardziej niż chciał, ale nie miał problemów z utrzymaniem równowagi, Papyrus niestety już tak. Will zachowywał się jakby nic się nie działo, grając przed nimi, Jackie okazała się najmądrzejsza, omijała kolejki i zadzwoniła po taksówki dla wszystkich, aby dotarli bezpiecznie do domów, jako ostatnią wezwała dla siebie. Sans przyglądał się jak jego sąsiadka wyszła by zaczerpnąć trochę powietrza, nim to jednak zrobiła delikatnie uśmiechnęła się w jego stronę. Nie umknęło to Willowi, który teraz wpatrywał się w kościotrupa. -Słodka, prawda? - zapytał nonszalancko, Sans wzruszył ramionami starając się udawać niezainteresowanego -jak na człowieka to tak – odparł. Will wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi -Tak, domyślam się, że nie jest w twoim typie, co nie? Ludzie i potwory i takie tam... - Oh, prawdopodobnie lepiej bym do niej pasował niż ty, dupku. Nagle pojawiło się deja vu, lecz przez gorzałkę było trochę zamglone. Powiedz mu, że każdy człowiek ma w sobie szkielet. Will NIE BĘDZIE zadowolony. Wybiegnie.
Zażartuj, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować. Will NIE BĘDZIE ZADOWOLONY. Walnie jakiś niesmaczny kawał i wyjdzie.
Nic nie mów. Will się zaśmieje, przytaknie i wyjdzie.
-ta, nie rozumiem powiązania – wycedził przez zęby. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, lecz Sansowi nie podobała się ta mina. -Nie winię cię. Idę zapalić. Zaraz wrócę – to mówiąc poklepał potwora w ramię, tak samo Papyrusa i wyszedł. Może i był przyjacielski, ale było coś obrzydliwego w jego zachowaniu. Niższy szkielet westchnął, jego garda nieco opadła jak tylko Will sobie poszedł. -MOŻE POWINNAŚ ZAMÓWIĆ TYLKO JEDNĄ TAKSÓWKĘ DLA NAS I NASZEJ WSPÓLNEJ PRZYJACIÓŁKI? MIESZKAMY NAPRZECIWKO SIEBIE – głos Papyrusa był nieco wyższy niż przeciętnie. Jackie uderzyła się ręką w czoło i przytaknęła mu. -Tak, dzięki! Zapomniałam o tym z jakiegoś powodu. Zadzwonię i odwołam jedna taryfę. A tak właściwie, gdzie Will? - rozglądała się dookoła. Sans zerknął na nią i wzruszył ramionami. -wyszedł zapalić – Jackie zmarszczyła brwi -Ugh, ten oślizgły dziad, lepiej aby dał jej spokój – warknęła do siebie, a potem zakryła usta ręką. Papyrus wyglądał na zaskoczonego, tak samo jak Sans – Olejcie to. Nic nie mówiłam. -UWAGA ZIGNOROWANA - ... jednak Sans nic nie powiedział. -tez wyjdę, dam im znać, że zadzwoniliśmy już po taksówki – Jackie przyglądała mu się z uwagą – zostań tutaj, dobra paps? -DOBRZE! - przeszedł chwiejnym krokiem obok Jackie, zarzucił kaptur na głowię i zniknął za drzwiami. Rozejrzał się dookoła, a potem ich dostrzegł. Will definitywnie naruszał jej przestrzeń osobistą. Sans nie był w stanie powiedzieć, czy jest to coś co się jej podoba czy nie. Lecz kiedy przysunął się bliżej by pocałować ją w kark, warknęła niezadowolona. Czy ten dupek przypadkiem nie ma dziewczyny? I co ważniejsze, nie umie odczytać sygnałów, że ona tego nie chce? Po dokonaniu osądu, Sans podszedł do nich szybko. -chyba się jej to nie podoba – odezwał się z tyłu starając się rozładować sytuację. Jednocześnie nie pozwalając zapanować nad sobą własnej zazdrości. -Odpierdol się – wysyczał Will ściszając głos, sąsiadka szybko chwyciła go za ramiona i odsunęła go od siebie. -Ogłaszam w imieniu społeczeństwa, że Will został deputowany do Melinacity. - powiedziała szybko – Właśnie przyjechała taksówka dla pijaków, nakazuję ci do niej wsiąść. Teraz. - starała się brzmieć najpoważniej jak umiała, Sans zauważył jak Will lekko zadrżał.
-Akurat. Wiesz, że mam rację _____. - puścił ją i wrócił do środka. Szkielet westchnął i przez chwilę patrzył się na nią, jak pusto spogląda w stronę przejeżdżających aut na ulicy. Podszedł stając obok niej.
-dobrze się czujesz?
-tak.
-nie wyglądasz. - mruknął
-Jakbyś mnie kurwa znał. - poczuł jad w jej głosie. W jednej chwili przybrał postawę obronną. Dlaczego się w to mieszasz? To tylko twoja pieprzona sąsiadka. Zostaw to. Ludzie są zbyt skomplikowani.
-wygląda na to, że faktycznie cię nie znam - nie czuł deja vu, ale wiedział że najlepiej teraz będzie po prostu oddalić się. Idąc w stronę restauracji usłyszał jej głos.
-Puk puk - Nie odwrócił się. To nie jest sprawiedliwe.
-kto tam?
-Szukam.
-czego? -Kogoś kto na mnie zasługuje. – Oboje patrzyli się teraz na siebie. Jej twarz wyglądała ... mizernie, przepełniona smutkiem i zmęczeniem. Znał ten wyraz, widział go wiele razy u siebie, zakładał go kiedy nikt nie obserwował. Starał się uśmiechać, trzymać w całości, lecz i on sam w tej chwili zmarniał w oczach. Nie potrzebował tego jako wisienki na torcie. Trzymaj dystans. Jak zawsze. Tak będzie lepiej. -nie wiem o kim mówisz. – i z tymi słowami wszedł do restauracji. Czuł, że to najbezpieczniejszy wybór jaki powinien dokonać. Delikatne światła w środku były znacznie przyjemniejsze niż pusta, zimna ulica oraz załamana kobieta na zewnątrz. Podszedł do stolika, został przywitany przez Papyrusa i Willa, którzy śmiali się z jakiejś historyjki. Jackie popatrzyła na Sansa. -Wszystko dobrze? – zapytała zerkając ukradkiem na Willa -ta, dobrze – Popatrzył mu w oczy, ten przytaknął, dając mu do zrozumienia, że muszą pogadać. Sans westchnął niezauważalnie i znowu skierował się na zewnątrz. Kiedy się tam znaleźli jej już nie było. Pewnie wzięła taksówkę, pomyślał. Willowi z jakiegoś powodu to nie przeszkadzało. -Rany, wybacz – zaczął – Mam teraz gorszy okres -taa? – Nie był zainteresowany, ale tak przynajmniej mógł zachować spokój. -Tak, pokłóciłem się z dziewczyną, Hannach, dzisiaj rano, głównie z mojej winy. _____ i ja jesteśmy przyjaciółmi od lat, wiesz? – wsadził ręce do kieszeni. Sans pochylił lekko głowę, deja vu. Słyszał wypowiadane przez Willa słowa, nie miał czasu na analizowanie ich jak zawsze, zapewne przez alkohol.
Powie co o tobie myśli. To nie będzie nic przyjemnego. Odejdziesz. Wszystko pozostanie tak jak było.
Pokłócicie się. Będziecie się bić. Powie ci o rzeczach jakich nigdy nie będziesz chciał usłyszeć. Z jakiegoś powodu, to będzie kij w mrowisku.
Sans przyglądał się mężczyźnie powoli unosząc głowę. Wypowiadał się milej, życzliwiej? Tego Sans nie wiedział, skupiał się tylko na tym co powiedziało mu daja vu. Nie. Wszystko czego chciał teraz słuchać to tylko i wyłącznie daja vu. -Nie łapiesz, co? – dobiegł do niego głos – Owinąłem ją sobie dookoła paluszka, kościsty kompanie. I niech no ci powiem, jest już moja od bardzo dawna. Więc nie myśl, że jest zainteresowana twoją żałosną dupą, że okazuje ci jakiekolwiek zainteresowanie. Gdyby nie ty – wycedził przez zęby – Poszedłbym z nią do domu dzisiaj, tak jak wiele razy wcześniej. A te ręce... - Sans nie chciał już nic wiedzieć, miał dość. To gnój! Chciał sobie iść, ale jednocześnie musiał wiedzieć. - ... zadowalałby ją dzisiaj. Wiesz miękkie dłonie. Miło się ją dotyka. A potem bym ją rżnął tak, że krzyczałaby moje imię, pieprzyłbym jej różowiutką cipkę póki nie spuściłbym się na nią. I wiesz co? Błagałaby o więcej. To bezwstydnica, kościsty kumplu. A potem wróciłbym do domu do mojej dziewczyny i ją też bym przeruchał. A wiesz dlaczego? – Sans się trząsł, ale Will chyba to nie zauważył, podszedł bliżej i szepnął – Bo mogę. -mówisz poważnie? – popatrzył na człowieka tak jakby w ogóle go nie słuchał -Czy mówię poważnie? ... Chyba tak. To poplątane, wiesz? – wyszczerzył się. Sans zacisnął pięści, kość skrzypiała obok kości. – A jeżeli powiesz komuś, zwłaszcza jej... Sprawię, że twój brat nie znajdzie zatrudnienia w żadnej restauracji w tym mieście – zaśmiał się złowrogo. -dlaczego? – tylko tyle mógł powiedzieć. Will wyglądał na zaskoczonego. -Wiesz... nie wiem czy powinienem ci mówić, ale chyba ją kocham – jego głos był przepełniony smutkiem i lekką nadzieją. Sans skupił się na otaczającym go świecie – Ale nikomu nie mów, dobra? – oczy potwora migotały. -kochasz tylko siebie – mruknął złowrogo. Twarz mężczyzny przybrała wyraz strachu. – nie oszukuj siebie, bo mnie nie oszukasz. -Łał, to było niegrzeczne – podrapał się po nosie – Wyciągam swoje serce i co dostaję? Potworzy rasizm -pieprz się – sam był zaskoczony swoją agresywnością. Co się z nim dzieje? Normalnie olałby sprawę zachowując całkowicie spokój. -Pierdol się, chuju. Nie jesteś podobny do swojego brata. Nie wiem dlaczego, nie lubię z tobą gadać. -wzajemnie – wysyczał i odwrócił się w stronę restauracji. W głowie miał mętlik, nie dbał o to co tamten typek powiedział, ponieważ sam już wiedział. Słyszał to gówno wcześniej i tak jak wtedy bardzo mu się ono nie spodobało. Ta miłosna fasada miała tylko ukryć to kim jest w rzeczywistości. Sans był Sędzią, jego zadanie nigdy się nie zmieniło. -Co się dzieje? – zapytała Jackie przyglądając się potworowi. -nic, myślę że ona.. – zaczął, ale usłyszał jak do pomieszczenia wpada Will. -Nie ma jej! – krzyknął na Sansa -cóż, tak, powinna być już w mieszkaniu – wzruszył ramionami. Will wbił palce we włosy i zrobił kilka chwiejnych kroków. -Co do kurwy nędzy jej powiedziałeś? – szkielet znowu wzruszył ramionami -nic ważnego, co myślałeś że wyparowała? -Myślałem, że była w łazience. Ty, wyjdź, już – Papyrus wyglądał na przerażonego. Sans natomiast na spokojnego jak nigdy. Jak tylko znaleźli się znowu na zewnątrz, Will odwrócił się w jego stronę wyraźnie rozwścieczony. -Nie wiem dlaczego uważa, że jesteś dobrym kolesiem. Musiałeś jej dobrze nałgać! – krzyknął. Sans wziął głębszy wdech. -to nie jest twoja sprawa, to nie jest twoja dziewczyna, więc dlaczego ci tak zależy na tym z kim się zadaje? – powoli tracił nerwy -Słuchaj, kupo kości, ona JEST moją sprawą – staną oko w oko z Sansem -już nie – odparł prosto, Will zacisnął mocniej zęby -Przepraszam? -słyszałeś, wracaj do swojej dziewczyny, heather czy jak jej tam było -Hannah – natychmiast poprawił, ale Sans nie usłyszał żadnych emocji w tym słowie – I to zrobię tak szybko jak... - Jackie wyszła z restauracji patrząc na Willa i Sansa. -Co wy dwaj kurwa robicie?! Słychać was wszędzie! Uspokójcie się! -nie masz się czym przejmować – starał się uspokoić dziewczynę -Mów za siebie – mężczyzna bez ostrzeżenia uderzył Sansa pięścią w twarz. Jackie wstrzymała oddech, potwór przez chwilę nic nie widział i przechylił głowę na bok. Uderzenie bolało i Bóg raczy wiedzieć, jak udało mu się je przetrwać. Będzie musiał się zająć się raną szybciej albo później. -hej, debilu, byłeś u grabarza? – zapytał. Will przyjął pozycję gotową do walki, lecz na chwilę popatrzył się na potwora zmieszany -Co? Nie, po chuja pytasz? -ponieważ zrobiłeś grobowy błąd – zaśmiał się lekko, z jakiegoś powodu to bardziej rozwścieczyło Willa, zmniejszył dystans między nimi i chwycił szkielet za koszulkę. -Słuchaj komediancie – warknął, Sans czuł jak jego serce na chwilę zabiło w przestrachu – Nie zbliżaj się do _____. Przeprowadź się. Nie dbam gdzie. Lecz jeżeli nie znikniesz z jej życia, ja... sprawię, że ty znikniesz. -co za ostre słowa – mruknął tak spokojnie jak to możliwe, tylko po to by bardziej zdenerwować oponenta – powiedz mi, czy to twoje zajęcie grozić osobom jakie się do niej zbliżą, czy to raczej weekendowe hobby? -Pieprz. Się - krzyknął, z ust śmierdziało mu sake i curry – Zaufaj mi, mam swoje sposoby aby o tobie zapomniała – uśmiechnął się cwanie. Sans miał już tego dość. -na ziemię, tam jest twoje miejsce – odparł normalnie i pokazał na podłogę. Will wyglądał na zagubionego, lecz kiedy spojrzał na dół oko Sansa zamigotało na niebiesko – dzięki
Will znalazł się na asfalcie jak złamana marionetka w niewygodnej pozycji. Poobijał się, lecz na pewno nie połamał. Pomyślał sobie Sans. Jeżeli chciał go zastraszać, powinien przynajmniej wiedzieć z kim rozmawia. Jackie pisnęła i szybko wbiegła do środka. -to teraz pobawimy się tak, dzieciaku, zapomnisz o tym co się stało, co ty na to? – mówił spokojnie – zatrzymasz to wszystko dla siebie, a ja sobie odejdę i zapomnę, że mnie uderzyłeś, co ty na to? jestem miłym kolesiem, prawda? – Will próbował się wyrwać spod działania magii, ale nie wyszło mu to na dobre. Sans zwiększył nieco moc czaru – i co ważniejsze, zostawisz mojego brata w spokoju, ta sprawa dotyczy tylko ciebie i mnie, oboje nie jesteśmy dobrzy, to nic takiego, ale on nie zrobił ci nic, więc... - pstryknął palcami aby pogłębić dramatyczny efekt, z próżni za jego plecami zaczęły wyłaniać się dwa blastery, najpierw pierwszy, a potem drugi - ... dasz mu spokój. – I z tymi słowami, jeden z blasterów otworzył szczękę, pokazując ostre kły. Sans przyglądał się swojemu tworowi z nieukrywaną dumą. -SANS! – usłyszał i zamarł, jego brat wyglądał na rozwścieczonego. Szkielet natychmiast wyłączył swoją magię, stwory zniknęły, a Will mógł znowu się ruszać. Papyrus podszedł do brata i zamknął go w mocnym uścisku – PRZESTAŃ – człowiek szybko cofnął się o kilka kroków patrząc na braci w przerażeniu – TO DO NICZEGO CIĘ NIE ZAPROWADZI -kurwa... paps.. ja... - zaczął, ale ten zaczął głaskać go po głowie -NIE DBAM O TO. POWINNIŚMY SIĘ STĄD ODDALIĆ, WEJDŹ DO ŚRODKA I POWIEDZ JACKIE ŻE BĘDZIEMY SIĘ ZBIERAĆ – wskazał wzrokiem na drzwi do restauracji – IDŹ -dobrze – wstydził się bardzo -WILL, PRZYJMIJ MOJE PRZEPROSINY – wyciągnął w jego stronę dłoń, na którą ten patrzył się z przerażeniem – ZAPEWNIAM, ŻE TO SIĘ WIĘCEJ NIE POWTÓRZY. NIE WIEM DLACZEGO TAK SIĘ STAŁO, LECZ UFAM, ŻE OBOJE MOŻECIE ODPUŚCIĆ SPRAWĘ BO TAK WŁAŚNIE SIĘ ROBI W GRONIE PRZYJACIÓŁ – człowiek wpatrywał się przez moment w wyższego szkieleta, a potem zaczął się śmiać, prawie maniakalnie. Chwycił go za dłoń -Ja... cholera... Jesteś świetny Papyrus, ale twój brat... -NIE CHCĘ SŁYSZEĆ TEGO CO MASZ DO POWIEDZENIA! IDĘ DALEJ I MAM NADZIEJĘ, ŻE TY TEŻ, POMÓC CI TRAFIĆ DO TARYFY? – zapytał, Will popatrzył na siebie nadal w szoku. -Nie, dam sobie radę. Cóż, kurwa, nie, nie dam. Nie mogę.. Ja... co on zrobił? Co to było? -TYLKO ILUZJA! NIE BÓJ SIĘ, NIC CI NIE ZROBIĄ PÓKI PAPYRUS JEST W POBLIŻU – poklepał Willa po głowie tak samo jak wcześniej Sansa. Starał się ze wszystkich sił zapanować nad sytuacją. Tym czasem starszy brat przepraszał i uspokajał Jackie. -Co ja widziałam? – zapytała, westchnął. -tylko mnie w roli idioty, przepraszam jackie, nie powinienem tego robić, to się więcej nie powtórzy. -Mam taką nadzieję! – krzyknęła wpatrując się w niego – Powinniśmy wracać, nim stanie się coś gorszego. -tak, cholera, przykro mi – drapał się po tyle czaszki. Wyglądał żałośnie, tak jak powinien. Pierdolony kretyn. IDIOTA! Najbardziej w tym wszystkim martwił się tego, że użycie magii na kimkolwiek to złamanie potworzego prawa. Modlił się aby Will i Jackie o tym nie wiedzieli, starał się ukryć to najlepiej jak mógł. -Powinno ci być przykro – odpowiedziała – Dobra, chodź – brzmiała tak, jakby się go brzydziła, co sprawiło, że poczuł się gorzej niż śmieć. Właściwie to naprawdę ją lubił. Kiedy byli na zewnątrz, Papyrus machał do oddalającej się taksówki. – To był Will? – zapytała jak jego brat się odwrócił. -TAK! I TO CHYBA KOLEJNA TARYFA DLA NAS! – pokazał na parkujące auto. Jackie popatrzyła na nich. -Wiem, że nie jesteście zaznajomieni z tym, jak sprawy się u nas mają ale.. tak się nie robi! – brzmiała na sfrustrowaną – Sans, mam twój numer, spodziewaj się telefonu – pokazała na niego palcem, miała ten sam ton jak Toriel kiedy ktoś sprzeciwiał się jej rozkazom -dobrze proszę pani – odparł przytakując. Jackie popatrzyła na Papyrusa i bez słowa mocno go uściskała. Ten poklepał ją po głowie i otworzył drzwi do pojazdu bez żadnego słowa. Po tym jak odjechała popatrzył na Sansa. -MUSZĘ POWIEDZIEĆ, ŻE TYM RAZEM PRZESADZIŁEŚ – jednocześnie próbując rozweselić sytuację, ale dać i naganę bratu – MAM NADZIEJĘ, ŻE NASTĘPNYM RAZEM JAK BĘDZIEMY JEŚĆ WSPÓLNIE KOLACJE OBEJDZIE SIĘ BEZ KŁÓTNI -tak, byłoby lepiej, paps, ej.. -NIE BÓJ SIĘ BRACIE, NIE POWIEM NIKOMU O TYM CO ZROBIŁEM – uśmiechał się – LECZ TO OZNACZA, ŻE CIĘ KRYJĘ, WIĘC JESTEŚMY PARTNERAMI W ZBRODNI -heh, taaa – zaśmiał się słabo – powinniśmy wrócić do domu i sprawdzić co z _____ -ZGADZAM SIĘ, BIERZEMY TAKSÓWKĘ CZY... -użyłem dzisiaj już dużo magii – mruknął zawstydzony – nasze auto będzie tutaj niedługo, tak? -W RZECZY SAMEJ – objął brata ramieniem starając się zachować trochę ciepła dla nich obu nim przyjedzie po nich pojazd. Droga powrotna przebiegła w ciszy, co oznaczało że Papyrus o czymś myślał bardzo poważnie, normalnie powinien nawijać cały czas. Sans oparł się o drzwi patrząc przez szybę. Może faktycznie powinni się przeprowadzić? Nie, nie mógłby zrobić tego znowu Papyrusowi. Jak znaleźli się na ich piętrze, zatrzymali się przed drzwiami do mieszkania sąsiadki. – POWINIENEŚ TEŻ I JĄ PRZEPROSIĆ – mówiąc to wszedł do ich mieszkania bez żadnego słowa. Sans westchnął, miał racje. Zapukał. I jeszcze raz. Żadnej odpowiedzi. Kurwa. Nacisnął dzwonek, nadal nic. Widział światło pod drzwiami, więc pomyślał, że po prostu go ignoruje. Nasłuchiwał przez chwilę i warknął. -przepraszam – tylko tyle mógł powiedzieć, odszedł. W mieszkaniu zatrzymał się na chwilę. Powinien zostawić jakąś wiadomość, jeżeli śpi to nie chce jej budzić. Pomijając fakt, że dzwonek jej nie zbudził. Wszedł do kuchni i chwycił za notes.
Przepraszam. Spierdoliłem, i prawdopodobnie zniszczyłem tę wspaniałą przyjaźń. Nie, zbyt szczerze.
Przepraszam. Nie, zbyt bezosobowo.
Wybacz mi, jestem paskudnym potworem i przepraszam, że musiałaś się o tym przekonać. Czy tak w ogóle wypada?
Przepraszam. Jestem pustogłowym. To by mogło być. Napisał notatkę i wsunął ją w jej drzwi. Zobaczy ją rano i będzie wiedziała, że to od niego.
Położył się na kanapie. Co się z nim dzieje? Dlaczego się tak zachowuje? Will w tej linii czasowej nie był taki zły. Powiedział mu jak się czuje, no i że ją kocha... Nie, pieprzyć to! Jeżeli w poprzednich liniach czasowych był ostatnich dupkiem to w tej też taki jest. Nic się nie zmieniło. Nic. Jest wypadkową, tak samo jak ten cholerny dzieciak. Wszystko zostaje takie samo, przynajmniej powinno. Poza tym był pewny, że bachor nie ma z tym nic wspólnego. Will to gnój. Po prostu. Sans ostrzegał siebie przed tym. Wszystko było prawdą. Ściągnął buty i położył się na poduszkach. Jego biedne blastery, je też powinien przeprosić. Mniejsza. Pomyślał i w końcu usnął wykończony przygodami dzisiejszego dnia.
I jak zawsze, śnił o niczym.

Te mroczne momenty [In These Dark Moments - Tłumaczenie PL]Where stories live. Discover now