Rozdział I

5 1 0
                                    

Miękkie płatki otaczających ją kwiatów czule łaskotały odsłonięte ramiona i twarz, jakby witając dziewczynę z powrotem. Ta mruknęła tylko i przewróciła się na bok, nie otwierając oczu. Potrzebowała snu, mnóstwo snu i na pewno nie zamierzała zawracać sobie głowy żadnym zielskiem, przynajmniej nie teraz.

Niestety ciemność nie nadeszła, zamiast tego w jej myślach zapanował chaos. Zbyt dużo wydarzyło się w stanowczo zbyt krótkim czasie. Kolejne obrazy męczyły jej oczy, zmuszając, by poświęciła im chociaż chwilę refleksji. Myślami cofała się w czasie, jakby to mogło złagodzić napięcie ściskające jej serce. Ucieczka z kompleksu, starcie w pałacu, schwytanie Sophie, walka pod Wieżą Kultur. Była coraz niespokojniejsza, zdawało jej się, że narusza jakieś tabu — własną obietnicę, by nigdy nie patrzeć wstecz.

Absurdalna myśl. Niczego takiego nie obiecywała.

Wspomnienia wzbierały — wydarzenia z Brighton, dwa miesiące w laboratorium, przybycie do Londynu. Tygodnie, nierozróżnialne między sobą, gdy z Freją tułały się po Europie żyjąc od zlecenia do zlecenia. Wszystko w niej krzyczało, by do tego nie wracała.

Przedtem wyraźne, obrazy stopniowo traciły na ostrości, kolory zlewały się w brzydką masę, dźwięki mieszały w dysharmonii. Cokolwiek sobie przypominała znikało, topniało, zmieniając się w bezsensowny amalgamat.

Nagle rozbłysnął przenikliwy szkarłat, pożerając wszystko na swojej drodze.

Natychmiast poderwała się do siadu, z trudem łapiąc powietrze. Doskonale pamiętała lodowatą czerwień przeszywającą na wskroś wszystkiego, co stanęło jej na drodze. Sięgała wszędzie, rozpościerała się niczym zatruta mgła — i wiedziała, teraz wiedziała, że porównanie było ironicznie trafne.

Objęła kolana, próbując zapanować nad przejmującym drżeniem. Serce trzepotało bezładnie w piersi, pogłębiając jej beznadziejną słabość. Śniła? Od razu odrzuciła tę myśl — wszystko czuła zbyt wyraźnie. Skoro jednak nie był to sen...

Wreszcie zaczęła się rozglądać, z każdą chwilą bardziej przerażona. Siedziała wśród bujnie rozplenionych chryzantem, ich puszyste główki mieniły się żywymi, ciepłymi barwami. Kwiaty łagodnie nachylały się do niej, jakby zachęcając, by pogładziła ich płatki. Niemal na wyciągnięcie ręki rozpościerało się nad nią krystalicznie czyste błękitne niebo, podobne do tafli jeziora. Od otaczającej ją scenerii tchnął niezwykły spokój, za którym ostatnio zatęskniła, a mimo to nie potrafiła się zrelaksować.

Znała to miejsce.

Nie powinno jej tu być. Przecież wydostały się z laboratorium, wybuch ich nie dosięgnął, więc dlaczego...?

— Nie umarłaś, nie bój się.

Drgnęła, natychmiast zerkając za siebie. W pierwszej chwili nie rozpoznała w przygarbionej sylwetce Jestera — na jego twarzy nie gościł uśmiech, a zamiast lewitować trzymał się ziemi.

— Więc o co chodzi? — wykrztusiła, czując strach wzbierający w przełyku. — Co się stało?

Milcząc, usiadł obok niej. Otworzył usta, lecz po krótkim namyśle zamknął je z powrotem, kręcąc głową.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — zaczęła zaczepnie, licząc, że tak sprowokuje jakąkolwiek odpowiedź ze strony chłopaka.

— W zasadzie to nie. — Wzruszył ramionami, wciąż unikając jej wzroku. — Nic, czego nie mogłabyś zobaczyć na własne oczy.

— Czyli to są wspomnienia — stwierdziła gorzko. Zaczęła bezwiednie miąć rąbek sukienki, próbując powstrzymać się przed pospolitym wydarciem na Jestera. — Ty je wyciszyłeś?

Cokolwiek niesie czas (Alta Hora - tom drugi)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora