XXIV

525 88 6
                                    

   Yuta wpatrywał się w osobę, do której nienawiść rosła z każdą kolejną minutą. Miał ochotę zedrzeć mu ten irytujący uśmieszek z twarzy na zawsze i znów parę razy uderzyć, coś złamać, bardziej obić, być powodem okrutnej deformacji. Jednak kątem oka widząc zdruzgotanego Kuna, gotowego w każdej chwili skoczyć na pomoc swojej dawnej miłości, musiał niezdrowo powstrzymywać swe żądze.

   — Jaehyun mówił — zaczął przez mocno zaciśnięte zęby i ścisnął w dłoniach materiał koszulki Zejuna — o okropnej pogodzie… a kierowca taksówki wpadł w poślizg. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś czarodziejem i wywołałeś wtedy deszcz?

   Japończyk całkowicie przestał odczuwać jakikolwiek strach przed tym co za swój występek względem szefa chińskiej mafii może go czekać w przyszłości. Nawet jeśli chłopak miałby go uwięzić w miejscu, gdzie ludzkie oko nie dosięga, to i tak by znalazł sposób na powiadomienie odpowiednich służb. Nie odpuści, choćby za cenę własnego życia oraz życia po śmierci. Dodatkowo za dużo ostatnio usłyszał kłamstw, by teraz tak łatwo uwierzyć słowom człowieka, któremu jeszcze niedawno zaczynał coraz bardziej ufać.

   — Jaehyun powtórzył ci co usłyszał, a to niekoniecznie może być prawdą, czyż nie? — odparł spokojnie Zejun, podnosząc dotychczas leżące po obu jego stronach na miękkiej sofie dłonie, by położyć je na farbowanych włosach Yuty i pogłaskać delikatnie. — Pogoda wtedy była idealna, tak samo jak mój plan. Nikt do tej pory nie wie, że taksówkami jeżdżą moi ludzie, bo w końcu jakoś musimy kręcić biznes, a ludzie sami się w to pakują nieświadomi.

   Yuta poczuł, jak robi mu się słabo od słuchania tych bredni.

   — Biedny Sicheng mógł pojechać autostradą prosto do nieba, ale kierowca widocznie nie jechał zbyt szybko. — Zejun westchnął, widocznie poirytowany samym wspomnieniem. — Jednak powiem ci, że nie mylisz się odnośnie mojego bycia czarodziejem, bo jakoś magicznie dowiedziałem się właśnie o tobie.

   — Przestań wreszcie kłamać.

   — Ależ to najprawdziwsza prawda! Przez twoją waleczność coraz bardziej mi się podobasz — dodał Zejun, przybierając na twarzy uśmiech, który Yuta już wcześniej widział u kogoś znajomego. Mianowicie u Kuna co w pewnym sensie potwierdzało ich dawną zażyłość oraz spędzanie razem czasu, od kogoś musiał przejąć to zachowanie i inne nawyki.

   W tym momencie dłonie chłopaka z włosów zjechały na poczerwieniałe od złości policzki Japończyka, jakby próbował go uspokoić i tym samym uśpić jego czujność na najmniejsze niespodziewane ruchy. Równie dobrze mógłby złapać za nadgarstki i spokojnie odciągnąć od niczemu winnego ubrania, a następnie przyszpilić do sofy, ale widocznie to nie dostarczyłoby mu tyle frajdy.

   — Dlaczego chciałeś zabić Sichenga? — Yuta zmarszczył brwi, nadal twardo patrząc w oczy chłopaka, choć już miał serdecznie dość i jedyne czego aktualnie najbardziej pragnął to wsadzenie go do więzienia, by tam zgnił za to co do tej pory wyrządził niewinnym ludziom. Gdyby nie furia, a także odwaga, które nim kierowały oraz w sumie otwarte zainteresowanie jego osobą, już dawno mógłby wąchać kwiatki od spodu. — Co on ci zrobił, że chciałeś się go pozbyć?

   — Nie wiem czy powinienem mówić ci o naszych rodzinnych sprawach — odparł Zejun, unosząc brwi i uśmiechając się jednym kącikiem ust, co Yuta odwzajemnił, przechylając lekko głowę w bok.

   — O ile Sicheng żyje, to może niedługo stanę się częścią waszej rodziny, bo on na pewno niedługo tu wróci. — Japończyk nadal twardo twierdził, iż Chińczyk jest cały i zdrowy oraz zmierza tu z wszelkimi siłami bezpieczeństwa, by go uratować.

   — No właśnie — zaczął Zejun ściszonym głosem, powoli zbliżając swą twarz do tej Yuty — o ile żyje. Nie mogę ci obiecać, że moi ludzie nic mu nie zrobili.

   Yuta w tym momencie nie wytrzymał, bo w pomieszczeniu rozległ się dźwięk uderzenia otwartej dłoni o skórę, a dokładnie policzek. Zejun zdziwiony, otworzył szerzej oczy, trzymając chwilę głowę w takiej pozycji, do jakiej doprowadziła go siła ataku. Łzy rozpaczy i ciche jęki wreszcie wydostały się na zewnątrz ciała Yuty. Tak bardzo chciał mieć w dłoni pistolet albo nóż. Twarz Japończyka nie wyrażała już rozdrażnienia czy gniewu, lecz szczery smutek i frustrację. Nie można mu się dziwić — najlepszy przyjaciel go okłamywał, próbując się usprawiedliwiać ochroną i spokojem; Zejun okazał się być zupełnie kimś innym, niż Yuta na początku myślał, przez co otrzymał kolejny cios w psychikę; nie wiedział kompletnie gdzie jest teraz Sicheng i czy w ogóle jest, Jaehyun wydawał się być ślepy i nie odróżnić swojego kumpla ze szkolnych lat od najgorszego wroga, a na doczepkę został Kun, którego tylko dobrą wolą było wyznanie prawdy. Czuł się jak w okropnym koszmarze, z jakiego nie mógł się wybudzić.

   Usłyszał, jak Kun stawia powolne kroki, gdyż podłoga zaczęła skrzypieć pod ciężarem jego ciała.

   — Yuta, zostaw go w spokoju — powiedział błagalnie. Zejun spojrzał nań chłodnym, prawie lodowatym wzrokiem, skutecznie go uciszając i niemo nakazując, by przestał się wreszcie wtrącać, bo sprawa aktualnie w ogóle go nie dotyczy. Zrobił już wystarczająco dużo.

   — Przestań się ze mną bawić — zaczął Japończyk, oddychając głęboko — i wreszcie powiedz co z nim? Gdzie on jest?

   — Jeszcze brakuje, żebyś zaczął błagać.

   — Ja nie mam zamiaru cię błagać, tylko żądam odpowiedzi, a to ogromna różnica.

   — To wielka szkoda, bo chyba ci nie zdradzę. — Zejun udał wielce obrażonego niczym małe dziecko, któremu rodzic nie chce dać słodyczy, na widok czego Yuta poczuł nawracające fale gorąca, ale miał wrażenie, że gdyby znów go uderzył, to humor chłopaka nie byłby już taki dobry. Zamiast tego postanowił milczeć. — Gdybyś ładnie poprosił to Sicheng, może, powtarzam może leciał tutaj do ciebie na ratunek. Ale skoro nie chcesz…

   — Bez twojej pomocy lepiej sobie poradzę.

   — Czyżby? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wiele wtyczek mam w przeróżnych miejscach. Dodatkowo pozostaję ja, a mnie nie da się tak łatwo pozbyć — dodał z chytrym uśmiechem i poruszając znacząco brwiami.

   Yuta bezsilny wreszcie wstał, puszczając Zejuna i obrzucając go wzrokiem, który spokojnie mógłby ciskać pioruny na lewo i prawo. Stracił jakąkolwiek ochotę na dalszą rozmowę z tym człowiekiem i jedyne czego chciał to stąd wyjść. Wyjść z tego pomieszczenia, mieszkania, kamienicy i iść tam gdzie poniosą go nogi, byleby tylko być jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Jednak wiedział, iż nie mógłby choćby otworzyć drzwi bez Zejuna siedzącego mu na ogonie.

   — Poddajesz się? — zapytał Zejun, przechylając głowę w bok i obserwując Yutę z niezmienionym wyrazem twarzy. Wyrazem triumfu i satysfakcji.

   Natomiast Japończyk już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, odpyskować przez zaciśnięte zęby, ale usłyszał ogromny huk i wszystko potoczyło się bardzo szybko.


cieszy mnie, że udało mi się was zaskoczyć ;)

❝bookseller❞ [2]Where stories live. Discover now