|Fourteen|

49 6 6
                                    

Siedzę i surfuję po internecie, na uszach mam ogromne słuchawki. Od rana Taro próbuje się do mnie dodzwonić, ale nie odbieram. Nadal jestem na niego obrażona.

Minęły dwa dni, a ja nadal czuję na sobie dotyk Brandona i obrzydzenie do własnej osoby.

Patrzę na Jose. Leży na łóżku i trzyma nad sobą jakiś zeszyt, porusza ustami. Uczy się.

Mój telefon znowu dzwoni, ale go ignoruję. Przeglądam jakieś dziwne opowiadanie, obok mam otworzony youtube, głośna muzyka zagłusza moje myśli. Telefon nadal dzwoni.

Mija dwadzieścia minut, na ekranie pojawia się powiadomienie, że Taro jest aktywny. Chwilę później dostaję wiadomość, pokazuje mi się w prawym dolnym rogu.

ODBIERZ TEN CHOLERNY TELEFON!!!

Patrzę na wiadomość, ale jej nie odczytuję jej. Czekam.

WIEM, ŻE TO CZYTASZ.

Nadal czekam. Wiem, że powinnam odpisać, ale nie chcę. Po dłuższej chwili przełamuję się i otwieram czat. Kursor miga w polu na wiadomość. W końcu pozwalam palcom napisać dwa słowa.

Czego chcesz?

Wyświetlił. Przez chwilę nic się nie dzieje.

Rodzice mieli wypadek... Mój tata nie żyje, mama jest w śpiączce.

Łapię gwałtownie powietrze i prawie zrzucam laptop z kolan. Wypadek samochodowy. Wujek Johny nie żyje. Ciotka Becky jest w śpiączce.

Zdejmuję słuchawki, wyłączam muzykę. Sięgam po telefon. Taro odbiera po pierwszym sygnale.

-Naho? - pyta ochrypłym głosem. Brzmi, jakby przed chwilą płakał. Nigdy nie widziałam, żeby Taro płakał.

-Taro - szepczę.

-Ja... Nie wiem co robić, Naho. Oni... Oni...

-Kiedy?

Nie muszę mówić więcej. On wie, o co chcę spytać.

-Zadzwonili do mnie dzisiaj w nocy. Tata prowadził, prawdopodobnie usnął za kierownicą, wjechał w ciężarówkę jadącą z naprzeciwka. Mama cudem przeżyła, ale nikt nie wie kiedy się wybudzi... O ile w ogóle się obudzi.

Zagryzam wargi. Ciotka i wujek mieli wypadek, tak samo jak moi rodzice. Mam deja vú.

-Naho, czy... Czy możesz przyjechać? Wiem, że jesteś na mnie zła i ja rozumiem... Wiem, dlaczego. Nie powinienem przepraszać cię przez telefon, ale...

-Będę za trzy godziny.

Rozłączam się. Wstaję z łóżka, kiedy zaczynam się pakować, czuję na sobie wzrok Jose. Wrzucam do torby bieliznę, kosmetyki, laptopa, słuchawki i parę rzeczy osobistych. Po pięciu minutach jestem gotowa do wyjścia.

-Gdzie jedziesz? - pyta Jose.

Nie odpowiadam, szukam kluczyków.

-Naho, coś się stało? - Odkłada zeszyt. Patrzy na mnie z przejęciem. - Naho?

-Wracam za dwa tygodnie - mówię wychodząc.

Wsiadam do samochodu. Wkładam kluczyki do stacyjki, zapalam silnik, powoli wyjeżdżam z parkingu. Nie wytrzymuję i włączam głośną muzykę, z radia leci chyba heavy - metal. Nie wiem.

Ludzie różnie reagują na stres. Jedni strasznie dużo mówią i nie mogą usiedzieć w miejscu, inni zamykają się w sobie. Ja nie należę do żadnej z tych grup. Wiem, że się denerwuję, bo co chwila zaciskam zęby, ręce mi drżą na kierownicy.

Po nieco ponad dwóch godzinach parkuję przed domem. Drzwi nie są zamknięte na klucz, nigdzie nie mogę znaleźć Taro. Okazuje się, że jest w swojej sypialni. Leży bez ruchu na łóżku i patrzy w sufit. Po policzkach płyną mu łzy.

Przez chwilę stoję w progu, opieram się o framugę drzwi, z ramienia zwisa mi sportowa torba. Chłopak podnosi się i siada na łóżku, wzrok ma wbity w podłogę, obejmuje głowę rękami. Podchodzę do niego, staję na przeciwko bez słowa. Torba upada mi na podłogę.

Taro chwyta mnie w pasie, wtula twarz w mój brzuch, słyszę jego szloch. Bezwiednie kładę dłonie na jego włosach i zaczynam go delikatnie głaskać. Zamieramy w tej pozycji na dłuższą chwilę, w całym domu słychać tylko nasze oddechy i jego płacz. Słone łzy plamią mi koszulkę.

W końcu zaczynają mnie boleć nogi, więc siadam obok niego. Opiera czoło o moje ramię, próbuje się uspokoić. Obejmuję go mocno, przykładam swój policzek do jego. Ja też potrzebuję w tej chwili ciepła drugiej osoby.

-Pogrzeb jest za dwa dni - chrypie mi do ucha. Kiwam głową.

-Powiedziałeś reszcie? - Mam na myśli wszystkie nasze ciotki, wujków, stryjków, dziadków, babcie i innych członków rodziny, którzy odwiedzają nas tylko w takie okazje. Ostatni raz byliśmy w komplecie na pogrzebie moich rodziców.

-Nie. Ja... Nie dałem rady. Zadzwoniłem tylko do ciebie.

Zaciskam wargi. Wiem, że w ten sposób chce zrzucić na mnie ten obowiązek, ale w pewnym sensie go rozumiem. Siedem lat temu, rodzinę powiadomiła za mnie ciotka Becky. Wtedy nawet nie wyobrażałam sobie, jak to zrobić.

-Taro... - zaczynam. Przełykam ślinę. - Co oni tam robili? - szepczę. To pytanie drąży dziurę w moim umyśle od dłuższego czasu.

-Mieli wrócić po trzech dniach, ale wyjazd się przedłużył. Kiedy ty się na mnie obraziłaś, zadzwoniłem do mamy i powiedziałem, że musiałaś wracać na studia, dlatego nie kłopotała cię wiadomością o późniejszym powrocie. Mieli wrócić wczoraj, ale nie przyjechali, więc pomyślałem, że pojawią się dzisiaj, ale... - Nie kończy.

Znowu się nie odzywamy. W końcu odsuwa się ode mnie, wbija wzrok w swoje dłonie. Oczy ma zaczerwienione, policzki brudne od łez. Dolna warga mu drży.

-Jadłeś coś? - pytam. Muszę zająć czymś myśli, byle tylko nie myśleć ciągle o wypadku.

-Nie.

Kiwam głową. Wstaję, chwytam swoją torbę, kieruję się do wyjścia.

-Ugotuję coś i dam znać innym - mówię. - Zejdź zaraz. - To chyba najdłuższa myśl, jaką wypowiedziałam od paru lat.

W odpowiedzi kiwa głową. Wychodzę. Czeka mnie napisanie wielu wiadomości do całej rodziny. Nie będę dzwonić.

Trauma |ZAKOŃCZONE|Where stories live. Discover now