Kim Jongin

102 15 3
                                    

        Dwadzieścia razy sprawdziłem adres. Byłem jakieś dwie godziny przed czasem, kręcąc się przed budynkiem. Dla upewnienia zapytałem w recepcji czy na pewno znajduje się w dobrym miejscu. Pół godziny przed czasem zajrzałem do łazienki jedynie po to, aby umyć spocone ze strachu dłonie i poprawić włosy. Krawat był ciasno przyciśnięty do mojej szyi, koszula leżała idealnie, również kołnierzowi marynarki nie pozwoliłem się zawieźć. Spoglądając w lustro, chcąc czy nie chcąc, natrafiłem na wyraz swojej twarzy. Nie to chciałem zobaczyć...

        Byłem spanikowany, przerażony, a każdy mój ruch był nerwowy. Nie przyjąłbym do pracy kogoś takiego — kogo może stresować najzwyklejsza rozmowa z możliwie przyszłym pracodawcą. Oczywiście nie wynikało to z mojej strachliwej natury. Już pracowałem. Nie potrzebowałem wtedy jakiejś rozmowy kwalifikacyjnej. Znaleźli mnie sami i właśnie o to tyle lat nauki walczyłem. Świeży, wyróżniony absolwent, astrofizyk, geofizyk, fizyk teoretyk, kiedyś nazywany geniuszem, aktualnie nie był w stanie znaleźć dla siebie dobrej pracy. To nie była pierwsza rozmowa o prace, nawet nie była dziesiątą. Odkąd utraciłem poprzednie zajęcie, zgłosiłem się na około siedemnaście podobnych rozmów, na podobnych stanowiskach. Pomimo mojego doskonałego wykształcenia nigdzie nie zostałem przyjęty, nawet na okres próbny. Z każdą porażką byłem coraz bardziej załamany i coś co uważałem za swoją wartość, czyli moją wiedzę postrzegałem jako utrata czasu i nerwów. Terminy spłat zbliżały się, szczególnie te wpłaty na leczenie mojej matki, a ja stałem w miejscu. Coraz bardziej obniżałem swoje standardy, zaczynając się zastanawiać czy nie skończę w jakieś restauracji. Problem takiej pracy polegał na fakcie, że to będzie zaledwie jedna setna moich zbliżających się wydatków.

        "Dasz radę, dasz. Musisz sobie poradzić." - powtarzałem sobie w twarz, moje odbicie wydawało się mi nie wierzyć. Zapewne, gdybym otworzył usta, wyszłoby z nich zdanie okrutnej prawdy: "Po raz kolejny ci odmówią."
       

        Odwróciłem się na pięcie, ruszając sztywnym krokiem do drzwi. Godzina, której z taką niecierpliwością wyczekiwałem, zbliżała się już w minutach. Odgłos moich kroków rozchodził się echem po pustych korytarzach. Czwarte piętro tego budynku wydawało się całkiem opustoszałe. Na poprzednich, przez przeszklone drzwi windy widziałem przechodzących, elegancko ubranych ludzi, głównie kobiety. Za to tutaj nie było nikogo.

        "Oszukali cię. Nie ma żadnej rozmowy o pracę." - Ten głos w mojej głowie wydostał się z ust dręczącego mnie od wewnątrz strachu. Pozwalałem mu wygrywać, bo statystycznie to on miał częściej rację niżeli ja. Uśmiechnąłem się już do swojej porażki, gdy tylko stanąłem przed drzwiami z numerem 15.

        "Wu Yifan" - Widniało na tabliczce. Żadnego dopisku "dyrektor", "kierownik departamentu... jakiegoś tam" - kompletnie nic poza imieniem i nazwiskiem, jakby ono miało mi wszystko mówić.

       Drzwi otworzyły się, zanim zapukałem. Stałem jak wryty. Sparaliżowany strachem i gotowy do odejścia bez słowa. Przeszło mi przez myśl... odwrócenie się na piecie i odejście z niczym, bo spodziewałem się, że prędzej czy później właśnie do tego dojdzie. Gdzie pozostawiłem tego Jongina, który walczyłby o swoje do upadłego? Na studiach nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, ale szara rzeczywistość świata udowodniła mi, że takie niemożliwości istnieją. Co znów usłyszę? "Nie ma Pan doświadczenia na podobnych stanowiskach." Tak... tych słów, chociaż różnie sformułowanych moi niedoszli szefowie używali najczęściej.

        Wysoki blondyn, Azjata uśmiechnął się szeroko na mój widok. Wyglądał, jakby zobaczył dawnego przyjaciela. Cofnąłem się o krok, w czym chyba wyczuł moją niepewność, bo sam również odsunął się, gestem dłoni wskazując drogę do środka.

        - Zapraszam — dodał jeszcze. Gdy tylko usłyszałem jego głos przeszły mnie ciarki. Głęboki, męski z niewielką chrypką. Pasował do jego przystojnej twarzy. Nie spodziewałem się człowieka w takim wieku. Wydawał się niewiele starszy ode mnie, przynajmniej nie więcej niż pięć lat. Czułem, że na mnie patrzy i właśnie dlatego powolnymi krokami zmierzałem w stronę biurka, przy którym chciałem usiąść. Tak jak się spodziewałem on ruszył za mną, po czym zajął swoje miejsce na fotelu za dzielacym nas stołem. Nawet nie zauważyłem, że nie zdołałem, a może i nawet nie zdążyłem wydusić z siebie ani jednego słowa.

        - Witam, nazywam się Kim Jongin i dzisiaj miałem się zjawić na rozmowie o pracę — powiedziałem szybko, jednym tchem. Yifan uśmiechnął się szerzej, wpatrując się we mnie uważnie.

        - Tak. Wiem, wiem. Nie spodziewałem się tutaj nikogo innego.

        - Nie zgłosił się nikt więcej? - Nie powiem, ta myśl sprawiła, że w mojej głowie szanse na dostanie tej pracy znacznie wzrosły. Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że może po prostu zbyt szybko odpowiedziałem na ogłoszenie i jestem pierwszą osobą, jaka była zainteresowana. W końcu podane zarobki nie były wcale małe, a stanowisko specjalisty ekofizyki również mi odpowiadało.

        - Nikogo więcej nie zaprosiłem na rozmowę o pracę. - Podniosłem na niego swoje spojrzenie gwałtownie. Czekałem na wyjaśnienie tych słów i mógłbym przysiąc, że w tym momencie twarz Yifana spoważniała.

        - Znam cię Jongin. Wiem też... czego w twoim CV brakuje i czym zajmowałeś się przez większość czasu po studiach. - Gdy tylko zaczął mówić, oblał mnie zimny pot. Jeśli wiedział... to należał do ludzi, przed którymi uciekałem. Nie miałem zamiaru znowu dla nich pracować. Nie miałem zamiaru podejmować takiego ryzyka. Moja twarz mimowolnie przybrała groźny wyraz. Zacisnąłem mocno wargi, wściekłe spojrzenie wbijając w mężczyznę naprzeciw. - Myślisz... że dlaczego nie możesz znaleźć pracy? Nie bez powodu namówiono cię na dołączenie do projektu „Lustro". Kiedy zaczynasz pracować dla rządu, całe twoje życie się zmienia... - Nie miałem pojęcia, co sugeruje i nieszczególnie mnie to obchodziło. Opuściłem głowę, zastanawiając się jedynie... czego ode mnie chce. Już im nie pomogę. Nie po tym, co widziałem, o czym słyszałem. Wykorzystywali wielu ludzi, na siłę starając się doprowadzić do czegoś, co najwyraźniej jest niemożliwe.

         - Więc... czego Pan ode mnie chce? - zapytałem uprzejmie. Przynajmniej tak chciałem zapytać, ale złośliwy wyraz mojej twarzy najwyraźniej mówił coś innego i uprzejmość wyparowała.

        - Do tego zmierzam... - Uśmiechnął się szeroko. Wyglądał wtedy jeszcze bardziej przystojnie i w dziwny sposób potężnie. Czułem się przy nim malutki, zmuszony wypełnić każdy jego rozkaz. - Mam dla ciebie propozycję. - To zdanie już samo w sobie mnie przerażało. - Zamierzam na tym zarabiać. Na cofaniu się w czasie. - Zrobił przerwę w swojej wypowiedzi, chyba chcąc zobaczyć moją reakcje. Przysiągłbym, że w tamtym momencie wyraz mojej twarzy pozostawał bez zmian. - Chciałbym spełniać drobne życzenia ludzi, oczywiście za pewną opłatę. Nie każdego satysfakcjonują ich własne decyzje... Będę potrzebować kogoś takiego jak ty, z taką wiedzą. Oferuje ci pracę, tylko czy... Oczywiście nie ma to nic wspólnego z ludźmi, dla których kiedyś pracowałeś, to będzie...

         - Nie zgadzam się — odpowiedziałem od razu. Nie wiem w sumie, dlaczego decyzja z mojej strony nastąpiła tak szybko. Może chodziło o to, że bałem się tego, że to się kiedyś wyda, że zaryzykuje za dużo w swoim życiu. W końcu to stało się wykroczeniem, to było nielegalne. Przeszło mi przez myśl, żeby się zemścić i pracować w ten sposób na czarno, jednak... bałem się w tamtym momencie. Wiedziałem, jakie to niesie za sobą ryzyko i jak bardzo może komuś zaszkodzić. Sam Yifan nie wyglądał na zaskoczonego moją odpowiedzią. Nie naciskał. Rozstaliśmy się w spokoju i uszanował moją decyzję.
 

       Tak czy siak... zgodziłem się. Po miesiącu musiałem znaleźć pracę, której nigdzie indziej nie mogłem dostać. Wtedy okazało się, że po prostu ludzie, dla których kiedyś pracowałem, albo z zemsty, albo z jakiś dziwnych obaw blokowali moje próby kształcenia się i pracy w dziedzinie fizyki... Okazało się też, że gabinet, jaki wtedy posiadł Yifan, był wynajęty specjalnie, tylko i wyłącznie na potrzeby tej rozmowy ze mną. To wszystko było misternie utkanym planem, a on sam... wiedział, że się zgodzę.

Chyba... przynajmniej wtedy, nie żałowałem swojej decyzji. Żadnej decyzji już nie żałowałem.

BridgesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz