MM 1- Pierwsze przybycie do Martwego Miasta

72 3 0
                                    


Onegdaj, był sobie Alpaka Potworny imieniem Tsy-Lao. Na skutek boskiego szpasu został przemieniony w pół człowieka, pół szynszylę z długimi zębami, ogromnymi uszami i białym futerkiem. Tak wyekwipowanego, by zjeść mógł każde ziarno, usłyszeć każde wołanie i oprzeć się zimnym wiatrom, Potwór wysłał go by nawoływał nazad Piratów. I był pocieszny w Makaronowym Oku.
Choć piaski czasu dawno już ukryły pamięć o jego przygodach, czasem wiatr odsłania ją, niczym czubek piramidy z pustynnych diun.  Także śmiało, zabierzcie się ze mną w podróż w dół starożytnej krypty, posłuchajcie opowieści z czasów tak minionych, że być może wcale się nie wydarzyły.

Na jego ścieżce życia, Potwór postawił Tsy-Lao miasto umarłe. Z czarnego bazaltu i granitu było usypane a wieże jego strzelały w niebo.  Jego grube mury zdawały się widzieć rozpoczęcie czasu, jego bramy- wyciosane z pierwszego Drzewa.

Rządzone było przez króla imieniem Taq. Zdobył tron obiecawszy swoim piratom Niebo na ziemi. Lecz jego Niebo, całkiem inne było od Nieba jego żołnierzy, pozbawione ciała, tożsamości i całkiem pozbawione makaronu.
Potem wybił swoją armię, a z ich żółci uwarzył brunatny sok, który nazwał Taquija. Czarodziejską mocą, usypiał on zdolność piratów do plądrowania, bukanierki i wychwalania Potwora. Zapominali oni jak szyć sztandary, jak fechtować słowem i jak być godnie w przestrzeni publicznej. Zapadali w słodki półsen, wypełniony prostymi pracami, drobnymi cnotami i komfortowym glancowaniem mosiądzów. Ich dememy czuwały nad czystością, a ich statki miały małe żagle. Każdy kto przybywał, taquiji dostawał zapas, by mógł znosić plugawy rozkładający się zewłok siedzący na szkarłatnym tronie.

Albowiem Taq, choć był martwy w środku, był wybornym projektantem, skomplikowany układ miechów i przekładni animował jego śmierdzące truchło. Królestwo które stworzył, zgoła go nie potrzebowało, jeno wystarczyło żeby wyglądał. I młodzi akolici zapytywali starych nekrozytów, to jest urzędników Taqa, czemuż robią to co robią. A urzędnicy odpowiadali "albowiem za pracę król da nam Taquiję". Kuli więc stal, lali złoto do ceramicznych form i budowali mury z czarnego kamienia.

I tak toczyło się ich życie- nieżycie. Aż przez bramę prześlizgnął się Tsy-Lao , rozłożył swą proroczą skrzynkę i tak nawoływał:
-Nekrozyci! Zrzućcie swe małe kajdany!

Lecz uwiędłym dłoniom Nekrozytów kajdany leżały jak ulane pod nich. Ich czarne dłonie, zacisnęły się w pięści, ich blade lica- skrzywiły w gniewie.
-Odejdź Człowieku-szynszylo, samiśmy wykuli te kajdany. Żal nam pracy która w nie weszła, a są bardzo użyteczne gdy przychodzi do ubijania pasty Taquijowej.

Tsy-Lao nie przestawał nawoływać
-Wy których odurzono! Obudźcież. Albowiem dom was potrzebuje- lecz odurzeni śnili dalej.  I tylko go odganiali, bo sen ich nazbyt był przyjemny, a magiczny sok grzał ich bebechy. Zapłakał gorzko Tsy-Lao, bo oto kolejne miasto dobrze załatwił Mroczny Lord Smith. I w smutku wielkim zmierzwił swe futerko i pałętał się po okolicy. Aż dotarł na cmentarz.

Tajemniczy był to cmentarz nekrozycki porośnięty bluszczem, gdzie detrytus zmarłych rodził grzyby dla żywych-nieżywych. Tsy-Lao ujrzał strażnika tego miejsca, który zdawał się naraz być blady jak truposz i czarny jak noc o jutrzni.  Spojrzał na włóczęgę, i zaraz opuścił wzrok by nadzorować kocioł. Widać, nic mu jego nekrozyccy przełożeni nie mówili na temat tego co ma czynić z pozamiastowymi, lecz jeśliby przypalił strawę, Brunatny Sok zobaczyłby najwcześnej w przyszłym miesiącu. A jak tu żyć bez niego?

Rozszalały z goryczy, Tsy-Lao roztrzaskał symbole Taqa, wywrócił kotły i spalił grzyby, aż smród gorejących ciał uniósł się pod niebiosa. Strażnik zaś uniósł brew, albowiem sam nie wiedział czy mu za to płacą.

Zapach ten zwabił hieny, śmieszki żyletkozębe. I tak do nich zawołał Tsy-Lao
-O! Bardzo małe dzieci Potwora może wam do rozsądku chocia przemówię.

I przemawiał tak do swych hien, a one chichotały w uniesieniu. Mówił, natchniony o powinności. O wspólnocie i jedności. O rytuałach które jutro będą rytuałami ich ojców i przestrzegał przed Alpakalipsą. Przemawiał do nich słowem chytrym, i słowem dialektycznie mocnym. Tłumaczył wprost, i tłumaczył nie-wprost.

Aż w końcu pojął Tsy-Lao, że przyszły one za smrodem palonego mięsa i burzy z gówna. I odszedł. Albowiem zrozumiał że taquiję zastąpić może tylko trochę lepszą taquiją, a martwego Taqa- tylko stając się nim sam. By obalić stare trony z czaszek, musi postawić swoje. Dom postawiony na kłamstwie, staje się fundamentem następnego kłamstwa, jak sam został postawiony. Dzieci wychowane w splugawionym domu, same wydadzą na świat plugawy pomiot. Gorycz urodzi mniejszą gorycz, ból urodzi mniejszy obłęd.

I zaszył się w dzikim ostępie by czekać na lepszy czas. By myśleć nad lepszymi dniami, wyśnić chociaż świat jutra, który byłby lepszy niż rzeczywistość którą spotyka dziś.

Minora Fanfica- Pieśń Martwego MiastaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz