Rozdział 9.

12.3K 806 24
                                    

Z samego rana czekały mnie same nieprzyjemności. Po raz kolejny w przeciągu ostatnich nocy zbudziłam się w stłamszonym łóżku kompletnie zlana potem po nocy pełnej koszmarów. Od bólu ręki dostałam migreny, a na samo wspomnienie o wcześniejszej nocy dostawałam gęsiej skórki. Nie widziałam sensu w pojawianiu się tego dnia w szkole. Czułam się fatalnie. Mama wchodząc do mojego pokoju oznajmiła, że za wczorajszy wybryk z samochodem mam szlaban do końca tygodnia. Co za udany poniedziałek. Gdy poprosiłam ją o dzień wolnego, niemalże mnie wyśmiała. Patrzyłam wtedy na nią znad burzy loków, błagając o litość. Oczywiście moja mama okazała się kompletnie niewzruszona moimi argumentami.

- Jeśli jesteś zbyt zmęczona, to tylko i wyłącznie twoja wina. Idź szybko się umyć. Możesz spóźnić się na pierwszą lekcję, na wzgląd na twoją rękę - powiedziała wychodząc z mojego pokoju, po naszej krótkiej rozmowie.

- Ale mamo...! - zawołałam za nią, żałośnie stękając z bólu.

- Bez dyskusji. Zawiozę cię do szkoły. Nieobecność  na pierwszej lekcji wyjaśnisz wizytą u lekarza - obróciła się i zobaczyła mnie twardo siedzącą na łóżku. - No już - powiedziała i zamknęła za sobą drzwi.

- Świetnie. Po prostu cudownie - jęczałam do siebie pod nosem, ale posłusznie wstałam z miękkiego i ciepłego łóżka, z kwaśną miną powoli się drepcząc do łazienki. Umycie zajęło mi całe wieki z powodu unieruchomionej ręki. Ubieranie się także nie należało do prostych czynności. Przecisnęłam przez głowę podkoszulkę i puchaty, luźny sweter. Ogrodniczki musiały po raz kolejny mi wystarczyć. Z ręką w temblaku udałam się na dół z miną skazańca. Kompletnie nie interesowała mnie nieuczesana burza dopiero co umytych włosów, ani twarz bez grama makijażu.

Mama widząc mnie opuściła na talerz swojego tosta i bez słowa podała mi grzebień ze swojej torebki. Wiedziałam, że wchodzenie z nią w jakąkolwiek dyskusję nie miało sensu. Od razu przypomniały mi się stare, nie do końca dobre czasy, kiedy mama czesząc mnie w warkocze ciągnęła mnie przy tym tak boleśnie, że zawsze po nieboskich krzykach i kłótniach, udawało mi się uciec w połowie tej koszmarnej czynności. Jako dziecko nie przeszkadzał mi fakt, że rzez resztę dnia biegałam z głową wyglądająca jak stóg siana, strasząc młodszych ode mnie sąsiadów. Miałam na to dowód w postaci setek zdjęci z mojego dzieciństwa. Od tamtego czasu nie wiele się zmieniło. Moja mama nadal nie miała talentu do pomocy w codziennych czynnościach, a ja nadal nie potrafiłam powstrzymać swoich kąśliwych komentarzy. 

- Pójdę dzisiaj na pieszo do szkoły - powiedziałam z nadzieją, liczyłam na to, że może uda mi się wyrwać i z drugiej lekcji.

- Nie ma mowy - powiedziała, karcąc mnie spojrzeniem. - Doskonale wiem co planujesz. 

- Nie mam co liczyć na samochód? - spytałam, wiedząc, że rozpocznę kłótnię.

- Nie z tym gipsem. Widziałam wczoraj jak na zakrętach kierownicę trzymałaś łokciami. Myślałam, że dostanę zawału - powiedziała, dopijając kawę. - I nie po wczorajszym wydarzeniu.

- Obiecuję trzymać kierownicę czymś więcej niż tylko łokciami - uśmiechnęłam się do niej zachęcająco. - Mam jeszcze dwie stopy - zażartowałam jak skończona idiotka. - Obiecuję, że więcej się nie spóźnię - dodałam chcąc ją zmiękczyć. To był bardzo zły pomysł. Bardzo bardzo zły pomysł. To nie była chwila na żarty.

- Skoro tak ci dzisiaj do żartów, to będziesz do szkoły chodziła na pieszo, dokładnie tak jak chciałaś od samego początku -  powiedziała i odgarnęła mi kosmyk włosów z twarzy. - Wyjdzie ci to tylko na zdrowie, a ja nie będę musiała zastanawiać się jaką to dzisiaj kończyną prowadziłaś samochód - powiedziała i pociągnęła mnie za sobą na zewnątrz. 

Bella Clairiere and City of Legends (I)Where stories live. Discover now