Obrzydzenie

17 1 1
                                    

Powieki mrużą się od natarczywości promieni słonecznych, przecinających przyciemnione szkła moich okularów. Sunę rozżarzonymi od słońca ulicami i przeglądam się w uśmiechach nieznajomych. Ile tu próchnicy.
Wszyscy są tacy zmęczeni... aż zaczyna mnie skręcać.
Uderzenia gorąca zabijają szare komórki i fale kreatywności. Zrodzi się z nich agresja?
Łzy zbierają się pod powiekami, oczy bezczeszczone są widokiem okrucieństwa ludzkich niedopowiedzeń. Jak odejść? On wie...

Wsiadam do autobusu, który pęka w szwach od nadmiaru języków wystawionych na brody obślizgłych pasażerów. Pot skapujący z ich czół obrzydza mnie do tego stopnia, że odchylam się w stronę okna i skupiam resztkę przytomności na wpatrywaniu się w czereśniowe blokowiska. Wzrok mnie myli, czy zaczynasz spadać z dachu?

Ta ignorancja, ta nietolerancja... aż wypływać zaczęła z ich uszu. Czy sam siebie słyszysz? Nie ważysz słów - po prostu plujesz. A co z nimi? Ci wszyscy mężczyźni oblizują popękane od zdrad usta na mój widok - taka piękna, taka ładna, taka śliczna. 

A ja G N I J E G N I J E G N I J E .

Czy deszcz może być przejrzysty? Zastanawiam się, kręcąc nosem na kolejnych płaskich adoratorów. Portfel wypchany mają do granic możliwości, chyba zaraz pęknie! Chwila, gdy tylko zwrócę na któregoś z nich choć skrawek uwagi... tak, oddadzą całą zawartość - bylebyś tylko zechciała spojrzeć! Bo kupić można wszystkich - mnie widocznie też. Takie snują domysły, ah... mnie nawet już nie zależy.
Wzdycham, gdy autobus gwałtownie zatrzymuje się na jednym z przystanków. Ruch, natarczywość, rozbity nos pijanego mężczyzny -  nie był w stanie złapać poręczy. Ból skroni zakłócił, przetrwał i rozszarpał moje refleksje.

Boże, czy ty również jesteś martwy? Próbuję się ciebie doszukać gdzieś w tłumie. Szepczę tak, by nikt nie zauważył. Szukam między ludźmi, ptakami, drzewami... w bliskości, w dystansie, a ty? Nie odpowiedziałeś. Znów... Jak to zinterpretować? Wzrok wbity w rozmazane chmury wariuje od zawiści ptaków płynących w maślanych dusznościach. Zaczynam się roztapiać.

Wariatka, furiatka, anomalia, wynaturzenie... tyle określeń padło pod moje stopy, gdy niegdyś prowadziłam konwersację z truchłem psa na poboczu. Zesztywniał od pyska, aż po same łapki. Delikatnie muskałam opuszkami kły wyrwane przez nieuwagę kierowcy. Nieczuły drań, nawet nie próbował mu pomóc... Łzy tuliły się do policzków, ciche łkanie ujrzało światło dzienne, a ci? Roztrzaskali się na kalectwie domniemanego miłosierdzia... tyle negatywnych emocji, złości, nienawiści, a pośrodku tego ja i moje nieograniczenia. Widziałeś nas wtedy?

Zbyt wiele do zrozumienia? Ah, przestań, nie wymagam od ciebie łaski. Możesz oceniać, a nawet opluć, zostawić. Chcę tego, wiesz? Odrzucam wszelkie współczucie, każdą dłoń próbującą odgonić mgłę z tęczówki. Zagryzam zęby, wstrzymuję się od krzywd. Nerwy liżę, dopóki nie strawi ich sumienie. Próbuję położyć się na ramieniu prawd moralnych i przypominam sobie, że boję się spać. Wiem, że znowu przyjdzie... ten rudy pies, już słyszę wycie. 

S T O P. 

Myśli wirują na wspomnienie purpury oklejającej kres roztrzaskanych malachitów. Przykładam dłonie do czoła, próbuję skłonić się do cierpliwości. Jeden przystanek, trzy minuty, kilka chwil... 
Stoicyzm, bezwład, samokontrola. Zabolało...
Z trudem podnoszę się z miejsca, mijam mokre pasażerki i kieruję się do wyjścia. Słyszę, jak jedna z nich rzuca komentarz na temat mojego wyglądu. S A M O K O N T R O L A. 

Ponownie czuję łzy pod powiekami. Stres, obserwacja, próżność... chcesz roztrzaskać mnie tu i teraz? Tak przy wszystkich? Nie masz w sobie litości, nie masz dla mnie znieczulenia.
Pozwalasz im na to? Rozbierają mnie z uśmiechem na ustach. Domysłami zdejmują  ubrania, rozchylają wargi, gładzą policzki, wkładają palce do słów. 

A ja G N I J E G N I J E G N I J E. 

Coraz bardziej, coraz szybciej.

Wybiegam z autobusu, trzęsę się z nerwów i nie panuję nad oddechem. Chwilę zajmuje mi pozbieranie resztek godności z oplutego chodnika. Wydech... z uśmiechem idę przed siebie. Taka piękna, taka szczęśliwa.  

Krwi, świeżej krwi...
Dajcie krwi.
Dajcie mi!

Paraliż. 

PorcelanaWhere stories live. Discover now