1.

3.2K 261 12
                                    

-Paniczu? Nie uważasz ,iż warto dziś wyjść na świeże powietrze?
Mówił coś do mnie.
A ja kompletnie go nie słuchałem.
Patrzyłem na jego blado-różowe usta.
Teraz mówią do mnie.
-Paniczu?
Nim się zorientowałem stał obok mnie. Tak blisko. Za blisko?
Czuje jego woń.
Kuchnia, ogród i..
I Sebastian.
To mój ulubiony zapach.
Uśmiechnąłem się mimowolnie do siebie.
-Paniczu? -Poczułem jego dłoń na moim ramieniu. Nawet przez rękawiczki, czuje chłód jego skóry.
Pokręciłem głowa, jakbym chciał z niej coś wyrzucić.
-Przepraszam, zamysliłem się. W czym rzecz?
Spojrzałem na niego. Wpatrywał się we mnie jakby szukał odpowiedzi do swoich własnych pytań.
-Zaproponowałem,aby Panicz wyszedł się przewietrzyć.
I znowu głuchnę. I patrzę w jego oczy. Nie odrywając wzroku, jedyne co jestem w stanie wykrztusić to ciche :
-Tak, masz rację.
-Dobrze się Panicz czuje?- poczułem jego rękę na swoim czole. Znów ten przyjemny chłód. Mój żołądek wariuje.
Przytakuje głową.
-W porządku, w takim razie zaraz podam deser. -Uśmiechnął się do mnie. A może dla mnie? Po tych słowach wyszedł.
-Wolałabym dostać deser w innej formie. -Szepnąłem sam do siebie.
Po chwili popukałem się w czoło,karcąc się w myślach za swoje brudne myśli.
Oparłem rękę o twarz i przymknąłem oczy.
Nie wiem kiedy morfeusz zabrał mnie do krainy snów.

Kontrahent.Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ