Dwudziesty Czwarty Liść🍁

591 34 0
                                    

Dla wielu śmierć jest końcem wszystkiego. Później nic już nie ma. Znikamy z powierzchni ziemi i stopniowo zapomina się o nas. Jesteśmy niczym. Dotarło to do mnie dopiero wtedy, kiedy byłam prowadzona na śmierć. Widziałam wiele znajomych twarzy, ale nikt nie chciał nawet spróbować pomóc. Sabrina stała najbliżej drogi, którą byłyśmy prowadzone. Gdyby coś mi podała do ręki, nikt by pewnie tego nie zauważył.

Evie była prowadzona pierwsza, ja szłam tuż za nią. Jednak w pewnej chwili zaprowadzono ją w przeciwną stronę niż mnie. Z celi widziałam, jak budowano stryczek i wydawało mi się, że będzie przeznaczony dla nas dwóch. Jednak dla mnie Gerard przygotował cos innego. Miałam zostać spalona na stosie.

Cały ten czas szłam z wysoko uniesioną głową, ale nie powiem, kiedy zaczęto mnie wprowadzać na podest, nieco się przeraziłam i potknęłam na jednym stopniu. Strażnicy jednak mocno mnie trzymali. Przywiązano mnie do pala grubym sznurem, ale nadgarstki miałam zakute w kajdany. Miałam zaciśnięte pięści i szybko oddychałam. Podniosłam głowę i spojrzałam na Evie. Stała na podeście, ale nikt nie założył jej jeszcze pętli na szyję. To oznaczało, że wpierw to ja miałam zostać zamordowana.

Przez chwilę wodziłam spojrzeniem po tłumie, aż w końcu mój wzrok padł na Gerarda, który stał na balkoniku i obserwował wszystko z dystansu. Wtedy coś do mnie dotarło. On się mnie bał. Byłam dla niego tak cholerny zagrożeniem, że musiał jak najszybciej mnie wyeliminować. Wiedziałam to wcześniej, ale dopiero teraz tylko to potwierdził.

— Jakieś ostatnie słowa? — spytał.

— Trochę ci się przytyło, wiesz?

Nie takie miały być moje ostatnie słowa, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Gdy tylko to powiedziałam, zaczęłam się śmiać. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Bo kto normalny śmieje się, wiedząc, że zaraz umrze? No nikt normalny. Może to był prawdziwy powód, dlaczego Gerard tak bardzo się mnie obawiał.

— Dobra, sory, to nie to chciałam powiedzieć. Dajcie mi chwilę. — Odkaszlnęłam i się wyprostowałam, żeby nadać sobie bardziej królewski wygląd. Wszyscy obserwowali mnie z zaciekawieniem i nawet Gerard nic się nie odezwał. Ta cisza sprawiła, że znowu się roześmiałam. — Dobra, już, już. Czekaj, bo teraz zapomniałam. Ach, mam. Nie mogę uwierzyć, że jesteś takim tchórzem, że skazujesz osiemnastoletnią dziewczynę na śmierć! To trochę żałosne, wiesz? Mógłbyś się wysilić i zrobić jakiś pojedynek o koronę. Szczególnie kiedy ta korona nie należy do ciebie.

Ludzie zaczęli coś szeptać między sobą. Coś mi jakby mignęło po prawej stronie, ale gdy spojrzałam w tamtym kierunku wszystko wydawało się być normalne. Powróciłam wzrokiem do Gerarda.

— Może i mieszkasz w zamku, a do tego sprawujesz „władzę" i masz koronę na tej łysej łepetynie, ale nie oszukujmy się, nigdy nie będziesz królem. To ja jestem królową, rozumiesz? We mnie płynie królewska krew. Tron należy do mnie, nie do ciebie. Poddani też to wiedzą. Ja buntuję się teraz i nawet jeżeli dzisiaj umrę, to inni mnie pomszczą i cię obalą! Słyszysz?! Już teraz możesz zacząć uciekać.

Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem. Patrzyłam na niego pogardliwie i z uśmieszkiem. Ludzie spoglądali to na mnie to na niego, oczekując jakiejś odpowiedzi.

— Podpalić stos — rozkazał lodowatym tonem, a jego ludzie od razu to zrobili. Słoma dookoła podestu od razu zajęła się ogniem.

Znowu coś mi mignęło, tym razem po lewej stronie. Uniosłam wzrok i ujrzałam ciemny zarys... mojego brata! Kaspian znajdował się na murze, na którym powinna znajdować się straż, ale jej nigdzie nie było. W dłoni trzymał łuk, a ja zastanawiałam się, na co jeszcze czeka.

Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔Where stories live. Discover now