Wyzwanie przyjęte

416 37 48
                                    

Wrzask... światła... pierwsze dźwięki perkusji i kolejne krzyki tych wszystkich napalonych kretynek. Taka właśnie była moja przyjaciółka - zdradziecka, pieprzona kretynka. Na scenie pojawia się wokalista zespołu Black Veil Brides. Ciacho na widok, którego każda panna w tym pomieszczeniu ma mokro w majtkach. Ona też by miała, gdyby była tutaj ze mną. Wolała jednak dobierać się do mojego chłopaka... Charlotte Stevenson – pierwsza suka Jessford.
Kraniec świata, z którego każdy chciałby uciec, a mimo to BVB tu przyjechali. Byłyśmy podekscytowane tym koncertem... Rodzice Charlie nie chcieli jej puszczać nawet do najbliższego dużego miasta, w których zwykle odbywały się występy naszych ulubionych artystów. Charlotte była wielką fanką Biersacka, przez co przestaję się dziwić, że poleciała na Daniela...
Jego niebieskie oczy i czarne włosy doprowadzały do szału każdą dziewczynę w liceum. Wszystkie mi go zazdrościły, a ja łudziłam się, że jest tylko mój. Niestety nawet miłością mojego życia miałam się dzielić z przyjaciółką.
Moja gorycz sięga granic, przez co jest mi niedobrze, gdy patrzę na te wszystkie idiotki śliniące się do Biersacka. Są takie żałosne... Nie potrafię skupić się na koncercie, bo i tak się nie da, gdy dookoła mnie słychać głównie pisk.
Stoję nieruchomo, wlepiając pusty wzrok w scenę. Nigdy nie byłam za bardzo wierząca, ale teraz modlę się, by koniec tego show dobiegł szybko, ponieważ na wcześniejsze wyjście nie liczę. Za mną stoi chyba całe miasteczko... Nawet nie jestem pewna po co tu przyszłam. Chciałabym teraz znaleźć się w domu i pogrążyć w głębokim śnie. Kolejny raz przed oczami pojawia mi się ten cholerny widok. Charlotte i Daniel w jednym łóżku, nadzy i rozpaleni do czerwoności. Chce mi się płakać. Wdech, wydech Trixie. To nic takiego... to nic, że jednego dnia straciłaś dwie najważniejsze osoby w twoim życiu. Taki mały psikus od losu, z którego kiedyś będę się śmiała. Czuję jak po moich policzkach spływają łzy. Gorące, cholerne łzy, które są oznaką mojej słabości.
Wyjdę z tego koncertu choćbym miała kogoś zabić. Odwracam się w stronę wyjścia i przepycham między rozwścieczonymi fankami. No tak... jak ja śmiałam przerwać im oglądanie tak cudownego występu. Mogłabym tu zemdleć, a żadna by nie kiwnęła nawet palcem, by mi pomóc. W końcu niektóre z nich znają mnie ze szkoły, a to oznacza, że jeśli wieść o moim rozstaniu z Danielem rozejdzie się, a będzie tak na pewno, moje życie zamieni się w piekło.
Kiedy opuszczam halę, od razu sięgam do kieszeni bluzy po papierosy. Do niedawna byłam święcie przekonana, że uda mi się rzucić palenie, ale najwyraźniej nie tym razem.
Wchodzę do jedynego sklepu, w którym mogę kupić alkohol o ile sprzedawca będzie równie wysokoprocentowy co trunki, które sprzedaje. Stojąc w kolejce dostrzegam miejscową gazetę. Na pierwszej stronie widnieje informacja o tym, że w sąsiednim miasteczku – Damford, na swoją posadę wrócił dawny szeryf. Pamiętam go, ponieważ nieraz przyjeżdżał do Jessford, przez to, że my jesteśmy tak beznadziejni, że nie posiadamy nawet swojego komisariatu. Pamiętam go też dlatego, że wiele razy wpadał do mojej rodziny, by kolejny raz zwinąć awanturującego się ojca. Pewnego dnia jednak pojawił się ostatni raz, by oznajmić mi, że rodziców już nie ma, a ja mogę zadzwonić po najbliższych krewnych lub po prostu zamieszkać sama.

– Co podać? – z myśli wyrywa mnie zapijaczony głos Jacoba.

– Whisky. – odpowiadam stanowczo.
Jacob chwile przygląda mi się i już odwraca się, by sięgnąć towar, gdy do sklepu wchodzą kolejni klienci. Zastygam słysząc znajome głosy. Wzrokiem ponaglam sprzedawcę, nie chcąc dłużej być w tym samym pomieszczeniu co Blake Evans i jego przygłupi kumple. Z każdą sekundą robię się bardziej poddenerwowana, ponieważ ten stary pijak zamiast podać mi to o co prosiłam, przysłuchuje się idiotycznej pogawędce o tym ile panienek w tym roku zaliczy Evans. Robi mi się jeszcze bardziej niedobrze, gdy pomyślę sobie, że kiedyś próbował dobrać się do Charlotte. I w sumie może mu się udało.

– Długo mam czekać? – wypalam bez zastanowienia, przez co w pomieszczeniu zapada cisza.
Chwilę później słyszę kroki w swoją stronę, a zaraz po tym czuję ciepły oddech przy lewym uchu. Tylko tego mi brakowało do pełnego nieszczęścia.

– Kogo my tu mamy... – mruczy blondyn, nachylając się nade mną. – Bellatrix chodząca porażka Williams we własnej osobie. Co tym razem się stało, że szukasz wsparcia w alkoholu? Twoja mamusia się odnalazła w jakiejś melinie czy może tatuś jednak żyje? Ah... chyba już wiem... odkryłaś, że twoja puszczalska przyjaciółka posuwa ci faceta.

Kiedy on i jego koledzy wybuchają śmiechem, ja z całych sił staram się mu nie przywalić. Wieści rozchodzą się szybciej niż mi się wydawało. Jacob w końcu podaje mi butelkę z trunkiem, a ja rzucam na ladę banknot i nie czekając na reszty, wychodzę. Nie mam ochoty dłużej być w centrum uwagi, ponieważ widownia nie jest tego warta.

– Wiesz Williams, czasami jest mi ciebie żal! – słyszę za sobą. Czyli nie odpuścił.

– Wiesz Evans, czasami mam cię głęboko w poważaniu. – odwracam się, by tym razem z największymi pokładami pewności siebie, spojrzeć mu prosto w oczy.

– A mogłabyś mieć gdzieś indziej. – odpowiada z bezczelnym uśmiechem. – Widzisz, Trixie... życie jest jak loteria i tak się składa, że zostałaś wytypowana w dużo ciekawszej kategorii niż przeleć i zapomnij. Ty zajmujesz czołowe miejsce w zgnoić i sprawić, że będzie błagała.

– Ale ty masz bujną wyobraźnie, Evans...

– To będzie czysta frajda, bo jako jedyna w tym miasteczku jesteś zbyt pewna siebie, a ja tę pewność chętnie zakopię na pustyni.

Uśmiecham się pod nosem, a następnie odwracam i ruszam w stronę zapewne najmniejszego domku w Jessford. Dzisiejszą noc spędzę na kanapie z gorzkimi łzami oraz butelką najgorszego whisky, jakie kiedykolwiek piłam. A jak tak dalej pójdzie to skończę jak moja matka... w jakimś burdelu, co miesiąc wysyłając swojemu dziecku jedynie kopertę z gotówką, potrzebną mu do przeżycia.
Pijąc trzecią szklankę alkoholu, zaczynam rozmyślać o tym co powiedział Evans. W szkole zawsze mi dokuczał. Kiedy związałam się z Danielem, odpuścił trochę, lecz teraz nic nie stoi mu na przeszkodzie, by gnębić mnie ile się da. Praktycznie zawsze można go spotkać w towarzystwie Michaela Westwicka, Aidena Rutheforda oraz Deana Allena. To jego odwieczni kompani w czynieniu zła. Każdy ich uwielbia i każdy chce być jak oni. Dziewczyny chętnie rozkładają przed nimi nogi, a potem płaczą po kątach, bo zostały wielce zranione. Choćby nie wiem co, nie będę jedną z nich.
Moje oczy przymykają się na moment, lecz szybko zostaję postawiona na nogi, przez dźwięk dzwonka. Kogo licho niesie o tej porze... Chwiejnym krokiem docieram do drzwi i otwieram je, po chwili żałując. Chcę je ponownie zamknąć, ale zostaje mi to uniemożliwione.

– Czego jeszcze chcesz? – pytam wściekle, gdy Evans wchodzi do salonu i rozsiada się na kanapie.

– Miałem ochotę zobaczyć jak się ma moja zabaweczka. – jego bezczelny uśmiech chyba nigdy nie znika. Jest obrzydliwie idealny, aż ciężko w to uwierzyć. Szkoda, że tylko z wyglądu. – Spójrz na siebie Williams. Jesteś nikim.

– A podobno jestem twoją zabaweczką. – odpieram – To jak? Nikt czy zabaweczka?

– Kiedy ty przestaniesz walczyć? Los pluje ci w twarz na każdym kroku, a ty nadal to ciągniesz. Nie masz nawet przyjaciółki. Nie masz nikogo...

– No popatrz... a jednak tu jesteś, nawet całkiem żywy... – sięgam po szklankę i dolewam sobie whisky. – Siedzisz na mojej kanapie i jesteś moim wrogiem. Czyli jednak kogoś mam. Wiem o co ci chodzi, Evans, ale uwierz mi, że nie uda ci się. Możesz mnie gnębić każdego dnia, bić, celować tym swoim śmiesznym pistolecikiem, który trzymasz pod bluzką, wyzywać, a ja się nie poddam. Nigdy nie usłyszysz z moich ust błagania...

– Wyzwanie przyjęte. – przerywa, wpatrując się we mnie tymi błękitnymi oczami. – Jesteś taka głupia... zupełnie jak twoi rodzice...

***
OK. Rozdział pierwszy. Dajcie znać co myślicie! A tak w ogóle to jak czujecie się z tym, że niedługo rozpoczęcie roku szkolnego? :p

Szklane MarzeniaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon