To jest cela! (kontynuacja)

549 30 1
                                    

Gdy wyszli we dwójkę z jaskini, w umyśle Artura kształtował się plan. Całą swoją zbroję zostawił w środku razem z płaszczem, więc nie było możliwości, by go rozpoznali tym bardziej, że rozbójnicy raczej nie często przebywali na zamku. Jego plan polegał na przyłączeniu się do nich, a następnie, znalazłszy odpowiednią sposobność na oddzieleniu się od nich jak najbliżej Camelotu.
- Więc gdzie idziemy?
- Nie potrzebujecie wiedzieć - dziewczyna przed nimi odwróciła na chwilę głowę do tyłu.
Merlin zabrał z jaskini także torby, które przeszukali i odebrali mu, nie szczędząc pytań, a teraz wszyscy razem szli środkiem lasu, nie wiedząc dokładnie dokąd.
Robin założyła na głowę kaptur z lisiego futra i nagle wyskoczyła na środek polany, dawszy znać Johnowi, żeby został z więźniami w cieniu drzew.
- Zabieram bogatym! - wykrzyknęła.
- Oddajemy biednym! - odpowiedział jej chór głosów z drzew i ludzie zaczęli zeskakiwać z nich i biec w kierunku dziewczyny, która już zdążyła zdjąć nakrycie z głowy. W tym czasie John wyprowadził przyglądającego się temu w szoku Artura z cienia, a Robin dobyła sztyletu i wycelowała nim w niego.
- Ktoś ty?
- Ja?
- Twój przyjaciel nie był zbytnio rozmowny, więc pytam ciebie. Ktoś ty? - zapytała ponownie, podczas gdy jej ludzie rozpalali za nią ognisko, a Merlin przyglądał się sieci mostków linowych i drewnianych domków dokoła polany. Był teraz sam, no, prawie sam - para oczu bacznie go obserwowała. Nie będąc tego świadomym, wyszeptał zaklęcie i więzy opadły. Potarł poranione nadgarstki, a mężczyźnie, który na niego patrzył, zsunęła się ręka i jego głowa wylądowała do góry nogami przed Merlinem.
- Hej - szepnął. - Widzę, że już się uwolniłeś. Chcesz zrobić Robin kawał?
***
- Jestem Bradley, a to... - odwrócił się w kierunku, gdzie powinien był stać Merlin, ale idioty już tam nie było. - Myślę, że więzień wam uciekł - uśmiechnął się brzydko do Robin, a ona wychyliła się zza niego, po czym dała rozkaz do poszukiwania. Sama usiadła na ziemi przy ognisku i zaprosiła do tego samego Artura gestem.
***
W tym czasie Merlin zdążył się już przedstawić swojemu, nowemu koledze jako Colin, bo tak się z Arturem umówili.
- Będę ci mówić "magiczne dłonie". Przydasz nam się bardzo, bo też jesteś wyjęty spod prawa.
- Tylko błagam cię, nie mów nic mojemu kumplowi.
- To on nie wie? Fajnie - zagwizdał przeciągle.
- Słuchaj, musimy się, jak najszybciej dostać do Camelotu.
- To w tamtą stronę - wskazał palcem. Bardzoś pomocny, pomyślał Merlin.
- Dowiedzą się w ogóle, że nie uciekłem?
- Nie powinni, ale to miał być kawał dla Robin, więc za jakieś pięć sekund powinieneś stąd spadać.
- Co? - pchnął go tak mocno, że wypadł z domku i zleciał plecami na ziemię. Nie był to jego najprzyjemniejszy upadek.
Szelest liści i łamanie gałęzi zaalarmowały Robin. Wstała natychmiast i spojrzała w kierunku, skąd dochodziły odgłosy.
Kiedy Merlin wstał, zataczając się, nad jego głową rozległ się dość długi rechot, ale nie to go interesowało najbardziej: Robin patrzyła na niego wzrokiem pełnym zaskoczenia. Sam nie wiedział, co się właściwie przed dwoma sekundami stało.
- GWAAAAINE! - zawyła po chwili. Rechot nie ustawał, a wręcz nasilił się.
Merlin spojrzał w górę, kiedy usłyszał odgłos upadania czegoś na drewnianą podłogę, a śmiech ustał.
Mężczyzna chował się za skrzynią, a Robin już ściągała kolejnego buta do ataku, którym chwilę później dostał Merlin w klatkę piersiową i upadł znowu na plecy.
Artur, którego rozwiązała, wstał i złapał ją za rękę, nim rzuciła kolejną, zupełnie inną rzeczą tym razem - jeszcze żarzącą się kłodą z ogniska. Gdyby Merlin został nią rzucony...
- Gwaine, ty idioto! - wyrzuciła kłodę i ruszyła w stronę drzew.
Artur podszedł do Merlina.
- Wszystko w porządku, Me.. Cols?
- Nigdy nie było lepiej - wystękał.
***
- Więc co wy dwaj robiliście na naszym terenie? - zapytała Robin Merlina kilka dni później, kiedy Artur po raz pierwszy skontrował atak od ponad pół godziny.
- Cóż, uciekliśmy z zasadzki. On jest księciem Camelotu, a ja jego sługą - odpowiedział dziesiąty raz już znudzony do granic możliwości tym wyjaśnieniem, stukając głową o własne, złożone jak do modlitwy dłonie z każdym kolejnym, wypowiedzianym przez niego słowem.
- Nie wierzę ci. Po tym co zrobiłeś, jak was tu przyprowadziłam, po prostu ci nie wierzę.
- Nie mam innego wyjaśnienia - spojrzał na nią.
- W takim razie kłamiesz, zawsze jest jakieś racjonalne wyjaśnienie - uniosła nogi i odwróciła się na pieńku tyłem do ognia, po czym wstała i ruszyła w kierunku drzew.
- Co mam ci powiedzieć?! - wykrzyknął, obracając głowę w jej stronę.
- Może prawdę - w tym zdaniu więcej było pytania, niż stwierdzenia. Odeszła, zostawiając go samego przy ognisku.
***
Tydzień później Robin wzięła ich na misję. Mieli zatrzymać i obrabować powóz z towarami zdążający do Camelotu. Merlin za swoje "zasługi" był przynętą. Zgodnie z planem rozebrał się w zaroślach niedaleko drogi i w nich czekał na odpowiedni znak od kogoś, kto aktualnie już zabrał jego ubrania i wspinał się na drzewo tuż obok.
- Dlaczego mu nie powiedziałeś? - usłyszał z góry.
- Gwaine?
- Ah, i owszem, więc?
- Jak myślisz? Nie wytrwałby/przeżyłby
dnia beze mnie - westchnął.
- Ty tak mówisz. Czekaj na sygnał.
Merlinowi było zimno. Miał gęsią skórkę i serce mu waliło. Denerwował się, jak diabli. Nie to, żeby nigdy wcześniej nie robił czegoś zakazanego, na swoim koncie miał wiele takich przeżyć.
Gwaine zaczął krzyczeć, co było ich sygnałem, a Merlin wybiegł na drogę tak, jak go Pan Bóg stworzył. Woźnica zatrzymał powóz natychmiast.
- Szybko, musicie mi pomóc! - wydyszał chłopak. Kiedy eskorta się do niego zbliżyła, przyszła pora na część "odwiedzenie przeciwnika". - Ktoś mnie tam napadł. Zwyczajnie kąpałem się w strumieniu i ktoś mi zabrał konia i ubranie - ponieważ był cały mokry, nikt nie przypuszczał, że żadnego strumienia tam nie było.
- Chodź, pokażesz nam, gdzie to się stało.
- Och, nie, ja tam nie wrócę - powiedział przestraszony.
- To zostaniesz ze mną - odezwał się woźnica. - Dam ci jakiś koc, czy coś - prześliznął wzrokiem po nagim ciele Merlina od jego, zasłonionego dłońmi przyrodzenia do twarzy.
- W porządku - Merlin uśmiechnął się do niego blado.
Siedzieli razem na koźle dobre dziesięć minut, kiedy mężczyzna stracił nagle przytomność.
Merlin natychmiast wstał z kozła i podszedł do Artura, który w tym czasie przeszukiwał jakąś skrzynię zestawioną na ziemię.
- To są rzeczy księżniczki Mithian. Nigdy nie sądziłem, że cię w tym zobaczę, Merlin. Idź, się przebierz - wręczył mu ubrania, rozglądając się, czy aby nikt ich nie podsłuchuje.
- Wreszcie coś, co nie pachnie gorzej, niż twoje stajnie - wymamrotał.
Kiedy odszedł, Gwaine zdjął skrzynię obok niego.
- Kiedy uciekacie? Mogę z wami?
- Nie uciekamy.
***
Szli już prawie cały dzień na piechotę. Camelot powoli się zbliżał z każdym krokiem. Stopy paliły Artura od nagrzanej słońcem drogi. Merlin zauważył to dobre pięć kroków wcześniej, to samo zrobił Gwaine i to on postanowił się odezwać.
- Nie masz butów? - powiedział z buzią pełną jabłka, które zerwał z drzewa za płotem tuż przy drodze.
- Ty właśnie ukradłeś jabłko - odegrał się Artur.
- A "pan magiczne dłonie" wygląda tak, jakby nikt miał go nie poznać.
Artur odwrócił się, żeby spojrzeć na Merlina. Chłopak miał na sobie o wiele za małe, pokryte błotem, kurzem i piaskiem, damskie ubrania, które zwinęli ze skrzyni przed odejściem, bo nie miał już żadnych innych.
- Myślę, że z bogatych staliśmy się biedni, Robin - powiedział Merlin do Artura akurat, kiedy zza zakrętu wyjechał rycerski patrol.

TBPC, mam pomysł na jeszcze jeden one shot z naszą, tytułową celą w roli głównej (który może się przerodzić w dwa), i nie wiem, czy robić drugą książkę, czy tutaj go zamieścić.
mam nadzieję, że wszystkie przecinki i inne znaki interpunkcyjne są na dobrym miejscu.
wiem, że prawdopodobnie chcieliście coś bardziej oryginalnego, ale.. no.
to co? maratonik trzech? c;

Merlin ~ one shoty || ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now