Wielka Wojna Podwórkowa

216 20 5
                                    

Dawno nic nie było, ale po małym researchu znalazłem to złoto.
Miłego czytania

Wracałem sobie ostatnio od kumpla mieszkającego na nieco patologicznym osiedlu i czekając na przystanku, obserwowałem dzieciaki bawiące się nieco dalej na placu zabaw. Gówniaki, jak to gówniaki, wyły jak syrena Stuki i zanieczyszczały środowisko swoim hałasem. Przechodząca obok starsza pani, nazwijmy ją Lonia, poprosiła je kulturalnie, żeby zamknęły mordę, na co dwóch najstarszych gnojków zasugerowało jej, gdzie może sobie wsadzić tę prośbę. Lonia wpadła w berserk. Zaczerwieniła się jak Miller w wieczór wyborczy, wydała okrzyk bojowy „O wy gnoje jebane”, wyciągnęła z torebki gaz pieprzowy i zamieniła plac zabaw w komorę gazową. Dzieciaki uciekły z tego małego Ypres z płaczem i jeszcze większym wrzaskiem, bagiety zgarnęły prukwę masowego rażenia, a po mnie przyjechał autobus, więc dalszą część opowieści znam z relacji kumpla.
Tegoż samego dnia wieczorem osiedle podzieliło się na dwa obozy: dzieciaki zostały poparte przez swoich rodziców, a po stronie babsztyla stanęli ludzie, których dzieci się już wyprowadziły oraz emeryci. Wojna domowa zaczęła się od wyrycia kutasa na masce passata męża prowodyrki przez małego Brajana. Z początku starcia miały charakter dziwnej wojny – obie strony wzajemnie o sobie plotkowały, dzieciaki rysowały graffiti obrażające staruszków i hałasowały w nocy pod oknami, zaś emeryci obserwowali wroga z aparatami w ręku, gotowi uwiecznić każde jego przewinienie i prowadzili kampanię propagandową u proboszcza. Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie, kiedy polała się pierwsza krew. Stara Czubakowa próbowała obejrzeć spokojnie Barwy szczęścia, ale nie wytrzymała potępieńczego wycia pod oknem i wyekspediowała za okno ruchem jednostajnie przyśpieszonym doniczkę z pelargonią, która trafiła w łeb najgłośniejszego gówniaka – tak oto Kubuś Wiśniewski padł.
Zanim skończył się odcinek, rozpętało się piekło. Wiśniewscy dzwonili po prawnika, Kubuś symulował wstrząs mózgu (którego prawdopodobnie nie posiada), Czubakowa zza zamkniętych drzwi darła się o domniemaniu niewinności, a reszta osiedla szykowała się do wojny totalnej. Następnego dnia dzieciaki zaczęły minować wycieraczki staruchów gównem (kiedy skończyło się psie, zaczęli używać swojego), a emeryci otworzyli gorącą linię z policją. Z kolei stary Łukaszewicz założył straż cywilną i zaczął prowadzić nocne patrole z lewą strzelbą w ręku. Trzy dni później skończyły mu się leki na schizofrenię i wtedy zaczęła się zabawa. Postanowił pomścić czekającą na proces Lonię – schował się w krzakach w kamuflażu i rozpoczął łowy. W przeciągu następnych dwudziestu czterech godzin rozpętał się taki czas apokalipsy, że na ostry dyżur trafiło siedmiu gówniaków ze śrutem nocnej ciszy w dupskach, a do obławy na Erynię w siatkowej koszulce i rybaczkach ściągnięto policję z połowy miasta. Ta zniewaga krwi wymagała – w ramach zemsty Kamil, najsprytniejszy z dzieciaków, zaplanował operację Tesla (w końcu stare baby wiadomo co wiadomo czym).
W niedzielę rano nic jeszcze nie wskazywało na nadchodzący zmierzch bogów. Cały dzień upłynął w dziwnym spokoju, ale była to cisza przed burzą. Koło szóstej wpadłem do kumpla, przesiedzieliśmy trochę przed Playstation i nagle, punkt siódma, nadeszło ostateczne rozwiązanie kwestii starych bab. Na emerytów wracających z mszy o 18 napadło z dwóch stron stado dzieciaków i tylko Zbigniew, nemezis proboszcza i stary ubek, stal z radością na balkonie i nucił Międzynarodówkę. Mieliśmy świetny widok, więc mogliśmy spokojnie obserwować bitwę: Grażynę dźgającą parasolką Dżesikę, Janusza wspominającego młodość w ZOMO i napierdalającego pięściami trzech gnojków naraz, Mariana dostającego zawału, proboszcza wysyłającego swoich paladynów jako wsparcie dla legionu i jakiegoś spierdoksa krzyczącego „Hajda na Wołmontowicze”. Poezja. Starcie trwało zaledwie kilka minut – kiedy czworobok emerytów został otoczony i głównodowodzący, mąż Loni, kazał atakować w każdym kierunku, zjawiły się cztery radiowozy, bagiety rozgoniły hołotę i zgodnie z casablankijską tradycją aresztowały tych, co zwykle.
Straty? Na plac zabaw nadal nie da się wejść bez ataku duszności, w klatkach schodowych dalej śmierdzi kapsztylwaffe, w przychodni skończyły się szwy, Kubuś zdurniał do reszty, Marian po zawale zmarł z głodu w szpitalu, dziesięciu gnojków dostało kuratora, policja podwoiła patrole, Lonia siedzi u czubków i zemstę przysięga, a na mnie nasrał gołąb. Tu kończy się księga.

PastyWhere stories live. Discover now