Gramy w szachy

132 17 31
                                    

Cała się trzęsę, przez co upuszczam pistolet. Czuję się jakby nagle cała energia wyparowywała ze mnie. Tak jakby ktoś przebił magiczny balonik, w którym gromadziłam gniew.

– Ja nie zabijam... – mamroczę, gdy Dylan podbiega do mnie, widząc co się dzieje.

– Zróbcie z tym porządek i ani słowa na mieście. – warczy do reszty.

– Ja nie zabijam. – powtarzam i upadam na kolana. – To nie ja... Kurwa... to nie ja... Ja nie...

Przerywają mi usta łączące się z moimi w przyjemnym pocałunku. Po policzkach spływają mi gorące łzy, gdy dociera do mnie jak bardzo zniszczyłam swoje życie i nadal to robię. Odsuwam się prędko od Dylana, widząc że to nie doprowadzi do niczego dobrego.

– Ja nie zabijam. – mówię kolejny raz, wlepiając wzrok w zielone oczy chłopaka. – Muszę jechać po Melody... Wracamy do Jessford.

– Nigdzie nie pojedziesz w tym stanie. – stwierdza stanowczo Kane. – Myślałaś, że do czego służą pistolety? Do rysowania? Tym morduje się ludzi, Królowo.

Mówiąc ostatnie zdanie pokazuje mi przed twarzą moją broń. Nie chce jej teraz widzieć i prawdopodobnie nigdy więcej.

– Blake miał rację... – szepczę. – Staję się gorsza od niego. Kiedyś nawet nie wiedziałam jak się strzela, a teraz jestem dilerką, szefową szajki narkotykowej i morderczynią. No kurwa, gratuluję Trix.

– Blake pierdoli bzdury. – Dylan podaje mi paczkę papierosów, więc od razu biorę jednego. – Jakoś nie wyobrażam sobie ciebie w roli przykładnej córki, żony czy kogo tam byś chciała zgrywać. To jest twój świat, nawet jeśli w to nie wierzysz. Byłaś wściekła...

– Ale to nie dało mi prawa do odbierania komuś życia! – unoszę głos i od razu wstaję z piachu. – Mogłam mu uciąć palce, jaja... cokolwiek, byleby nadal żył.

– Czy to nie ty ochoczo twierdzisz, że trzeba żałować tego czego się nie zrobiło i tym samym aktualnie rozpaczasz nad rozlanym mlekiem?

– Masz rację. – syczę. – Żałuję, że nie zastrzeliłam ciebie kiedy miałam na to świetną okazję. Nie byłoby mnie tutaj i nie doszłoby do tej sytuacji.

– I kilka dni wcześniej miałabyś krew na rękach. – zauważa chłopak. – W tym biznesie nie ma aniołków i albo to w końcu pojmiesz, albo ktoś wykorzysta twoją słabość. Jeżeli już bardzo chcesz być królową to bądź, ale tą Kier.

– Przecież to ty ciągle mnie tak nazywasz, więc o czym mówisz. – wyrzucam dopalonego papierosa i przydeptuję go, a następnie krzyżuję ręce na piersiach. – Rano wracam do Jessford i nigdy więcej się tu nie pojawię, ale trzymaj swoje kundle na smyczy.

Ruszam do auta, lecz zostaję brutalnie zatrzymana. Patrzę wściekle na Kane’a, który kolejny raz w bezczelny sposób próbuje przekroczyć granice przyzwoitości. Nachyla się nade mną tak, że mogę poczuć jego oddech na twarzy. Zaciskam szczękę, próbując wyrwać rękę z żelaznego uścisku.

– Moje kundle wygryzą ci serce jeśli zgłodnieją. – mówi surowo. – Pamiętaj, że inny pan je okiełznał, a jak już zauważyłaś, nie lubią obcych.

– W takim razie może lepiej je wytresuj, bo... pozwolę sobie wziąć z ciebie przykład... rozpierdolę całe Collinston, łącznie ze wszystkim i wszystkimi, na których ci zależy.

Nie zmrużyłam oka nawet na moment. Całą noc siedziałam obok Melody, pilnując czy niczego nie potrzebuje. I choć w tamtym momencie wiedziałam, że potrzebowała jedynie spokoju i odpoczynku, nie potrafiłam jej zostawić choćby na sekundę. W duchu obiecywałam sobie, że nigdy więcej nie dopuszczę do takich sytuacji. Nikt z bliskich mi osób nie ucierpi, choćbym miała wybić wszystkie potencjalne zagrożenia. Cicho płakałam, bojąc się spojrzeć w lustro... osoba, którą widać w odbiciu, jedynie wygląda jak ja, ale dawnej Bellatrix Williams już nie ma. I Aiden miał racje. To jest dokładnie tak jakby wydarto z ciebie kawałek duszy...

Szklane MarzeniaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant