PROLOG

5 0 0
                                    

Trafiłem. Kolejny z przeciwników padł na ziemię z podbitym okiem. Gdy wpadł we mnie następny, bez większego trudu siłą jego własnego ciosu wepchnąłem go na najbliższy stolik.

Drewniane kubki i butelki z najróżniejszymi podłej jakości alkoholami z całego świata poszybowały w górę w geście zadowolenia lub zawodu. Podszedłem do krupiera który wręczył mi pokaźny plik banknotów. Z uśmiechem na twarzy przyjąłem podany mi przez jednego z miejscowych kubek zimnej wody, którą przepłukałem usta z krwi i zaspokoiłem pragnienie.

To była ostatnia walka dzisiejszego dnia. Gdy już miałem wychodzić z portowej tawerny zaczepił mnie Frank - zarządca tego zacnego przybytku.

- Will, przyjacielu pozwól tu do mnie na słówko - powiedział do mnie przysadzisty, jowialny mężczyzna w ewidentnie zbyt ciasnej marynarce.

- Witaj Frank - odpowiedziałem starając się nie okazywać znużenia.

- Musimy odwołać jutrzejsze widowisko - powiedział ze smutkiem - król prowadzi wojnę i potrzebuję ludzi do prowadzenia dziań wojennych. W miejskie slumsy puszczono oddziały Łapaczy, więc na pewno zawitają i do nas.

- Łapacze - powiedziałem z całkowicie szczerą zgrozą w głosie - tylko tego nam w tym kotle brakowało.

Łapacze byli największym wrogiem wszystkich podrzędnych obszczymurków. Ich praca - zgodnie z nazwą - polegała na łapaniu co silniejszych mężczyzn w biednych dzielnicach dużych angielskich metropolii i wcielanie ich siłą do Królewskiej Floty Morskiej.

Z drugiej strony odwołanie bijatyk pozbawiło mnie na jakiś czas jednego z głównych źródeł zarobku. Miałem jednak odłożone wystarczająco pieniędzy, aby mieć co wsadzić do garnka do czasu wznowienia naszych małych pięściarskich pojedynków.

Gdy doszedłem do kamienicy w której wynajmowałem pokój w suterenie poczułem ulgę. Niema co ukrywać stary Frank nielicho nastraszył mnie swoim ostrzeżeniem. W slumsach Łapacze byli czymś czego wszyscy się bali. Nie zastali jednak oficjalnie wysłani na łowy od początku wojny, kiedy to wyłapali dużą część moich dawnych kolegów po fachu. Każdy oczywiście znał też kuzyna, kolegi, wujka, poprzedniego właściciela, psa sąsiada, któremu udało się Łapaczom zbiec, jednak wszyscy wiedzieli, że taki wyczyn graniczy z cudem.

Wszedłem w półmrok zimnej kamienicy oświetlanej tylko przez jedna niewielką naftową lampkę stojącą na stoliku. Nie zwalniając nawet kroku przywitałem się z Helgą - właścicielką sutereny. Gdy usiadłem w końcu na miękkim sienniku służącym mi za łóżko, poczułem atakującą mnie falę zmęczenia. Wstałem jednak szybko aby dopełnić wszelkich wieczornych zwyczajów.

Wyjąłem ze zrobionej na zamówienie skórzanej pochwy pokrytą misternymi zdobieniami szablę oficerską - jedyną pamiątką z rodzinnego domu. Podarował mi ją mój ojciec kiedy zaczął opłacać wszelkiej maści fechtmistrzów i najemników, aby nauczyć mnie walki bronią białą. Nadałem jej wtedy wdzięczne, skandynawskie, żeńskie imię Rajka, którym nazywałem ja do dziś.

Zsunąłem z zmęczonych i opuchniętych stóp wysokie, skórzane oficerki i rozłożyłem się we względnie wygodnej pozycji na moim posłaniu.

Oto ja - Hrabia William Alexander Cavendish. Zastanawiacie się pewnie co arystokrata może robić w zimnej piwnicy w podmiejskich slumsach. To bardzo długa historia, dlatego pozwólcie, że zostawię ją na inny, bardziej odpowiedni moment.

Skoro wyjaśniliśmy sobie już kim właściwie jestem pozwólcie, że powrócę do mojej opowieści.

W tym właśnie momencie usłyszałem dźwięk tak upiorny, że krew w moich żyłach na moment stanęła, po to aby później popłynąć z niespotykana dotąd szybkością. Usłyszałem za oknem ujadanie gończych psów, brzmiące niczym ryk istot z najgłębszych kręgów piekielnych. Wyczuły mnie.

Ale jak to mawiają w mich rodzinnych stronach: "jest czas by żyć i jest czas by umierać''. W tym momencie miałem wątpliwą przyjemność przekonać się który z nich właśnie dla mnie nadchodzi.

RajkaWhere stories live. Discover now