Rozdział 2

69 8 0
                                    


" Radość jest słabością do której ludzie się  przyznają z łatwością. Więc czym jest miłość jak nie radością? Jedynie z tą różnicą że do niej nikt nie chce się przyznać"

Ranne promienie słońca przedostawały się przez uchyloną roletę raniąc moje zaspane oczy swoją jasnością. Wczorajszego wieczoru skończyłam sprzątać około 24 a później jeszcze odrabiałam lekcje więc się nie wyspałam co u mnie w sumie jest codziennością. Jak zawsze po przebudzeniu wybrałam jakieś ciuchy z szafy i poszłam wziąć prysznic. 

Będąc już umyta i ubrana zaczęłam schodzić po schodach na dół do kuchni. Moje myśli wróciły na moment  do wczorajszych wydarzeń.

 Rozumiałam po części jego wściekłość. Chodzi do pracy i mnie utrzymuje a ja nawet nie potrafię wysprzątać. Jestem beznadziejna. Takie osoby jak ja w ogóle nie powinny żyć. 

Moje rozmyślania nagle przerwało natarczywe pukanie do drzwi. Nie oglądając się szybko pobiegłam otworzyć. Po drugiej stronie stał mój tata. W sumie stał to złe określenie. On prawie leżał na ramie drzwi. Znów był pijany. 

- Chodź tato zabiorę cię do salonu.- Nie ociągając się wzięłam go pod ręce i zaczęłam powoli prowadzić w stronę wcześniej wspomnianego pomieszczenia.

- Czekaj Lili muszę ci coś powiedzieć 

- Dobrze powiesz mi to jak cię posadzę na kanapie- Nie było to wcale tak łatwe gdyż tata był bardzo ciężki a ja słaba i delikatna. 

Chwilę po usadowieniu go na sofie chcąc odejść odwróciłam się w stronę kuchni i już postawiłam pierwszy krok kiedy tata zaczął mówić. 

- Wiesz co Liliana ty to .... w ogóle nie powinnaś się urodzić wiesz? - Jego słowa mimowolnie wywołały u mnie wielki smutek. Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy wyszłam z pomieszczenia a po moich policzkach spływały słone łzy. Chociaż wiedziałam o tym to nie chciałam słyszeć tego od niego. 

Po ogarnięci się spakowałam do plecaka wszystkie potrzebne książki i pobiegłam na autobus. Jako iż nie miałam już ochoty jeść śniadania po prostu go sobie nie robiłam. 

Po jakiś 15 minutach ujrzałam duży żółty budynek szkoły. Nie chętnie przekroczyłam mury tej placówki. Mi także jak innym nastolatką nie chciało się tu przychodzić ale no cóż trzeba się kształcić aby kiedyś mieć przynajmniej marną nisko zarobkową pracę. 

Do pierwszej lekcji jaką była matematyka miałam jeszcze 10 minut więc powolnym krokiem ruszyłam w stronę klasy nr 51. 

Nie lubiłam zbytnio matematyki chociaż miałam z niej 4. Ale to chyba przez nauczycielkę która wyżywała się codziennie na każdym przy tablicy. Jednak ja byłam z tego rodzaju uczniów którego ona się nie czepiała gdyż całą lekcję siedziałam cicho i jej słuchałam.

Po dotarciu pod klasę jak nigdy nic weszłam do niej i usiadłam w trzeciej ławce od ściany. Oczywiście były to ławki dwuosobowe ale ja siedziałam sama. Nie przejmowałam się tym tak mi było dobrze i już się do tego przyzwyczaiłam. Nigdy nie miałam przyjaciół co było normalne dla takich osób jak ja. 

 Z moich myśli wyrwał mnie dopiero głośny dźwięk dzwonka który oznajmił wszystkim początek lekcji. Z nudów popatrzyłam w stronę drzwi przez które przechodziły te osoby co zawsze z małym wyjątkiem.

 Na samym końcu weszła grupka chłopców na której szedł wysoki jasno włosy chłopak. Nie powiem nie wyglądał tak jak reszta chłopców z naszej szkoły. Jego wyrzeźbione mięśnie były widoczne przez materiał czarnej koszulki która dosyć ciasno je opinała. Dalej szło jeszcze dwóch. Jeden  był czarnowłosy niszy od pierwszego a drugi to brunet który był najniższy z całego towarzystwa. 

We trzej stanęli na środku klasy. 

- Przywitajcie proszę waszych nowych kolegów. Przedstawcie się chłopcy.

- Ja jestem Mike. - odezwał się brunet. 

-Ja jestem Jack - powiedział czarnowłosy 

- A ja Zayn. - Przedstawił się białowłosy z aksamitnym głosem z wzrokiem skierowanym na mnie......

CDN..                      

Bez tchuWhere stories live. Discover now