《v》

454 48 4
                                    

— Uratowali mu życie. — Stwierdziła Clarke, spoglądając na okład nałożony na ranę. — Musimy dowiedzieć się co to jest.

— Nie ma korzeni, więc to wosorosty, rosną raczej w płytkiej, rwącej wodzie i mają czerwony kolor. — Powiedział Wells po dłuższym zastanowieniu.

— Znamy takie miejsce. W tej rzece były takie wodorosty, jak te, które opisałeś. — Ascella pamięcią wróciła nad strumień, do którego wpadła na początku.

— Jutro tam wyruszymy. — Postanowiła blondynka. — A teraz lepiej dajmy mu odsapnąć, gdy tylko się obudzi będzie niemalże w agonii.

Wszyscy wyszli z lądownika w którym spędzili z dobrą godzinę i ujrzeli setkę zebraną wokół ogniska, na którym piekło się mięso z dzikiego kota, którego udało się im upolować.

— Czy oni...? — Spytała lekko zdezorientowana dziewczyna.

— Czy Bellamy każe im ściągnąć opaski, w zamian za jedzenie? Tak. — Zdenerwowana Clarke poszła w kierunku starszego Blake'a i zaczęła się z nim wykłócać.

W tym samym momencie Finn po prostu podszedł do ogniska i wziął dwie porcje. Murphy złapał go za nadgarstek.

— A ty co? Ciebie zasady nie obowiązują? — Wysyczał, ale gdy jego młodsza siostra podeszła, stając za Finnem, rozluźnił uścisk.

— Podobno nie ma żadnych zasad. — Odparł, podając Ascelli jej porcję.

John stał oniemiały i patrzył jak odchodzą w stronę jednej z przewalonych kłód na terenie obozu. W tym czasie jakiś piętnastolatek chciał zrobić to, co Collins, jednak Murphy nie potraktował go już tak łagodnie.

— Dobrze powiedziałeś. — Brunetka uśmiechnęła się smutno do przyjaciela. — Irytujące jest to, że Bellamy owinął sobie Johna wokół palca. On naprawdę taki nie jest.

Finn wolał się nie odzywać, nie chcąc przypadkiem powiedzieć czegoś złego. Zwłaszcza zważywszy na to, że na temat Murphy'ego nie miał zbyt wiele dobrego do powiedzenia.

— Wiem, że twoim zdaniem, jak i wielu innych, jest okropną osobą, ale to nie jest jego wina. Dużo przeszedł. — Wytłumaczyła go po krotce.

Reszta posiłku minęła im w ciszy, a po zakończeniu go, Finn odprowadził Elle do jej namiotu i pożegnał szybkim skinieniem głowy.

Dziewczyna weszła do środka, a jej brat od razu na nią naskoczył.

— Niech twój koleżka nie robi ze mnie idioty. — Burknął, stając naprzeciw nastolatki.

— Sam sobie doskonale radzisz. — Odparła, wzruszając ramionami i zdejmując kurtkę, żeby móc się położyć. — Przestań być jakimś chłopcem na posyłki.

— Nie jestem żadnych chłopcem na posiłki.

— Dobra, w takim razie dziwką Bellamy'ego. — Usiadła na swoim łóżku i zaczęła zdejmować rozwalone już buty. — Wiesz że cię kocham, ale to zmierza w złym kierunku.

— Całe życie spędziłaś w zamknięciu, nie możesz nic o tym wiedzieć. — Wycedził przez zaciśnięte zęby, trafiając tym samym w czuły punkt młodszej siostry, co zrozumiał dopiero po krótkiej chwili.

Ascella podniosła głowę, spoglądając na brata, na którego twarzy zaczęło się malować poczucie winy.

— Cell, wiesz że nie o to mi chodziło. — Jęknął, podchodząc do niej.

— Właśnie to chciałeś osiągnąć. — Szybkim ruchem założyła z powrotem buty, złapała kurtkę i wyszła bez słowa, choć John próbował ją zatrzymać, niezbyt ją to obeszło.

hell on earth • finn collinsWhere stories live. Discover now