Cisza

1.7K 95 55
                                    

- Panie Słowacki, co sobie pan myślał, wbiegając do mojego domu, półnagi i kompletnie pijany? - Bystre oczy lustrowały bacznie mężczyznę, który otulony kocem, siedział na skraju sporego łoża z baldachimem i uparcie wpatrywał się w sęki desek tworzących podłogę. - Nie dość, że zniszczy pan swoją opinię, to przy okazji i moja ucierpi.

- Mojej już nic nie zaszkodzi. - Słowacki czuł wyrzuty sumienia. Jak mógł wystawić na szwank reputację mężczyzny stojącego przed nim? Jak mógł? - Pańskiej, w sumie, też nic bardziej nie zaszkodzi.

- Juliuszu. - To określenie rzadko padało z ust wieszcza, który nawet na osobności zachowywał dystans raniący okropnym chłodem. Wywołany nie podniósł wzroku, tylko mocniej się skulił. Czuł się niczym dziecko besztane przez ojca. - Czasem zastanowiłbyś się nad swoją przyszłością.

Juliusz milczał. Nie był w stanie nawet spojrzeć w oczy Mickiewiczowi, co dopiero odpowiedzieć na jego troskę. Zdawał sobie sprawę z tego, iż mężczyzna pragnął dla niego szczęścia i jego przekonania, że tego nie znajdzie u jego boku. Niestety, Słowacki miał na to inny pogląd. Przez niego czuł się jak zakochany w o wiele starszej kobiecie szczeniak. Było mu też wstyd za swoje zachowanie, które nie różniło się wielce od zachowania rozpuszczonego bachora, niemyślącego o konsekwencjach swych czynów.

- Nie chcę cię zamęczać kazaniami o tym, ale sam się o nie prosisz... - Zbolały głos odbił się głuchym echem w głowie młodszego poety.

Mam ochotę go pocałować, pomyślał i nie myśląc nad tak zwanymi "konsekwencjami", urzeczywistnił swoje chęci. Podniósł się gwałtownie i naparł na Mickiewicza, który zaskoczony cofnął się o krok, by zachować równowagę.

Z wszystkich możliwych reakcji Słowackiego, tą Mickiewicz stawiał na samym końcu przydługiej listy możliwości. Ale w tym najmniejszym stopniu był na to przygotowany. On, w przeciwieństwie do swojego gościa, zawsze próbował wyprzedzić myślami czas, ciągle analizował zachowania i wypowiedzi innych. Może dlatego tyle kobiet, jak to inni mówili, wchodziło mu do łóżka bez zaproszenia.

Wieszcz popchnął młodszego na łóżko. Usłyszał cichy jęk zaskoczenia, uśmiechnął się zadowolony, że zrobił coś niespodziewanego i przy okazji zadowolił wszystkich w pomieszczeniu. Nie miał wątpliwości, iż Słowacki tego chciał. W sumie sam to wykrzyczał ubiegłego wieczoru, wprost w jego zaspaną twarz. Może nie dokładnie to, ale taki miało to przekaz.

- Najpierw się pan, panie Słowacki, upija. - Właściciel pokoju ścisnął mocniej drobne nadgarstki i zmierzył postać pod nim. Delektował się, jak sądził, dziewiczymi rumieńcami na licach zawstydzonego poety. - Później, robi mi pan awanturę o moje przelotne związki z kobietami. - Z każdym słowem twarz Słowackiego robiła się coraz kraśniejsza. - A na koniec, mdleje pan, niczym panienka dworska. I zmusza mnie pan tym, bym odstąpił panu moje łóżko, a sam spędził noc na szezlongu. A następnego dnia, kiedy próbuję panu wytłumaczyć, że tak nie można, pan mnie prowokuje. I myśli pan, panie Słowacki, że nie nastąpi za to należyta kara?

Wielka czerwona plama, w jaką zamieniła się twarz młodszego mężczyzny, wyraźnie odcinała się od śnieżnej pościeli lekko pomiętej nocną szamotaniną. Uroczy, zbyt uroczy jak na dojrzałego mężczyznę, pomyślał i pogładził miękki policzek.

- Podobno seks z rana jest niezdrowy.

- Żałosna próba wybrnięcia z sytuacji - skomentował i przymierzył się do pozostawienia znaku, jaki zostawia dumny zdobywca na żywym okazie, który schwytał. - Na więcej pana nie stać? Poza tym, pan też tego chce, czyż nie?

Odpowiedziała mu cisza. Potraktował to jako przyzwolenie do śmielszego zachowania, jakim darzył te wszystkie panny, które same ustawiały się w kolejkę po przynajmniej jedną noc w jego objęciach i po tysiące miłych słówek, którymi rzucał jak z rękawa. Błyszczące oczy niemalże krzyczały, że ma rację i błagały o chociaż chwilę uwagi, choć twarz twierdziła coś innego.

- Wydaje mi się, że mogę spełnić pańską, niemą prośbę. - Mickiewicz pochylił się i chwycił zębami bladą skórę na obojczyku. Jego uszu dobiegł trochę głośniejszy jęk.

Wydawało mu się, iż ten poranek będzie jednym z najlepszych jakie go zastały w Paryżu. Zdecydowanie będzie również przepełniony pierwszymi razami. Mimo mocnej relacji, jaką zbudowali na ciągłych kłótniach i rywalizacji, nie pozwalali sobie na więcej, niż na dwuznaczne gesty czy wypowiedzi. To były ich pierwsze pocałunki i pierwsze zbliżenie.

Mickiewiczowi ta wizja się bardzo spodobała, Słowackiemu może trochę mniej, ale nie miał wiele do powiedzenia. Nie, kiedy wieszcz zaczął już swoją małą grę i się w nią wciągnął.

◆━━━━━━◆❃◆━━━━━━◆

Dobra miało to być pojedyncze, ale natchnienie na nich nadchodzi wraz z momentem, kiedy mam się na coś uczyć (R.I.P. moje wszystkie poprawy). Ale co tam, zbiorem też może być... 

Dobra wczoraj był Dzień Przyjaciela (spędziłem go z jednym z dwójki obecnych na miejscu), a dzisiaj chce oddać to drugiemu cerinia, to dla ciebie :').

Dobra wczoraj był Dzień Przyjaciela (spędziłem go z jednym z dwójki obecnych na miejscu), a dzisiaj chce oddać to drugiemu cerinia, to dla ciebie :')

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

No cóż

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

No cóż... Partners in crime?

Edit (02.20.2019): No cóż... Zerknąłem tutaj, bo zaczynam pisać ostatni tekst do tego. Poprawiłem kilka błędów i nie zmieniłem nic, bo jestem zadowolony z tego, co jest.

Oddech | SłowackiewiczWhere stories live. Discover now