"Podoba ci się..."

801 69 5
                                    


Gdy mój budzik zadzwonił, o dziwo, wstałem bez problemu.
Choć zapewne byłoby inaczej gdybym nie poszedł spać tak wcześnie.

Spojrzałem na zegarek.
Była godzina 6 rano.
Mikey miał przyjechać po mnie mnie
przed 8, ale ja jak zwykle potrzebiwałem trochę więcej czasu na ogarnięcie się, co tłumaczyła wczesna godzina.

Postawiłem na szybki prysznic, żeby nie tracić zbyt dużo czasu.
Wyszedłem z kabiny, przewiązując sobie ręcznik wokół bioder.

Stanąłem przed lustrem i zacząłem doprowadzać swoje włosy do porządku.
Gdy po dłuższym czasie się z tym uporałem, ruszyłem do szfay, a raczej mojej garderoby, która mieściła więcej ciuchów niż
założę się
niejedna kobieta mogła posiadać.

Z całej tej góry ubrań wybrałem jakiś ciemny dres, koszulkę i bluzę.
Na zewnątrz było dość ciepło, więc w plecaku miałem lżejsze ciuchy na przebranie.

Zszedłem do kuchni, napawając się ciszą, która panowała w całym domu.
Coraz bardziej podobało mi się przebywanie w nim samemu.

Podszedłem do lodówki.
Jako prowiant postawiłem na jakieś bułki, które miały wystarczyć mi na te dwa dni.
Dorzuciłem jeszcze trochę jedzenia, które mogło mi się przydać i dwie butelki wody.

Podszedłem do aneksu i otworzyłem półkę nad zmywarką, po czym wyjąłem z niej trzy paczki pianek.
Zaśmiałem się na samo wyobrażenie tych rozszerzonych źrenic Brooklyna i jego uśmiechu na pół twarzy, na widok słodyczy.
Ten człowiek był ewidentnie uzależniony od jedzenia i wszelkiego rodzaj cukru.
Nie wiedziałem jak on to robił, że wpieprzał na okrągło i wciąż wyglądał tak świetnie.

Gdy już byłem gotowy, rozsiadłem się w salonie i włączyłem telewizor.
Po dobrych kilkudziesięciu minutach, wreszcie usłyszałem dźwięk nadjeżdżającego pojazdu.

Wyjrzałem przez okno, widząc na podjeździe auto niebieskookiego szatyna.
Podjechał po mnie jako pierwszego z racji, że właśnie do mnie miał najbliżej.

Pobiegłem do góry po wszystkie rzeczy.
Chwyciłem plecak z jedzeniem i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych.
Otworzyłem je chłopakowi przed nosem zanim w ogóle zdążył zadzwonić.

- No, hej - odezwałem się, posyłając szatynowi szczery uśmiech.

- Cześć, Andy. Gotowy?- spytał rozglądając się, na co ja spojrzałem na swój bagaż.- Tak, raczej tak.

Chłopak przejął mój bagaż na co w ręce została mi jedynie gitara.
Spojrzałem przed siebie i zlustrowałem gigantycznego, czarnego lange rovera.

- Woah.

Chłopak spojrzał na mnie i
zaśmiał się widząc moją reakcję.

- Starzy...- westchnął, kręcąc głową.

- Fajnych masz rodziców...- powiedziałem, na co ponownie przeniósł na mnie wzrok.

- Wierz mi. Nie chciałbyś się zamieniać - odpowiedział, patrząc przed siebie.

Wierz mi.
Cokolwieg by nie było- chciałbym.

Nie ciągnąłem tematu, bo widziałem że chłopak miał z nim lekki problem.
Też nie miał idealnego życia, choć wydawać by się mogło, że takie było.
Były to raczej problemy innego pokroju niż te moje z moimi rodzicami.
Po prostu nie chciałem sie go o to wypytywać.

Zapakowaliśmy moje rzeczy do bagażnika i oboje wsiedliśmy do tego cudeńka, a że byłem pierwszy, zająłem miejsce z przodu.

Jechaliśmy w ciszy.
Szatyn się nie odzywał i ja nie miałem nic do powiedzenia.
Kierowaliśmy się w stronę domu Ryana.

Czułem jak chłopak co chwilę na mnie zerkał, głupio się uśmiechając.
Wreszcie nie wytrzymałem.

- No co?- spytałem, odwracając się w jego stronę.- Co się śmiejesz jak jakiś idiota... Mam coś na twarzy?- dodałem, spoglądając w lusterko.

- Nie, no coś ty. Ja nic- Gadaj- przerwałem mu, wlepiając w niego swój przenikliwy wzrok.

- Podoba ci się...- bardziej stwierdził niż powiedział gdy podjeżdżaliśmy pod dom bruneta.

Poczułem przejmujący gorąc na twarzy.
Założyłem ręce na piersi i lekko osunąłem się w fotelu.

- Spoko, Andy - mrugnął do mnie porozumiewawczo.- Wszystko w porządku...- powiedział, klepiąc mnie w kolano i wychodząc z auta.

- Nic nie rozumiesz - mruknąłem, gdy chłopak zamykał za sobą drzwi.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

- Cześć, Rye- przywitałem się po cichu gdy chłopak wsiadał na tylne siedzenie.- Hej Andy. Jak tam?

- W porządku - odparłem wymijająco i wlepiłem wzrok w szybę.

Ruszyliśmy w dalszą drogę.
Nikt nie chciał rozpoczynać żadnego tematu toteż jechaliśmy w całkowitej ciszy.

Czułem, że brunet co jakiś czas na mnie zerkał.
Nie powiem, że nie, ale trochę mnie to irytowało.
Czułem jak dosłownie wypalał mi dziurę w plecach.

Żeby chociaż trochę uspokoić myśli wziąłem telefon i zacząłem przeglądać wszystkie swoje social media.

W między czasie zabraliśmy Brooka, co wiązało się z totalnią zmianą klimatu w aucie.
Blondyn zaczął obrzucać nas głupimi sucharami, które były tak idiotyczne, że aż śmieszne.

Brooklyn.
Ten chłopak chyba nigdy nie miał przestać mnie zadziwiać swoją osobowością.

Gdy podjechaliśmy pod dom Jacka zaproponowałem, że przesiądę się do tyłu, bo przecież to Jack znał drogę i miał pokierować Mikeya do celu.

Nie ukrywałem, że miałem cichą nadzieję iż to Brook przesiądzie się na środek i będzie tą ewentualną barierą pomiędzy mną, a brunetem.

Denerwowałem się, bo przecież
tylko my oboje wiedzieliśmy co wydarzyło się w lesie.
Wciąż czułem to lekkie napięcie między nami.

Sczyt nastąpił wtedy gdy moje obawy się porwierdziły.
Ryan przesunął się na środek co spowodowało automatyczne zwolnienie się miejsca obok niego.

Udało mi się dostrzec, że chłopaki wymienili się głupimi uśmiechami, a ja do cholery nadal nic nie rozumiałem.
Ryan chyba tego nie zauważył, bo dalej niewzruszony siedział ze wzrokiem wbitym w ekran telefonu.

Świetnie, po prostu cudownie.

Are you trust me? || RoadTripWhere stories live. Discover now