ten tydzień zaczął się szarością

75 10 14
                                    

Czasami przychodzą takie momenty, kiedy tlen staje się tak gęsty, że ciężko jest się nim zaciągnąć, ciężko nim oddychać, zupełnie tak jak ciężko jest wypić budyń przez słomkę. Świat staje się szary. O dziwo dla mnie to najgorszy odcień, bo nie umiem stwierdzić czy jest dobrze czy źle, jest po prostu szaro, czyli nijak. Moja głowa jest pusta i zalana wodospadem myśli w tym samym czasie. Nie mogę skupić się na niczym, ani na ciężkich sentencjach wymawianych przez nauczycieli, ani na potocznej mowie rówieśników. Nie słyszę tego co do mnie mówią, ale jednocześnie słyszę zbyt wiele. Każdy dźwięk mnie boli i przeszkadzają mi ludzie tym, że są i, że jest ich tak wiele. Próbuję usiedzieć na miejscu, ale nie mogę, chcę uciec. Wyobrażam sobie jak podnoszę rękę, jak pytam, czy mogę wyjść do toalety, ale to tylko scenariusze w mojej głowie, bo w rzeczywistości boję się odezwać.

Takie dni nie są szczególnie częste, ale ta panika już tak. Codziennie gdy tylko gdzieś się szykuję, by wyjść z domu czuję panikę. Jest ona jednak mniejszej skali. Nie pęka całe lustro, pojawia się jedynie rysa, a to nie powód do tego, by całe lustro wymieniać, więc radzę sobie, ale zawsze jest kilka sekund, w których chcę sięgnąć po telefon i ściemnić cokolwiek, by tylko nie wychodzić z domu. Nie chodzi o to, że mam test, kartkówkę, że nie chcę się z kimś widzieć, po prostu boję się wyjścia z domu. To mija, gdy już siedzę w aucie, czy autobusie, czy też idę piechotą. Nie wiem, czy przed zrezygnowaniem z pójścia do szkoły czy też spotkania z przyjaciółką powstrzymują mnie szczątki mojej upartości, czy też fakt, że wszystkich rozczaruję.

Na początku liceum to był bardzo uciążliwy problem. Każdego dnia przygotowując się do szkoły miałam problem z oddychaniem, z uspokojeniem się. Znalazłam na to chwilowy sposób. Zamykałam się na wszystko. Zamiast odczuwać strach i panikę odczuwałam obojętność. I taki stan utrzymywał się może z godzinkę, czasem mniej, czasem więcej. Niestety dzisiaj trwał dopóki nie wróciłam do domu, a nawet dłużej, bo siedzę na kanapie i piszę to z niepewnością, i niepokojem. Szkoła dzisiejszego dnia była istną masakrą. Byłam przerażona przez cały czas, nie mogłam oddychać, miałam wrażenie, że wszystkie rozmowy wokół mnie dotyczyły mojej osoby i na razy myślałam, że się popłaczę. Nie odpowiadałam na lekcji, nic nie czytałam, dostałam trójkę z testu, co powiedzmy sobie szczerze nie jest złą oceną na tym poziomie edukacji. Nic takiego strasznego się nie działo, a mimo to byłam przekonana, że świat mi się wali. Starałam się skupić na kolorach obrazu w podręczniku i w myślach wypowiadać ich nazwy. Kremowy, czerwony, czarny, brązowy. Kremowa skóra, czerwona szata, brązowy kosz. Nie pomagało ani trochę. Nadal nie mogłam się skupić, nadal miałam problem z nadążeniem za moimi myślami, a mój oddech był nierównomierny. Nie raz mi się to zdarzało w szkole, ale było krótsze, miałam większą kontrolę i zazwyczaj uścisk przyjaciółki, głupi uśmiech pomagały. Teraz nie pomagało nic, a kontakt fizyczny z drugim człowiekiem zdawał się być na raz wielką ulgą i katastrofą, jakbym miała się zaraz rozpaść. Przytulając się czułam równy oddech drugiej osoby, ale sama nie mogłam tego powtórzyć, wstrzymywałam oddech automatycznie.

Jazda autobusem utrzymała mnie w jednakowym obojętno-panicznym stanie. Muzyka pogłośniona na maksa miała zagłuszyć wszystko co działo się w mojej głowie, wyciszyć wszystkie myśli tłoczące się przez środek i zapełnić wszystkie pustki czające się po kątach. Przesiadka. Czekając na kolejny autobus, starszy pan zapytał o godzinę. Czułam się już bardziej pusto. Drugi autobus się spóźnił, co zapoczątkowało kolejną falę niepewności i stresu. Usiadłam na siedzeniu przy oknie i to był błąd, bo zawsze wysiadałam z tego autobusu na jednym z wcześniejszych przystanków, a dosiadła się do mnie pani wysiadająca na jednym z późniejszych przystanków i znów zaczęła się panika. Będę musiała się odezwać, przeprosić ją, wyjść, wszyscy będą patrzeć. Miałam ochotę niemal zostać i pojechać do jej przystanku, po czym zadzwonić do mamy i wcisnąć jej jakiś kit, że zasnęłam i przejechałam przystanek. Jedynym problemem był fakt, że mama się mną rozczaruje i będzie musiała zmarnować paliwo. Udało mi się jakoś ją przeprosić i wyjść, udało mi się wysiąść. Po drodze do domu spotkałam rodzinę od strony taty, z którą pośmiałam się i pokazałam jak bardzo pozytywną i pogodną osobą jestem.

I wtedy na czacie aplikacji zwanej "messenger" pojawiła się wiadomość z:
- Jak się czujesz?

I szczerze nie miałam pojęcia jak odpowiedzieć, bo nie wiem czy istnieje stan, w którym czujemy się szaro, pusto, obojętnie, a jednocześnie odczuwamy panikę, stres i chce nam się wymiotować, więc zwyczajnie napisałam jak będę się czuć gdy dotrę do domu. Tylko, że jestem w domu od mniej więcej trzech godzin i nadal wszystkiego jest za dużo i za mało. Jest okej, ale nie jest.
Zawsze uważałam, że wyolbrzymiam, dramatyzuję i może rzeczywiście tak jest, a może coś tutaj nie gra. Czuję poczucie winy, za to jak się czuję, bo nie mam do tego żadnych powodów, niemal jakbym nie miała prawa tak się czuć. Mam nadzieję, że to minie wraz z wiekiem dojrzewania. Piszę to tylko i wyłącznie z czystej desperacji, by się wypisać, bo jak wszystko ułożę sobie w zeszycie na papierze, czy w komputerze wydaje się to mniej przerażające.
Publikuję, bo być może ktoś czuje się jak ja i uważa, że jest jedyny.

Chcę, żeby ktoś na moje pytania odpowiedział konkretami i faktami, żeby ktoś jednoznacznie stwierdził, czy to przejściowe, czy dramatyzuję, czy może coś jest nie tak jak być powinno, ale wiem, że to niemożliwe. Niekiedy naprawdę potrafię nieźle rozczarować ludzi, bo nie mogę wykonać prostych, codziennych czynności. Czasem zwyczajnie nie chcę kupować nic w sklepie, bo nie mam zamiaru się odzywać. Mamy sklepik szkolny i kupowałam w nim tylko raz. Nie zrozumcie mnie źle, mają tam świetny towar, ale kiedy mam świadomość, że muszę tam podejść, powiedzieć czego chce i zapłacić to zwyczajnie mi się odechciewa. Stres po prostu mi nie daje, a jednocześnie robi mi się niedobrze, więc tym bardziej nie mam ochoty niczego kupować. Co dziwne, jeśli ktoś by mnie poprosił, bym coś mu kupiła, zrobiłabym to bez zastanowienia, być może dlatego, bo serio nie chcę nikogo rozczarowywać i mimo wszystko lubię pomagać. Nie próbuję być idealna, to bezsensu, ale i tak czuję się jak mikrofalówka, która nie umie podgrzać jedzenia, a jedynie nim kręcić na talerzu.

Nie zawsze tak jest. Są dni, gdzie niczym się nie przejmuję i jestem na szczycie. Tutaj przedstawiłam jednak te dni, gdzie jestem na dnie.

Przepraszam za wszystkie błędy, ale nie mam ochoty czytać tego drugi raz i sprawdzać.

Możliwe, że pojawi się tu więcej, gdy będę tego potrzebowała.

\\ SZARY //Where stories live. Discover now