1.

173 14 43
                                    

The time is out of joint: O cursed spite,

That ever I was born to set it right!

Hamlet, William Shakespeare

**************************************


Oślepiający błysk. Huk. Głośny, diabelski chichot.

– I jak ci się podoba, co? Jak ci się podoba?!

Mir skrzywił się, zasłaniając oczy przed rażącym światłem, równocześnie starając się nie zamykać oczu, żeby ciągle móc widzieć złodzieja, którego przyszło mu dorwać. Nie mógł sobie pozwolić na ani jedną chwilę nieuwagi; Hien był szaleńcem bez żadnych zahamowań, jeden niewłaściwy ruch, a szanse na pokonanie go mogły zmaleć do zera. Już i tak wydawały się nikłe, zważywszy na to, że był w posiadaniu Artefaktu ze Świątyni. Artefaktu, który miał wielką moc, zdolną budować, a także i niszczyć.

Złodziej wybrał ten drugi wariant wykorzystania mocy i właśnie wtedy go zaprezentował, burząc największy, najbardziej bogato zdobiony ołtarz w Świątyni.

Wokół unosił się pył, a Mir czuł pod stopami lekkie drżenie. Siła była olbrzymia, z wielkiego, bogatego monumentu stojącego wcześniej pośrodku sali pozostały ledwie gruzy; jego marne szczątki walały się po kremowej, marmurowej podłodze. Kość słoniowa w drobnych kawałeczkach otaczała go, a szary proch lśnił od drobinek złota. Na podeście stała statua z kobietą trzymającą węża. Nic z niego nie zostało.

Nie miał pojęcia, jak walczyć z czymś takim. Był najbardziej doświadczonym i najpotężniejszym Kapłanem, jednak jego moc była niczym w porównaniu do mistycznej potęgi Artefaktu. Musiał jednak coś z tym zrobić, jeśli Hien wydostanie się z budynku, mógł zniszczyć całe miasto. Zabić tysiące ludzi. Dokonać zamachu stanu i sterroryzować całe społeczeństwo.

Wszystkie te opcje wydawały się prawdopodobne.

Mir nie mógł do tego dopuścić.

– Oddaj Artefakt po dobroci, masz na to ostatnią szansę! – zawołał, prostując się i zaciskając mocniej palce na dębowej lasce; jego atrybucie władzy i jedynej broni, jaką miał przy sobie. Widział jednak, że niewiele może zdziałać swoją własną mocą. Musiał wymyślić coś innego...

– Tia... już widzę, jak mi coś możecie zrobić! – odkrzyknął Hien radośnie, wymachując przezroczystym, fioletowawym kamykiem wielkości pięści. Takie maleństwo, a tyle z tym kłopotów... – Jeeej! Zniszczenie i zagłada! – zaśpiewał wesoło, robiąc wdzięczny piruet; długa, srebrnawa szata złodzieja zaszeleściła i wydęła się lekko, wprawiona w ruch, a jego długie, białe włosy powiewały za nim niczym peleryna. Kapłan spróbował wykorzystać tę chwilę nieuwagi, laską posyłając w jego stronę wiązkę czystej energii, jednak jego rywal zgrabnie i wręcz z drwiną uchylił się od lśniącej strugi. Mir zacisnął zęby ze złości. – ... Wiesz, chyba sobie pójdę rozwalić jakieś spore miasto i dla frajdy wymordować trochę ludzi. – Hien z namysłem popatrzył na kamyk, trzymając go samymi opuszkami palców. – Co ty na to? Dobry pomysł, co nie?

– Nie możesz – wycedził Kapłan z gniewem, skupiając się na magazynowaniu kolejnej dawki mocy, żeby móc zadziałać z odpowiednią siłą. Nie mógł jej jednak marnotrawić, tak jak przed chwilą, musiał coś wymyślić... Rozpaczliwie potrzebował jakiegoś pomysłu... – Nie możesz i nie pójdziesz. Po moim trupie...

Hien zerknął na niego z lekko przekrzywioną głową, po czym podrzucił lekko kamyk i zgrabnie chwycił go w locie.

– To da się załatwić... bardzo lubię dywaniki. Te z ludzi są najlepsze. – Mężczyzna odsłonił zęby w pozbawionym humoru uśmiechu, a w jego czarnych oczach pojawił się niepokojący błysk. Mir doskonale wiedział, z kim ma do czynienia, więc nie wątpił, że jego przeciwnik nie zawaha się przed zabiciem go. Jednak dopiero wtedy poczuł zimny dreszcz na plecach. Z całą mocą dotarło do niego, że to naprawdę może być jego ostatnia walka.

WybraniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz