2.

47 5 8
                                    

– ...Riamad? Riamad! Nie śpij, mówię do ciebie! Wszystko w porządku?

Natarczywy, lekko zaniepokojony głos wyrwał go z nicości. Ocknął się natychmiast, po czym rozejrzał się gorączkowo, nie do końca wiedząc, gdzie jest...

Duża, przestronna sala z olbrzymią ilością miejsc siedzących. Niemal wszystkie ciężkie, drewniane ławy były już pozajmowane, a pomieszczenie wypełniał szmer rozmów. Miał na to wszystko bardzo dobry widok; sam siedział przy ławie naprzeciwko nich, na podwyższeniu, po drugiej stronie sali. Obrzucił spojrzeniem własną ławę i z naprzeciwległego jej końca uśmiechnęła się do niego Ana Stern – fototypistka. Zawsze podziwiał fototypistów, bo żeby być jednym z nich należało mieć zdolności do naprawdę silnego skupienia uwagi. Wykorzystywali własne zmysły do stworzenia wiernego zapisu z wydarzenia, który można było później studiować w razie potrzeby. Anę znał od lat, zdawało się że od zawsze pełniła tę funkcję podczas zebrań rady...

 Musiał na nim być. Zorientował się, że widzi sporo znajomych twarzy. Większość z tych osób spotykał wyłącznie w takich okolicznościach. Szybko się w tym upewnił, zaczynały wracać do niego wspomnienia sprzed chwili, w której odpłynął w sen.

– Tak... nic mi nie jest – mruknął, odwracając się w kierunku mężczyzny, który go obudził. Karel Sarmed.

– Niewyraźnie wyglądasz... na pewno nie chcesz, żebym cię zaprowadził do uzdrowiciela? – Szmaragdowe oczy Karela lustrowały go uważnie zza grubych szkieł okularów, Kapłan dostrzegł także niewielką zmarszczkę na jego czole. Znał przyjaciela na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest poważnie zaniepokojony.

– Nieee, nie... Dam radę, teraz nie ma czasu na uzdrowiciela. – Uniósł wzrok na wiszący nad nimi mosiężny zegar. Wskazywał za dziesięć trzecią. – Lada chwila się zacznie. Zresztą, uzdrowiciel w niczym mi nie pomoże, to te środki przeciwbólowe... one tak mnie usypiają...

Sarmed skrzywił się nieznacznie, rzucając szybkie spojrzenie na dół.

– Nadal boli? – rzucił zdawkowo. Mir uśmiechnął się niemrawo.

– Z lekami nie... ale bez nich nie umiem wytrzymać – wyznał, opierając dłoń na prawej nodze... a właściwie na tym, co z niej zostało. Od kolana w dół nie było już nic. W duchu przerażała go świadomość, że już tak zostanie. Na protezę będzie musiał poczekać jeszcze długo. Może nieco mniej niż przeciętny człowiek, bo dzięki magicznym ziołom czas gojenia kikuta się skróci, ale to i tak było zbyt długo. Przez cały ten czas będzie praktycznie bezużyteczny. Nawet jeśli w końcu dostanie ten przeklęty kawał drewna, który ma mu zastąpić nogę, nie wierzył że zapewni mu taką samą sprawność i ruchomość. Będzie musiał do niego przywyknąć, co znowu zajmie mu zbyt długo.

Nie na to był przygotowany.

Na nic nie był. W nic tak nie wierzył, jak w to, że umrze. Nawet nie zakładał innej możliwości. Zdążył się z nią całkowicie pogodzić.

Nie spodziewał się tego, że będzie musiał żyć dalej.

Całkowicie bezużyteczny.

Mało tego, wydarzenia z tamtego dnia nie tylko pozbawiły go nogi i jego dawnych możliwości. Zmieniły wszystko. Cały świat stanął na głowie.

Nie był pewien, czy uda mu się przetrwać w tym świecie.

– Nie powinni cię wywlekać z domu tak prędko. – Z zamyślenia wyrwał go ponury głos przyjaciela. Uniósł na niego wzrok; Karel krzywił się z dezaprobatą, bezwiednie bawiąc się długim, gęsim piórem. – Nie minęły nawet trzy dni od tamtego czasu. Pewnie to coś nawet nie zaczęło ci się goić...

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 26, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

WybraniecWhere stories live. Discover now