Rozdział 3

53 6 1
                                    

=3=

Chciałem wyć, płakać, drzeć się, jak jakiś rozkapryszony bachor. I choć miałem pretensje do Rafała o niestosowne zachowanie w pracy, sam nie byłem lepszy. Podczas treningu dzieci, kiedy powinienem świecić przykładem i mądrością, zadałem młodym piłkarzom same najcięższe ćwiczenia, które w ogóle nie były związane z nadchodzącym wkrótce meczem. Czekałem jedynie na moment, kiedy ichrodzice pobiegną do mojego pracodawcy – Marka i doniosą na mnie, a ja pozostanę bez dodatkowej gotówki przy duszy.

Kiedy nadeszła sobota wieczór, po trzygodzinnym popołudniowym treningu postanowiłem udać się do pobliskiego baru. Po całym tygodniu przesilenia fizycznego i psychicznego, miałem ochotę na zimne piwo. Choć cena powalała na kolana, bo taniej kupiłbym browara wsklepie, wypiwszy w swoich czterech ścianach, chciałem chociaż na chwilę przebywać w towarzystwie ludzi. Okazało się to błędem, bo kelner był wyjątkowo zajęty swoją pracą, a jakaś młodzież postanowiła zabawić się w tym samym miejscu, co ja. W rezultacie już po pół godzinie opłaciłem swój rachunek, zaszedłem do sklepu i kupiłem sobie czteropaka, po czym odleciałem we własnym łóżku.

W niedzielę zaś wstałem rano, nieco zamulony po wczorajszym wieczorze, i przygotowywałem się do wyjścia. Zabrałem ze sobą mój klasyczny zestaw do przetrwania w mieście, po czym zakluczyłem drzwi i poszedłem do swojej niedzielnej knajpy.

Dzisiaj nie było Sylwii, choć zawsze miała dwunastogodzinną zmianę w ten dzień. Może coś się stało? - zastanawiałem się, ale nie podpytywałem jej zmienniczki, przede wszystkim dlatego, że brunetka – jak na moje oko – miała może osiemnaście, dziewiętnaście lat i prawdopodobnie to był jej pierwszy dzień w pracy.

Przygotowałem laptopa, po czym odpaliłem plik z powieścią. Patrzyłem się martwym wzrokiem na ostatnie zdanie, które w zeszłym tygodniu w ogóle nie edytowałem, więc bez zastanowienia zacząłem je usuwać. Czułem, że to przez to zdanie miałem pewien upór przed napisaniem dalszej części. I miałem rację – zacząwszy stukać w klawisze, od razu przeniosłem się do swojego fikcyjnego świata. Co jakiś czas przychodziła kelnerka, uzupełniając moją filiżankę życiowym nektarem w postaci kawy, ale z ledwością ją rejestrowałem wzrokiem. Byłem przy fragmencie, gdzie Daniel – mój fikcyjny bohater, postanowił usiąść koło staruszki na ławce w parku, a ona zaczynała opowiadać mu swoją historię miłosną, pełną wzlotów i upadków. Sam byłem jej ciekaw. Nie wiedziałem, co takiego miała mu do opowiedzenia, bo jako pisarz zawsze czułem się jak widz, czytelnik, który również dopiero poznaje losy bohaterów, dlatego też nic nie mogło oderwać mnie od ekranu laptopa. Wir powieści doszczętnie wziął mnie w swoje objęcia i nie chciał wypuścić.

Tak pochłonęła mnie pisanie, że nie zauważyłem, kiedy Sylwia usiadła obok mnie. 

- No, no, pisarzu. Wena wróciła? - zapytała, na co drgnąłem, zdając sobie sprawę, że nie byłem już sam. Uniosłem głowę i spojrzałem w niebieskie oczy, mocno podkreślone kredką.

Zauważyłem, że nie miała na sobie firmowego fartucha, tylko dżinsy i jasny sweter.

- Przestraszyłaś mnie na śmierć!

W odpowiedzi się zaśmiała, przez co ludzie spojrzeli na nas zdezorientowany. Postanowiłem ich olać.

- Wybacz, nie miałam tego w planach. Przyszłam na chwilę do pracy, bo musiałam się podpisać, a gdy ciebie zobaczyłam, pomyślałam, że przyjdę się przywitać – wyjaśniła z uśmiechem. - Myślałam, że mnie widziałeś.

Pokręciłem głową i spojrzałem szybko na ekran. Zanim bym zapomniał, nacisnąłem ikonkę dyskietki, aby zapisać plik. Miałem fobie na tym punkcie –wielokrotnie w czasach studiów zapominałem o tej czynności i większość prac szlag trafiał. Musiałem opłacać kujonom za szybkie napisanie za mnie pracy, bo inaczej nie wyrobiłbym się w terminie, a wyższe sfery jakoś nie chciały uwierzyć, że często moje wypracowanie znikało z komputera.

Czarnowłosa NimfaWhere stories live. Discover now