Dzieciństwa to ja nie miałem lekkiego. Rodzice oboje intelektualiści, wymagali dobrych ocen w szkole. Pewnie byłoby to i do osiągnięcia, gdyby nie fakt że byłem tępy jak trzonek od łopaty. Więc najczęściej kończyło się tym że starego bolała ręka od machania paskiem po mojej dupie.
Największe tyły to były z chemii. Na matematyce to jeszcze tabliczka mnożenia jakoś poszła, na fizyce spisałem, z polskiego babka odpuściła jak napisałem "rzaba". Kampania społeczna wybierz łopatę - tak wtedy powiedziała.
Niestety chemia... wiedziałem że jeśli nie zdam, to staremu w końcu ręka odpadnie od chłostania mnie pasem. I będę winny jego kalectwa, więc matka mnie powiesi na kablu od żelazka.
Ostatnia szansa ratunku - wykazać się. Coś tam poczytałem i zaproponowałem babce że pokażę jakiś ciekawy eksperyment. Trochę miała oporów ale się zgodziła.
Z resztek pieniędzy kupiłem papierki lakmusowe, ocet i chyba proszek do pieczenia. Pomieszałem pokazałem na lekcji jak się kolory zmieniają. Klasa miała do w dupie, ale facetka się ucieszyła. Chyba pierwszy raz widziała to na żywo.
Zacząłem robić takie proste eksperymenty, coś tam bulgotało, coś zmieniało kolory - generalnie było coraz bardziej ok. Mierny na koniec był pewny, a z rozpędu babeczka zaczęła coś przebąkiwać o dostatecznym.
No i niepotrzebnie się tym dostatecznym podjarałem. Kurde, trzy na koniec, to perspektywa wakacji bez wiecznego smecenia.
Trzeba było trochę poczytać, ale w sumie niedużo. Zrobiłem flasha. Pył magnezowy (był w nieużywanej pracowni chemicznej), wymieszony pół na pół z nadmanganianem potasu (takie niebieskie kryształki na grzyby z apteki). W papierek i nad świeczkę - puff - rozbłysk jak z lampy błyskowej.
Wooow - nawet klasa się na chwilę obudziła.
Po kilku takich eksperymentach, facetka zaczęła coś bredzić o ocenie dobry. Oczyma duszy widziałem deszcz profitów który na mnie spłynie. Może będą jakieś pieniądze na wakacje?
Poczytałem dużo. Prezentacje wielofazową zrobiłem. Tu się generuje chlor, tu przepływa, tu się redukuje, tam inny ch*j. Kolba probówka, chłodnica, prądnica, nawet nie pamiętam co miało wyjść na koniec.
Żeby otrzymać chlor, najłatwiej to wrzucić nadmanganian potasu do kwasu solnego (nadmanganian jest dobry do wszystkiego).
No i zaczynam prezentacje. Całe biurko facetki zastawione szkłem, rurkami i wskaźnikami. Idę na zaplecze.
Jeb. Nie ma kwasu solnego. Był i nie ma. Ale był siarkowy, biere, w końcu kwas jest kwas.
Wlałem do kuwetki, tak z pół szklanki. Nadmanganianu wsypałem tyle samo. Przez chwilę nie działo się nic.
A potem, o ku*wa. Ogień poszedł na metr wysoki. W sekundzie. Ogień i w ch*j czarnego dymu. Iskry, kwas latający na wszystkie strony. Wezuwiusz. Chwila dosłownie i cała klasa się dusiła od chloru i kopciu w powietrzu. Kuwetka pękła. Shit - ceramiczne żaroodporne naczynie poddało się temperaturze. Styropianowy panel na suficie zajął się ogniem. Płonąca i żrąca masa zaczęła się przepalać przez biurko i skapywać na linoleum. To też zaczęło się palić dokładając smród niczym z cygańskiej chaty.
Babka krzyczy, laski wrzeszczą, koleś wyskoczył z oknem na zewnątrz, szczęście że na parterze. Klasa sp*erdala przez wybitą szybę, ktoś tam się pokaleczył. Czarny dym bucha oknem. Inny spi*rdolił drzwiami, otwarte drzwi i wybite okno równa się przeciąg. Jak chemia na stole dostała więcej tlenu, to się dopiero zaczęło. Sekundy później jarało się już całe biurko i cały sufit. Tyle dobrze że wszyscy już uciekli.
Stałem w drzwiach i patrzałem na mój prywatny Czernobyl i Waterloo w jednym.
Ewakuowali szkołę. Przyjechała straż. Zgasili.
Facetka dostała naganę. Ja wyleciałem ze szkoły.Jedyny profit taki, że to przegięcie było tak gigantyczne, że staremu opadły ręce i nie dostałem po dupie.

YOU ARE READING
Pasty
HumorPasty to teksty najczęściej w formie krótkiego opowiadania pisane głównie w celach humorystycznych. W tej książce będę umieszczała pasty z całego internetu. Pod koniec zrobię mały konkurs past, gdzie będziecie mogli zagłosować na pastę, która będzie...