Dziewiętnasty Liść 🍁

608 37 0
                                    

Do schodów prowadzących do szczytu Wschodniej Wieży, dostałam się szybko i bez żadnych problemów. Znaczy, dostaliśmy się, bo razem ze mną szedł Kol. Nie przeszkadzała mi jego obecność, ale trochę mnie rozpraszał. Ale tylko odrobinkę.

— Zawsze uwielbiałam tę wieżę — stwierdziłam, gdy zaczęliśmy wchodzić po schodach. — Ma najmniej schodów.

Ciemność otaczała nas ze wszystkich stron, bo nie było tam ani jednego okna czy pochodni. Pamiętałam, że te schody były okropnie strome i zawsze chociaż raz się na nich potykałam. Tym razem również to się stało.

Potknęłam się i wpadłam na Kola, który szedł pierwszy. Obydwoje się przewróciliśmy i nie wiem, jak to się stało, ale leżałam na nim. Szybko wstałam, prawie przewracając się do tyłu, ale chłopak w ostatniej chwili złapał mnie za rękę. Mentalnie walnęłam się dłonią w czoło.

— Gdzie tak lecisz? — spytał, a ja pierwszy raz nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Chciałam się zapaść pod ziemię.

Ta gracja kiedyś mnie doprowadzi do grobu.

Załamana ruszyłam dalej po schodach, co jakiś czas się potykając. Żadne z nas się nie odzywało. W końcu stanęliśmy przed drzwiami Złotego Pokoju. Wyjęłam klucz, który wcześniej ukryłam w bucie. Wsunęłam go w dziurkę i przekręciłam. Znaczy, próbowałam, bo coś się zacięło.

— Daj, zrobię to — szepnął chłopak blisko mnie, a ja dostałam gęsiej skórki. Cholera, co się ze mną działo?

— Nie. Poradzę sobie — odpowiedziałam i znowu zaczęłam szarpać się z drzwiami. Złośliwość rzeczy martwych mnie czasami dobijała.

W końcu drzwi ustąpiły, a ja wpadłam do środka. Dosłownie. Podniosłam się z ziemi, udając, że nie widzę wyciągniętej ręki bruneta. Wytrzepałam suknię, unikając jego wzroku, bo wiedziałam, że gdy na niego spojrzę, to przypomni mi się sytuacja ze schodów i wyskoczę z okna zażenowana.

Rozejrzałam się, unikając wzroku chłopaka. Złoty Pokój wyglądał inaczej o zmroku. Panował półmrok i nie sprawiał wrażenia "złotego". Znajdował się tam fotel, dywan i mała komoda. I mój cel.

Podeszłam do okna i dokładnie przyjrzałam się parapetowi. Nie był gładki; miał dużo wypukłości i wgłębień. Na pierwszy rzut oka wydawał się zwyczajny, ale gdy przyjrzałam mu się bardziej, dostrzegłam, że trzy wypukłość mogły się kręcić i miały na brzegach napisane bardzo małe cyfry. Od zera do dziewięciu. Trzycyfrowy kod. Ale skąd ja miałam go znać?

Zaczęłam kręcić bezsensownie wypukłościami, mając nadzieję, że uda mi się trafić odpowiedni szyfr. Jednocześnie zastanawiałam się, jakie trzy liczby pojawiły się w ostatnim czasie w moim życiu. Przyszedł mi do głowy tylko zakreślony numer strony w książce, którą zabrałam z biblioteki. Wydawało mi się, że od tamtego czasu minęły wieki. Teraz jak na złość nie mogłam sobie przypomnieć tych liczb.

Wytężyłam swój mózg, ale on nie chciał współpracować. Powinnam żądać reklamacji.

— Cztery, osiem, siedem — powiedział Kol, zaglądając mi przez ramię na to, co robię. Prawie zapomniałam, że on też tam jest.

— Skąd wiesz? — spytałam, bo to mogły być bardzo prawdopodobne liczby.

Wzruszył tylko ramionami.

Przekręciłam na właściwe liczby, a fragment parapetu wysunął się jak szafka w komodzie. Znajdował się tam srebrny klucz i kawałek pergaminu. Rozłożyłam go natychmiast i przeczytałam.

Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz