Dwudziesty czwarty

5.2K 337 40
                                    

Budzę się sam w łóżku i przez chwilę jestem kurewsko zdeorientowany, aż nagle buchnęły we mnie wszystkie wspomnienia wczorajszej nocy, a na mojej twarzy pojawił się wielki, pierdolony uśmiech. Jest moja, kurwa, moja, a ja jestem jej i jestem tego cholernie pewny i nie przeszkadza mi to. Chcę być jej. 

Wdepnąłeś na amen, Styles. 

Wzruszam ramionami w odpowiedzi na uwagę mojego alter ego. Kurewsko mi to pasuje. Wręcz czołgam się z łóżka i schodzę ze schodów, żeby przywitać w kuchni Courtney, która stara się zrobić śniadanie i chyba wychodzi jej całkiem nieźle. Widzę jednak, że trochę krępuje swoje ruchy, musi ją boleć. 

- Cześć kochanie. - Odchodzę do niej i daje jej małego całusa. Staram się ignorować świadomość, która wytyka mnie palcem i krzyczy mięczak, mięczak.

- Dzień dobry detektywie Styles. - Odpowiada. 

- Hej, już nie jestem detektywem, przynajmniej nie dla Ciebie. - Droczę się.

- Nie? - Podnosi brew. - A kim jesteś? - Uśmiecha się.

- Twoim chłopakiem. - Wzruszam ramionami i rzucając jej wyzwanie siadam przy stole.

- Chłopakiem? O czymś nie wiem? Ustaw się w kolejce. - Żartuje, a ja przewracam oczami.

- Jesteś straszna w żartach z rana! - Odszczekuje.

- To przez to, że nie jestem w najlepszej kondycji fizycznej, przez Ciebie. 

- Pokochałaś to. - Mówię, a ona się rumieni 

- Wcale nie! - Dalej to ciągnie, a ja chichocze.

- Kurewsko Ci się podobało, dobrze wiem to po tym, jak krzyczałaś moje imię i jęczałaś jak dobrze Ci jest. - Mówię i definitywnie kończąc nasze potyczki słowne. I mogę powiedzieć, że wygrałem patrząc na jej zaszokowane spojrzenie.

- Nie powiedziałeś tego! - Oburza się. 

- Oh, kochanie. Zrobiłem to! - Uśmiecham się w podziękowaniu, kiedy kładzie przede mną talerz z tostami. W którym momencie mojego pierdolonego życia stałem się jednym z tych uroczych skurwysynów?

Jemy w względnej ciszy, rzucając sobie kilka sporadycznych uśmiechów i spojrzeń. Chcę jej coś zaproponować, tylko nie wiem czy się zgodzi. Kurwa, co ze mnie za ciota? Powiem jej, ale najpierw prysznic. Gram na zwłokę, jak jeden z tych twardych, prawdziwych facetów, kurwa. Moje myślenia staje się naprawdę gówniane. 

Kiedy kończymy jeść a Courtney sprząta ze stołu podchodzę do niej i delikatnie, acz stanowczo biorę ją na ręce. 

- Co robisz? - Uśmiecha się.

- Idziemy pod prysznic! - Mówię. 

- Razem? - Rumieni się. 

- Szczerze te Twoje wstydzenie się jest gówniane, pozwól mi oglądać Twój nagi tyłeczek, jeszcze raz! 

- O MÓJ BOŻE! Jesteś taki perwersyjny! - Uderza mnie żartobliwie w ramię, a ja udaję grymas.

- Teraz buziak na przeprosiny. - Mówię, a ona prycha. 

- Chciałbyś. - Mówi i zdejmuje moją koszulkę, rzucając ją na podłogę w sypialni i idzie w samych majtkach do łazienki. Kurwa, jest taka gorąca. - No idziesz, czy nie? - Odwraca się przez ramię i uśmiecha znacząco. 

Po prysznicu siadamy razem na kanapie, Courtney włącza jakiś film, a ja przytulam ją do siebie. 

- Myślałaś już co zrobisz dalej? 

- Co masz na myśli? - Marszczy brwi patrząc na mnie. 

- Co z tym wszystkim. Wiesz, z nami?

- Z nami? Przecież jesteśmy razem, tak? Co mamy zmieniać? - Wzrusza ramionami.

- Chcę, żebyś zamieszkała ze mną? - A ona patrzy na mnie zaszokowana. 

No co kurwa? Zrobiłem coś źle? Jęczę wewnątrz siebie. Romantyk to ze mnie raczej chujowy. 

- C..Co? - Jąka sie. 

- Musisz wyprowadzić się od Johna i nie rozumiem czemu miałabyś szukać nowego mieszkania skoro i tak będziesz spędzała ze mną dużo czasu, tak będzie po prostu łatwiej. - Tłumaczę.

- Harry, na boga! Jesteśmy ze sobą od wczoraj, daj mi się przyzwyczaić! - Mówi nadal totalnie zaszokowana. Zjebałem? - Daj mi się z tym przespać, nie wiem, pomyśleć? 

- Jasne, przemyśl to. - Mówię. - Idę do biura, na godzinkę albo dwie, dasz sobie radę sama? 

- Pewnie, do zobaczenia. - Daje mi buziaka, kiedy się nad nią nachylam.

Wsiadam do samochodu i mam w zamiarze pojechanie do biura - owszem, ale nie po to, żeby pracować. Muszę rozwiązać sprawę z Tracy. Straszną, starą i naprawdę gównianą sprawę z Tracy. 

Witam się z kilkoma nic nieznaczącymi detektywami w moim biurze i idę prosto w stronę mojego gabinetu i zastaję ją tam siedzącą i pracującą. Tak, ktoś musi robić to za mnie, żeby moja dupa mogła odpoczywać, chociaż jeden pierdolony raz. 

-Tracy? Możemy pogadać? - Podnosi wzrok przestraszona.

- Jasne.. Um, teraz?

- Ta, wchodź. - Puszczam ją przodem.

- Wiec? - Ponagla.

- Kurwa. - Odchrząkuje. - Jak wiesz, albo i nie, jestem w związku, mam dziewczynę. - Spoglądam na nią, a ona wygląda jakby zaraz miała udławić się śmiechem

- W czym jesteś? - Pyta rozbawiona.

- Do cholery Tracy! W związku, okej? Mam na myśli takim prawdziwym, nie jednym z tych udanych i nic nie znaczących, po prostu... Kurwa, kocham ją, okej? - Jej oczy się rozszerzają, na moje słowa. I potrzebuje skończyć ten nasz mały związek, te schadzki, tego już nie ma. 

- Kto to? 

- Courtney Wood. - Zagryzam wargę.

- Pojebało Cie?! - Drze się. - Wiesz, jak to kurewsko nieprofesjonalne?! Jak to wpłynie na Twoją opinię!

- Ta sprawa jest już skończona. I nie Ty powinnaś się tym martwić, Tracy. - Robi dwa kroki w moją stronę i staje przede mną wyzywająco patrząc w moje oczy.

- Wrócisz do mnie, prędzej czy później. Wiesz to, tak samo dobrze, jak ja to wiem. Czy z Isabel nie było tak samo, Harry? - Prycha i odwraca się zmierzając w kierunku drzwi. 

***

rozdział jest niesprawdzony, z pewnością na w choloere błędów, przepraszam! pędze właśnie na zakupy, a chciałam go dodać wcześniej, bo nie wiem o której wróce ja mogę umrzeć w sklepach! dobra, ide dopić kawę i lece, miłego dzionka! :*

Detective StylesWhere stories live. Discover now