"Niechciana przysięga"

1.3K 86 155
                                    

"Kilka lat temu porwano piątkę dzieci i prawdopodobnie zamordowano. Policja przepytywała wszystkich pracowników, ale nie są pewni. Psy są po prostu głupie, nawet nie wiedzą, gdzie szukać."

Siedział oparty z założonymi rękami. Na białe oczy opadły fioletowe włosy, niewiele zasłaniając część bladej twarzy.

Bałaś się pytać o cokolwiek, najbardziej o jego winę. Krzywdził ludzi, wywnioskowałaś to z słów Scotta.

"Znowu was przesłuchiwali?"

"A jakże inaczej. I tak się nie dowiedzą, to idioci, nie umią nic dobrze zrobić."

Spojrzał na Ciebie bez uśmiechu, jakby chciał z twoich oczu wyczytać wszystko, co w tej chwili chodzi Ci po głowie.

"Ty dobrze wiesz, co mi chodzi po umyśle, ale powstrzymuję się ze względu na Ciebie. Przynajmniej raz mi podziękuj i nie opieraj się w najbliższym czasie."

Ty dobrze wiedziałaś co ma na myśli, oczywiście to samo, co od ostatnich kilku dni. Po jego tonie wywnioskowałaś, że jeżeli będziesz się opierać, to się skończy bardzo źle.

Musiałaś się go słuchać, nie miałaś już wyjścia.

Po tych myślach Vincent stał obok Ciebie z lekami i szklanką wody, nawet nie zauważyłaś, kiedy wyszedł. Odebrałaś rzeczy i łyknęłaś popijając wodą.

Mężczyzna w samych bokserkach i rozpuszczonych włosach położył się obok Ciebie i przyciągnął do siebie. To był drugi raz gdy na twoich oczach zdjął rękawiczki.

-~-~-~-~-~-~-

Obudziłaś się wcześnie, jednak Vincent już nie leżał obok Ciebie. Wskazówki zegara ściennego wskazywały godzinę siódmą, jak na tą porę czułaś się wypoczęta.

Po prysznicu odnalazłaś Vincenta siedzącego przy kuchennym blacie popijając kawę.

"Głodna?"

-~-~-~-~-~-~

Dojechaliście w ciszy, na parkingu na szczęście wciąż stało twoje auto.

Wysiedliście z samochodu, a po przekroczeniu progu budynku, odeszliście w dwie różne strony.

Przechadzałaś się po salach, krocząc powoli i rozglądałaś się we wszystkie strony. Na ramieniu poczułaś dłoń, a przed tobą stanął dobrze znany Ci Telefoniarz.

"Jezus Maria (T/I), już myślałem, że Cię zamordował. Widziałem jak Cię zabierał do samochodu. Byłaś u niego cały czas?"

Mówił spanikowany, jednak ty starałaś się do niego mówić spokojnym głosem.

"Scott, spokojnie. Zemdlałam podczas spaceru, a on się mną opiekował. Nic mi się nie stało."

Mówiłaś powoli, co trochę uspokoiło Scotta.

"Ale uwierz mi, naprawdę. Każda osoba, z którą ma do czynienia źle kończy."

"Wiem, że to się źle skończy, ale nie mogę się z tego wyplątać."

Odeszłaś i rozglądałaś się dalej, wzrok skierował Cię w stronę głównej sali, tam też zmierzałaś.

Postanowiłaś pilnować animatronów, jednak jedyne co mogłaś zrobić przy problemach z ich ruchami to powiedzieć o tym Scottowi lub innemu pracownikowi. Oparłaś się o ścianę i wpatrywałaś się w scenę, roboty poruszały się sztywno w rytm muzyki.

Co kilka minut wyczuwałaś na sobie zatroskany wzrok Scotta, nie chciałaś go tak martwić.

-~-~-~-~-~-~-

Po tym jak wyszłaś z budynku po pracy i pojechałaś do domu, z niewiadomego Ci powodu czarne auto Vincenta stało pod twoim domem.

Zastałaś go leżącego na kanapie z papierosem w dłoni. Nogi spoczywały na jednym z oparć. Głowa po drugiej stronie kanapy była odchylona w tył, a dym wylatywał gęsto z jego ust.

Usiadłaś na fotelu obok i wpatrywałaś się w jego spokojną, lecz uśmiechniętą twarz. Dym rozpływał leniwie się w powietrzu.

"Jak wszedłeś do mojego domu?"
Zapytałaś, a on nie odrywając wzroku od sufitu pokazał Ci zapasowe klucze.

"W samochodzie trzymasz klucze zapasowe do domu."
Uśmiechał się dominująco chowając klucze do kieszeni.

"A po co tu przyszłeś?"

"Jeszcze tej nocy nie mogę zostawić cię samej, a na dodatek musisz mi podziękować."

Zgaszonego papierosa położył na stole, a sam szczerząc się nachylił się do Ciebie.

Musiałaś pozwolić mu na wszystko, mimo Twojego psychicznego oporu. Jedyne co zostało Ci zrobić, to modlić się nad zdrowiem mentalnym.

Zawisnął nad tobą i zatopił z agresją w twoich ustach. Za kołnierz koszuli podciągnął Cię do siebie. Każdy ruch pogłębiał, jednak ty nic nie robiłaś.

Phnął Cię na kanapę, a usta zaczęły błądzić po szyi, co jakiś czas przegryzał twoją skórę. Usadowił się na twoich biodrach, prawa znalazła się pod twoją koszulą, błądząc po ciele.

Twoje nadgarstki trzymał nad twoją głową, ograniczając ruch.

Czułaś na skórze jego pożądanie, wnikające powoli w twój umysł. Na szyji, w bardzo widocznym punkcie utworzył malinkę.

Starałaś się uwolnić nadgarstki, jednak twój brak sił po całym dniu bez jedzenia ograniczał Cię.

"Vincent, zostaw mnie."

Jęknęłaś, wpatrując się w sufit.

"Mówiłem, nie mogę tego zrobić póki mi nie ufasz. Możesz zaprzeczyć, ale wiem, że mnie nie nienawidzisz. Mój charakter Ci nie przeszkadza, ale i tak jestem dla Ciebie nikim."

Szeptał Ci do ucha, a głos załamał się pod koniec zdania. Kątem oka widziałaś jego biały, szeroki uśmiech, a po policzku spłynęła pojedyńcza łza. Pochylił się bliżej szyji, nadal szeptając.

"Mam być dla Ciebie panem, a jestem niczym. Jesteś moja, robisz to, co Ci rozkarzę. Jesteś tylko moja, nie możesz należeć do kogoś innego. Jesteś moim przedmiotem."

Wbijał palce w twoje nadgarstki, nachylał się ostro nad Tobą, siedząc na twoich biodrach. Uśmiechał się szeroko z powoli wysychającą łzą.

Usiadł prosto i z agresją przyciągnął do siebie, zatapiając w twoich ustach. Każdy ruch był brutniejszy, przegryzał twoją wargę, a pożądanie wpływało w Ciebie.

Odczepił się od Ciebie i usiadł obok, jednak nadal wpatrywał się w Ciebie pustymi oczami. Powoli wróciłaś do pozycji siedzącej i oparłaś się.

"Vincent, co Ci się dzieje?"

Zapytałaś lekko zmartwionym tonem, spoglądając na niego.

"Mi nic się nie może stać, będę żyć wiecznie, nie ważne jak bardzo mnie znienawidzisz, zawsze wrócę."

Mówił poważnym tonem, uśmiech znikł z bladej twarzy.

"Ja cię nie nienawidzę, po prostu... momentami przerażasz mnie."

"Jeszcze mnie znienawidzisz..."

Przyciągnał Cię do siebie i położył się na kanapie, obejmując Cię od tyłu.

"Dobranoc."

Zawsze wrócę. Te słowa brzmiały ci w głowie, dopóki nie pogrążyłaś się w śnie.


It's Just Lust (Purple Guy X Reader)Where stories live. Discover now