Rozdział 4

322 22 80
                                    

Sobota, 31 grudnia, 1988 r.

Shanté

    Właśnie byłam w drodze do Aarona. W końcu przyszły te dwa dni wolnego... I tak długo wyczekiwany przeze mnie sylwester. Różnica jednak polega na tym, że w tym dniu nie skupiałam się na rozpoczęciu nowego, długiego, z tyloma samymi problemami roku, a mile spędzonym czasie z przyjacielem. Jego obecność zawsze pozwalała, by wypełniła mnie pozytywna energia. O nudzie nie było mowy! Aaron jest niesamowicie zakręconym facetem. Nie jeden raz wymyślił plan na pozbycie się nużącego uczucia. Czy granie w butelkę, czy spacerowanie pod gwiaździstym niebem w piżamie, czy nawet medytacje lub joga. Kocham go. Kocham go jak brata. Jest takim cichym aniołem stróżem. Wspiera mnie w każdej sytuacji, ratuje z tarapatów, kiedy coś mi doskwiera zawsze wiem do kogo się wybrać. Tak właściwie był przy mnie od trzeciego roku życia, właśnie wtedy nasi rodzice zaczęli się ze sobą kontaktować. Na początku nienawidziłam go. Wydawał mi się wymądrzałym, w dodatku o dwa lata starszym, pajacem, który za wszelką cenę próbuje udowodnić swoją wyższość. Później krok po kroku zaczęło się to zmieniać. Pierwsze zaczepki, witanie się ze sobą, zabawa w piaskownicy, szczera rozmowa, aż w końcu można by rzec, że byliśmy nierozłączni. I tak zostało do teraz, i wątpię, że kiedykolwiek czy ktokolwiek mógłby popsuć naszą relacje.

Co do ojca... Szczerze? Wątpię w jego przemianę, jednak nadzieja umiera ostatnia. Po cichu wierzę, że to przysłowie sprawdzi się i w tym przypadku. Póki co, od mojego nocnego przyjścia i ostatniej kłótni, nie było ani jednej, najmniejszej sprzeczki. Czuję się, jakby wrócił mój stary tatuś. Ten, który zabierał mnie na lody, place zabaw. Ten, który nosił mnie na barana i kładł do snu. Liczę na to, że nie zostanie mi to ponownie odebrane...

Spojrzałam na nadgarstek lewej ręki, na którym widniał złoty zegarek ze sporą, piękną tarczą. Dwudziesta pierwsza trzydzieści.

– Kurw... – powstrzymałam się od fuknięcia przekleństwem.

Znowu spóźniona. Jak najszybciej zabrałam tyłek w troki, by nie być dużo po czasie. Spóźnialstwo mam w naturze, jednak nie wypada być na każdym spotkaniu godzinę po czasie.
Po drodze wstąpiłam jeszcze do małego sklepu na rogu. Przecież nie mogę przyjść z pustymi rękoma. Stanęłam przed kasą z czerwonym winem w ręku. Gdy już miałam płacić, czarna starsza kobieta za ladą podejrzliwie na mnie spojrzała, po czym zsunęła okrągłe okulary na czubek nosa i fuknęła:

– A dowodzik jest? – spytała spod byka. Aż się we mnie zagotowało. Zawsze staram się mieć szacunek do starszych ludzi, ale teraz... Babie wyraźnie nudzi się w życiu.

– Naprawdę wyglądam na gówniarę, która chce się upić? – rzuciłam sarkastycznie, poddenerwowana.

– To mój obowiązek. Nie mogę sprzedać alkoholu niepełnoletnim – wyszczerzyła się z satysfakcją pod nosem. Wzięłam głęboki wdech i wydech, czując jak moje nerwy zaraz wybuchną. Nie dość, że jestem po czasie, akurat wypadł mi okres, to jeszcze jakaś stara nie mająca nic do robienia w życiu baba nie chce mi sprzedać wina... Los jest dla mnie nad wyraz okrutny.

Zaczęłam szperać w skórzanej torebce w poszukiwaniu "dowodziku". Byłam przekonana, że zostawiłam go w domu, jednak na moje szczęście poczułam pod palcami plastikową kartę, którą szybciutko wyciągnęłam na powierzchnie.

– Proszę – powiedziałam z wlepionym uśmiechem, powoli przesuwając dokument w jej stronę.

Kasjerka zerknęła to na dowód, to na mnie, z okrągłymi jak dwie monety oczami, następnie zacisnęła wargi w wąską linie i bez zbędnego gadania zapakowała wino.
Ledwo co udało mi się powstrzymać przed triumfalnym uśmiechem. Szybkim ruchem wsadziłam kartę z powrotem na jej miejsce i zasunęłam torebkę, po czym pospiesznie ruszyłam w stronę mieszkania Aarona.

One Day In Your Life | M.JOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz