Rozdział 55

1.5K 66 5
                                    

Jeśli ktoś ma jakieś pytania, to śmiało zapraszam do pytania, komentowania i poprawiania mnie, jeśli wystąpiły tu jakieś błędy, których nie zauważyłem.

__________________________________________


[Narrator]

Zayna biegł w stronę Kate i wyskakując, zmienił się w powietrzu w czarnego wilka, co jednocześnie zniszczyło jego pole siłowe, które posypało się niczym zrobione ze szkła. W mgnieniu oka pojawił się przed nią, z powrotem w ludzkiej postaci i uderzając w twarz mężczyznę, wytrącił mu broń z ręki. Chciał uderzyć go ponownie, ale ten złapał jego pięść jeszcze w locie.

- Jak to możliwe? Powinieneś być martwy.

- Jak widzisz, nie jestem. Twoja moc nie działa na mnie, ponieważ jestem odporny na magię. Czarownica rzuciła na mnie coś w rodzaju klątwy, jestem niewrażliwy na magię i znacznie silniejszy, a w zamian nie mogę się zmieniać w wilka.

Odrzucił Zayna niedaleko miejsca, gdzie leżała Kate. Zayn przez moment dostrzegł łzy w oczach Boba, widział też, jak bardzo stara się nad sobą zapanować. Znał to uczucie zbyt dobrze, gdy jako nastolatek uczył się panowania nad swoim gniewem, z powodu nie tak dawnej, pierwszej przemiany. Podobną walkę o kontrolę dostrzegł w oczach Boba.

Chwilę później pojawił się Leo, który bez zastanowienia ruszył do ataku na mężczyznę, który skrzywdził jego przyjaciół.

Bob z bólem w oczach zaczął wołać do niego, żeby się nie zbliżał, ponieważ nie chce go skrzywdzić. Nie poskutkowało to, gdyż chłopak w wilczej formie nie przestawał biec.

Jako jedyne wyjście starszy mężczyzna wystawił dłoń przed siebie, chcąc zakomunikować mu, żeby się zatrzymał. Nie zauważył jednak, że z jego dłoni zaczęły wydobywać się błyskawice, które teraz kumulując się w jednym punkcie, utworzyły kulę energii. Chciał się jedynie zasłonić, kiedy wilk z czarnymi łapkami skoczył na niego, jednak w zetknięciu z kulą w jego dłoni, został wysłany w powietrze. To w połączeniu z niewielkim wzrostem i wagą Leo spowodowało, że wyleciał aż na sam koniec leśnej polany.

Za bratem pobiegła Luna, jako że zawsze była od niego silniejsza i szybsza, to bardzo szybko doganiała go. Jej wilk, pomimo tego, że większy niż ten należący do Leo, był znacznie zwinniejszy, ale nawet i to nie dawało zbyt wielkiej przewagi. Gdyby nie krótkie dwie sekundy, w przeciągu których zmieniała formę w ludzką, to udałoby się jej przemienić i złapać jej bliźniaka. Zatrzymała się na krawędzi kilkunastometrowego urwiska z dłonią wyciągniętą przed siebie tak daleko, jak tylko potrafiła. Tylko pojedyncze włoski puchatego ogona jej brata musnęły opuszki jej palców.

Za bardzo wychylając się, straciła równowagę i razem z płatem trawy, kupą ziemi i cienkiej warstwy skał osunęła się w dół.

Spadając, chwyciła się gałęzi drzewa nieopodal, lecz ta będąc zbyt cienka, pękła i zostając jej w dłoni, posłała ją w dół na niższe konary i skupiska gałęzi. Nie miała czasu reagować, ponieważ wszystko działo się zbyt szybko, czuła jedynie każde uderzenie o coraz to grubsze gałęzie drzewa. Kiedy wreszcie wylądowała na ziemi, była cała podrapana i posiniaczona. Niektóre miejsca bolały ją bardziej od innych. Nie mogła ruszyć prawą ręką z powodu silnego bólu w barku, jej noga ułożona była w nienaturalnej pozycji, a z każdym oddechem nowa fala bólu przepływała przez jej ciało.

Leżała w tej pozycji i nie mogła zobaczyć, gdzie jest jej brat i czy wszystko z nim w porządku.

[W tym samym czasie na polu bitwy]

Odmiana ✔️Where stories live. Discover now