Epilog

2.6K 187 335
                                    

Harry

Kalifornia była bezapelacyjnie pięknym miejscem, ale tym razem nie potrafił cieszyć się tym tak jak wtedy, gdy przyjeżdżał tu jedynie na wakacje. Wtedy wszystko było dla niego fascynujące. Teraz wcale nie wydawało się takie być. Było.. zwyczajnie. Nawet Venice Beach na której kiedyś tak uwielbiał spędzać czas nie była w stanie zmusić go do uśmiechu. Kampus był ogromny, a apartament w którym mieszkał powinien go zachwycać tak jak i pogoda. 

To, co było dla niego marzeniem i definicją raju stało się zupełnie obojętne. Miał być szczęśliwy, miał cieszyć się każdą chwilą spędzoną w tym miejscu, ale nie potrafił, choć wydawało się, że nic więcej do szczęścia nie było mu potrzebne. A jednak.

Brakowało mu błękitnych jak ocean tęczówek, drobnych zmarszczek w okół oczu i ciepłych, bezpiecznych ramion w których mógłby utonąć.

Brakowało mu Louisa.

Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej, a pluszowy słonik siedzący na szafce nocnej wcale nie pomagał. Mimo to nie potrafił zmusić się do wyrzucenia go czy choćby schowania w najgłębszy kąt swojej szafy. Na to kiedyś przyjdzie czas.

Był jesienny, ale słoneczny - jak zwykle zresztą - poranek, kiedy.. zaspał.

Oczywiście, że tak.

Gdyby wrócił z imprezy wcześniej, a nie o czwartej nad ranem możliwe, że byłby w stanie obudzić się na czas.

Niestety nie wrócił wcześniej w dodatku nie stronił też od alkoholu czego efektem był ogromny ból głowy i niezbyt przyjemna, ale tak dobrze mu znana suchość w gardle.

Wiedząc, że i tak musi udać się na te pieprzone wykłady nie miał czasu przesadnie się nad sobą rozczulać co z pewnością by uczynił gdyby nie fakt, że nie miał na to cholernego czasu.

Szybko wciągnął na siebie spodenki i biały T-shirt, złapał torbę i tym razem nie zapominając zamknąć drzwi od swojego apartamentu, wybiegł na zewnątrz próbując sobie przypomnieć gdzie tak właściwie powinien się udać, a gdy już go olśniło przyspieszył tempo wpadając do odpowiedniego budynku, szybko przemierzając korytarze za nim dopadł do drzwi.

Profesor nawet nie zwrócił na niego uwagi, więc czym prędzej opadł na najbliższe wolne miejsce z cichym jękiem uderzając czołem o blat ławki.

- Potrzebujesz wody?

Poderwał głowę słysząc cichy głos gdzieś po swojej lewej.

Siedząca obok niego brunetka uśmiechała się do niego sympatycznie w jednej z dłoni trzymając wodę, którą bez zastanowienia przyjął od razu przysysając się do szyjki butelki.

- Dzięki. - odetchnął. - I przepraszam za pozbawienie Cię źródła życia. - dodał widząc, że opróżnił całą jej zawartość.

- Nie szkodzi. - machnęła ręką, którą zaraz potem wyciągnęła w jego stronę. - Kendall.

Uśmiechnął się szeroko. Na tyle szeroko na ile miał siłę.

- Harry.

- Dziś w willi Oasis jest impreza. - oznajmiła. - Wpadasz?

- Oczywiście. - kiwnął głową.

Nie przegapiłby imprezy. A już na pewno nie tej w willi z basenem.

I kiedy wieczorem wirował na parkiecie trochę otumaniony kilkoma wcześniej wypitymi drinkami, nie mógł pozbyć się dziwnego niepokoju, który sparaliżował całe jego ciało.

Wszystko jakby się zatrzymało. Muzyka ucichła, a on czuł jedynie mocno dudniące w klatce piersiowej serce. Trwało to zaledwie kilka sekund za nim ze zmarszczonymi brwiami rozejrzał się dookoła. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. W najbliższej okolicy nie widział niczego co mogło wydać mu się choć trochę podejrzane. Żadnego zagrożenia. Nic. Zero.

Punta CanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz