Czuję, jak ciało się rozpuszcza. Jakby przeżerał mnie kwas. Czy na dłoniach mam żółć?
Twarz rozpływa się w odmętach prawie dosięgniętych pragnień. Zabrakło nam odwagi. Głowa pęka od duszności oblewającej miasto. Nudności podchodzą do gardła i próbują wyciec wraz z limfą ściekającą z ucha. Brzydzę się, przysięgam. Jak mogłam to sobie zrobić?
Wstyd rozsznurował usta i krzyczy - dziecko, gdzie szczerość? Drze się tak głośno, że musiałeś go usłyszeć. Może teraz wrócisz?
Dlaczego prawda nie jest w stanie przebić się przez zęby? Zaciskam je mocniej, aż zaczynają się kruszyć. Po co? Oddech - znów taki nieświeży, przyciąga zdechłą muchę - chodź, podleć jak najbliżej. Dławię się, pluję - już lepiej.Jak odzyskać spokój wśród urojonej klaustrofobii? Ściany coraz bliżej, aż ściskają żołądek. Dreszcz. Stopy dalej pamiętają odciski z mokrego piasku. Były tak przyjemne... lubiłeś trzymać moją twarz pod wodą - kochałam się dla ciebie topić. Brakowało powietrza, ale to nie było ważne. Przecież wiesz, ufałam tylko tobie. Mogłam oddać się w pełni - tak bezwładnie tracić świadomość. Kompletnie bez kontroli - zakochać się w odpuszczeniu... chwila, moment - już zaczynałam opuszczać ciało, czułam jedność - tak blisko źródła powstania, a ty?
S T O P. Wracaj - tego dla mnie chciałeś. Powrotu na powierzchnię. Wiesz ile kosztowało mnie przeżycie - tyle razy chciałam się rozpłynąć, byłam na to gotowa. Ah, chyba zazdrość wzięła górę, prawda? Nie mogłeś pozwolić mi odejść. Czekał tam brak bólu, ukojenie - nie przeżyłbyś tego, ja wiem. Zawsze krok przede mną - lubiłeś się pastwić, pokazywać, gdzie mam swoje miejsce. Chyba dlatego teraz nie potrafię się odnaleźć. Zostawiłeś mnie bez wskazówek - pustka, ja i chaos.
Odgryzam skórkę drażniącą paznokieć - znowu leje się mnie krew. Widzisz? Znużone powieki jęczą i klną, jakby odurzone odłamkami szkła skradzionego rozbitym okiennicom. Włosy prostują się na myśl o nadchodzących podrażnieniach na skórze. Aż chciałabym cię zawołać... dość.
Podnoszę wzrok znad wrzącego od powiadomień telefonu. Znów boli mnie łeb. Przygryzam wargę starając się utrzymać skupienie na przyjaciółkach - na kim? - sączących drinki przy basenie. Wyjazd, bliscy, uśmiech - staram się uziemić w cyklonie niszczącym doszczętnie myśli. Szklany uśmiech balansuje na granicy - ciepło, zimno, holocen, plejstocen. Wybuchnę!
Szczerzę zęby, gdy pytają, jak się czuję. Przecież dobrze wiedzą. Rzęsy zalotnie opadają i wznoszą się, by podtrzymać opinię kobiety wybebeszonej urokiem i wypranej w beztrosce. Nie umiem już z nimi rozmawiać.
Teraz już wiem - deszcz nie może być przejrzysty.
Chyba...
YOU ARE READING
Porcelana
RandomPisała ciężko, duszno, niezrozumiale. Nie chciała dać się poznać - do teraz noszę w sobie jej dystans. Zostawił ją - tak po prostu. Wiesz, że nie miał zamiaru wrócić? Rozbił ją - bezlitośnie. Nawet próbowała DLA NIEGO wstać, jakoś się otrząsnąć. Za...