17

3.8K 178 34
                                    


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Wysoki, postawny mężczyzna przemierzał niespokojnym krokiem salon, stając co chwilę i zaciskając gniewnie usta. Kręcił głową i mruczał cicho przekleństwa. Idioci. Otaczali go cholerni kretyni. Może to dobrze, że został teraz sam? Na tych głupcach nie można było polegać. Nic nie potrafili zrobić dobrze. Przeklęci! Tak dać się złapać!
Usiadł i jednym haustem wypił zawartość szklanki. Oparł głowę o ścianę, zaciskając powieki. Nie podda się, nie odpuści. Nie mógł. Nie potrafił. Znienawidzona twarz tkwiła mu przed oczami, śmiała się, drwiła. Draco Malfoy. Fałszywy przyjaciel.
Wstał i znowu zaczął krążyć po salonie, tym razem spokojniej. Więc został sam. Savage zniknął, a Elena została zatrzymana. Nie żałował ich. Nie byli lojalni jemu, tylko wizji fortuny, jaką im obiecał. Pazerni idioci. Nawet nie wiedzieli, że dla niego te pieniądze były marną nagrodą w porównaniu z cierpieniem Malfoya. Tak, wziąłby swoją działkę, ale to była sprawa drugorzędna, nie tak ważna, jak sam Malfoy.
Syknął. Draco Malfoy. Przeklęty kłamca, nielojalny przyjaciel. Jakże szybko zapomniał. Jak łatwo zrezygnował. Wyrzucił go ze swojego życia, przekreślił i wymazał całkowicie, zapominając, kto mu pomagał od zawsze. W nowej rzeczywistości przyjaźń z więźniem stała się niepożądana, zbyt niebezpieczna, kiedy każdy krok był niepewny.
Siedem lat. Siedem pieprzonych lat czekał, żeby mu odpłacić, i nie zamierzał zrezygnować. Żył zemstą i okazała się ona zaskakująco budująca. Dni, miesiące, lata. Wszystko to rzuci Malfoyowi w twarz i zostanie, żeby popatrzeć na jego zaskoczenie. I na cierpienie, które dla niego planował. Na które przeklęty drań zasłużył, wyrzekając się go, zapominając o nim.
I nie pomoże mu nikt. Ani rodzice, ani aurorzy czy Granger.
Zmrużył oczy. Granger, cholerna szlama, jak zawsze wtrącająca się tam, gdzie nie powinna. Tak, jej też przydałaby się nauczka. To byłby taki bonus, taka nagroda pocieszenia po wszystkich latach, kiedy musiał widzieć jej przemądrzałą gębę.
Zaśmiał się ponuro. Kto by pomyślał? Malfoy i Granger. Pokręcił głową i skrzywił się z obrzydzeniem. Już niedługo.

*

Hermiona przeciągnęła się i podniosła z kanapy, wstając niechętnie. Dochodziła szósta rano i chociaż cieszyła się z powrotu do pracy, to o tej porze jej mózg był okropnie oporny i bez konkretnej dawki kofeiny odmawiał współpracy.
Weszła do kuchni i skrzywiła się. Przeleciała jej przez głowę myśl, że brakuje tu Malfoya. Był on – była kawa. Teraz musiała sama ją sobie zrobić.
Nastawiła wodę i usiadła na taborecie. Rozglądała się przytępionym spojrzeniem po kuchni, czekając na gwizdek czajnika. Kiedy wreszcie usłyszała wysoki gwizd, wstała i zrobiła szybko kawę, znowu krzywiąc się z niesmakiem. Lura, którą zaparzyła, w niczym nie przypominała aromatycznego płynu, jaki serwował jej Malfoy.
Westchnęła i upiła łyk, parząc sobie usta. Zaklęła i wyszła do łazienki, po czym wpakowała się pod prysznic. Pół godziny później zastukała do drzwi sypialni. Weszła i powiedziała cicho Ginny, że wychodzi. Przyjaciółka mruknęła coś niewyraźnie, przewracając się na drugi bok i zakopując głowę pod poduszką.
Hermiona pokręciła głową, żałując, że nie może zrobić tak samo, a później ruszyła do pracy, korzystając z kominka.
Kiedy pojawiła się w swoim gabinecie, jęknęła na widok ilości papierów na biurku. Podeszła i zaczęła przeglądać teczki, przypominając sobie poszczególnych pacjentów. Za dziesięć siódma wyszła i ruszyła korytarzem, witając się po drodze z uzdrowicielami.
Weszła do dyżurki na pierwszym piętrze i uśmiechnęła się do Anny.
- O! A już myślałam, że od nas uciekłaś – powiedziała Anna ze śmiechem i wskazała na dzbanek z kawą.
Hermiona skorzystała z oferty i napełniła kubek ciemnym napojem. Usiadła obok Anny i westchnęła.
- Nie było mnie raptem kilka dni – mruknęła – a czuję się tak, jakbym zniknęła na co najmniej miesiąc. Wiesz, ile mam zaległości?
Anna kiwnęła głową.
- Wiem. Sama kładłam ci te teczki na biurko.
Hermiona skrzywiła się.
- Dziękuję – odparła kwaśno. - Wspaniale, że są ludzie, którzy tak o mnie dbają.
- Proszę bardzo, marudo. Pij tę kawę, może jak się obudzisz, to przestaniesz zrzędzić.
- Pewnie tak – zaśmiała się Hermiona. – Allan już przyszedł?
Anna pokręciła głową.
- Jeszcze nie wyszedł. Ma problem z Parkinson.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Tak? Co się stało?
Anna westchnęła.
- Dostała eliksiry i teraz nie działają zaklęcia. Organizm jej oszalał – powiedziała. – Allan uważał, że jest z nią lepiej. Cóż, chyba się pomylił.
- Jak bardzo jest źle? – zapytała Hermiona.
- Jest rozdrażniona, niespokojna i kłótliwa. Jeśli usypia, to jedynie na chwilę i zaraz budzi się z krzykiem. – Anna pokręciła głową. – Nie wydaje mi się, żeby ona z tego wyszła. Nie widziałam nikogo tak zniszczonego.
Hermiona potaknęła i zachmurzyła się.
- Nie miała lekko – powiedziała ponuro i odstawiła kubek. – Zajrzę do niej.
Anna skrzywiła się.
- Będzie cię obrażała.
- Wiem, ale to nie jest ważne – odparła Hermiona.
Wstała i wyszła z dyżurki, kierując się na drugie piętro, gdzie mieściła się sala Pansy. Drzwi były uchylone, więc zajrzała do środka.
- I jak? – zapytała cicho Allana.
Zacisnął usta.
- Niedobrze – mruknął i wstał ze stołka. – Teraz usnęła, ale pewnie tylko na moment. Całą noc tak było.
Weszła do sali i zbliżyła się do łóżka. Pansy wyglądała okropnie. Blada, poszarzała skóra wyraźnie odznaczała się na białym prześcieradle. Dłonie miała kurczowo zaciśnięte, jakby przeżywała jakiś koszmar. I pewnie tak jest – pomyślała Hermiona. Biedna dziewczyna.
Spojrzała na Allana.
- Musisz odpocząć – powiedziała łagodnie. – Ja tu będę cały dzień, zajmę się nią.
- Nie jestem pewien, czy ci pozwoli. – Pokręcił głową. – Właściwie, to jestem pewny, że nie.
Zacisnęła usta.
- Dam sobie radę – zapewniła go.
Allan przetarł dłonią oczy i spojrzał na Hermionę.
- Położę się w swoim gabinecie – powiedział. – W razie problemów będę blisko.
- Allan…
- Już postanowiłem. Poczekam tu jeszcze chwilę, a ty możesz iść na obchód. Kiedy się obudzi, zobaczymy, jak na ciebie zareaguje.
Hermiona pokiwała głową, ale minę miała niezdecydowaną.
- Umiem sobie radzić z opornymi pacjentami. Z obelgami też.
- Wiem. Ale nie o ciebie chodzi, a o nią. – Skinął w stronę Pansy. – Nerwy w jej stanie są poważnym zagrożeniem.
Spojrzała z powrotem na Pansy i westchnęła. Była taka samotna, może gdyby był przy niej ktoś bliski… Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl i zerknęła na Allana.
- A gdyby tak wezwać Malfoya? – zapytała.
Allan zmarszczył czoło.
- Malfoya? A co on pomoże?
- Jej potrzeba kogoś bliskiego, a ma tylko jego. Może jakby tu z nią posiedział, to byłaby spokojniejsza?
Uzdrowiciel spojrzał na śpiącą kobietę i skinął po chwili głową.
- To może być dobry pomysł – powiedział. – Może faktycznie jej potrzeba kogoś znajomego obok. Wezwiesz go?
Hermiona uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Jasne. Napiszę do niego zaraz – obiecała. – A ty się prześpij chociaż kilka godzin.
Kiwnął głową, ale usiadł z powrotem na taborecie.
- Allan!
- Prześpię się, jak tylko ona się obudzi. Nie usnę, dopóki się nie upewnię, że wszystko jest w porządku.
Już chciała się z nim kłócić, ale przypomniała sobie, jak sama siedziała przy łóżku Malfoya. Robert musiał wyprosić ją z sali, bo sama by nie wyszła. Uzdrowiciele mają bardzo osobisty stosunek do swoich pacjentów. Kiedy ich stan jest niepewny, zapominają o śnie, jedzeniu czy nawet rodzinie.
Westchnęła i uścisnęła delikatnie ramię kolegi.
- No dobrze. To ja idę i niedługo wrócę.
- W porządku – odparł. – Ja się nigdzie nie wybieram.

Zakręty losuWhere stories live. Discover now