8

1.1K 105 5
                                    

Zbiegła po schodach i wyszła ze szpitala wprost w rześką ciemność. Środek nocy sprawił, że miasto wokół wydawało się opustoszałe. Usiadła na ławce w parku, otarła łzy i uspokoiła oddech. Miała ochotę wsiąść w taksówkę, zabrać samochód spod wynajętego domku i wrócić do domu, i byłaby to zrobiła, gdyby nie pomyślała o bezradności Ethana.

Przez tę chwilę, ten samotny bieg korytarzami, na których ciemność nie zapadała nigdy, skupiła się wyłącznie na sobie. Na tym, jak ją okłamał i zranił. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać to, co oszołomiony umysł próbował wypierać. Ze słów Ethana wynikało, że jego choroba była śmiertelna.

On umierał, a ona myślała tylko o swoim dziewiętnastoletnim zranionym ego. 

Był sam, chory, w obcym mieście. Nie miał nikogo, kto przywiózłby mu potrzebne rzeczy lub odwiózł do domu, gdy go wypiszą. Uświadomiła sobie, że za bardzo skupiła się na własnym strachu i smutku, podczas gdy chłopakiem targały pewnie jeszcze gorsze emocje, które ona dodatkowo pogłębiła.

Póki co, nie miała ochoty do niego wrócić, ale też nie zamierzała go już opuścić. Przez chwilę wahała się nad tym, co powinna zrobić. W szpitalnej sali została jej torebka, więc nigdzie nie mogła się ruszyć.

 Zamiast tego wyciągnęła z kieszeni jeansów telefon, przeszukała listę kontaktów i trzęsącymi się dłońmi wybrała numer.

   — Gregory Flynn, lekarz medycyny, słucham? — po drugiej stronie odezwał się głęboki, ciepły głos jedynego neurologa, jakiego znała.

    — Cześć, wujku — przywitała brata swojej zmarłej matki i umilkła na chwilę, nie wiedząc, jak skierować rozmowę na właściwy tor. — Tutaj Rachel, jak się masz?

   — Och, wszystko w porządku, kochanie. Właśnie mam przerwę w pracy... Stało się coś? — Wyczuła w jego głosie niepokój i zrobiło jej się głupio. Nie dzwoniła do niego od dawna, więc teraz pewnie bał się, że coś jej lub ojcu dolega. W dodatku był środek nocy.

   — Nie, nic złego się nie dzieje, wujku — zapewniła go. — Obudziłam cię?

— Nie, skądże. Właśnie mam nocny dyżur. Rachel, słyszę, że coś jest nie tak. — Wydawał się bardzo zatroskany. 

—Potrzebuję tylko dowiedzieć się co nieco o chorobie Alexandra. Co możesz mi o niej powiedzieć?

   — Cóż...  Jest to choroba genetyczna. Najczęściej chorują noworodki, mają zwykle wodogłowie, padaczkę… — wymieniał. Chyba był zbyt zamotany jej nagłym telefonem, by zastanowić się, po co jej ta wiedza.

   — A młodzi dorośli? — przerwała mu bez pardonu. Noworodki jej nie interesowały.

   — Jak to zazwyczaj w medycynie bywa: to zależy. Jeśli choroba dopiero się zaczęła, to tak naprawdę objawy są ledwo zauważalne. Natomiast jeśli początek przypadł przed około czternastym rokiem życia, to najpewniej osoba po dwudziestce jest już dość wyniszczona chorobą. Może występować paraliż ze spastyką, czyli mimowolnymi skurczami mięśni, drgawki, ataksja, to znaczy takie niezgrabne poruszanie się, pacjent przestaje chodzić, ma problemy z mową, z trawieniem, z oddychaniem, aż wreszcie umiera... Jesteś pewna, że chcesz słuchać o takich nieprzyjemnych sprawach?

   — Tak, wujku. Właśnie poznałam osobę, która na to choruje — przyznała się. — Ale w zasadzie tyle mi wystarczy. Dziękuję. — Głos jej drżał, kiedy próbowała opanować płacz. 

   — Wpadnijcie kiedyś z Bartem na obiad. Dawno was u nas nie było — poprosił, po raz kolejny wywołując w niej wyrzuty sumienia. Chyba dość ich już miała, jak na jedną noc.

   — Wpadniemy z tatą na pewno. Dziękuję jeszcze raz i miłej pracy — rozłączyła się. Umieściła telefon na powrót w kieszeni, wpatrując się tępo w drzewa przed sobą i przetrawiając informacje, które spadły na nią w ciągu tegi wieczoru.

   Ethan Reise umrze, a ona straci kolejną ważną osobę w swoim życiu.

W to samo niebo (NIEBO #1) ✓Where stories live. Discover now