Polowanie na czarownice

3 1 1
                                    


 Był nów jesiennej nocy, grobowa cisza, a na polach hulał wiatr. Tej nocy psy zamiast wyć do księżyca skomlały w budach z podkulonymi ogonami. Ciszę przerywały jedynie przedmioty pozostawione w pośpiechu przez rolników, które rozrzucał wiatr po kątach. Owy nów dla miejscowych oznaczał złą nowinę, brak księżyca na niebie był równoznaczny dla nich tyle co brak ochrony przed niebezpieczeństwami spowitymi mrokiem.

Mieścina Walburg położona na terenach królestw północy, a dokładnie na rubieżach Engelshaftu słynęła z handlu skórą i jałowcem. Engelshaft była to mroźna kraina, lecz bardzo malownicza. Przy południowej granicy dzięki temu, że mrozy nie były tak wysokie rozkwitało rolnictwo. Czym dalej na północ tym bardziej można było poczuć gdzie się znajdujemy. Od północy to wielkie królestwo otaczało góry, które chroniły Engelshaft od morza. Tam rozkwitało górnictwo, a co najważniejsze znajdowała się tam stolica „mroźnych pasów". Margorad bo tak się nazywało się to miasto było wyjątkowym miejscem, ponieważ jego część znajdowała się w górze Milisard. Bogactwa Walburga powodowało to, że ów miejsce było o wiele bogatsze niż większość wsi wokół co powodowało zazdrość. Walburg równie dobrze wyglądem przypominał wieś, lecz poprzez różne reformy i głosowania sołtysów owo miasto uzyskało prawa miejskie. Wójtem mieściny był Gerwazy Szary. Szlachcic odziedziczył duży spadek po ojcu co powodowało brak jakichkolwiek innych, a przede wszystkim równych mu kandydatów

Zazdrość która trapiła inne wsie, spowodowała ruch ku wzbogaceniu się. Doniesiono wojskom Sonneselaftu które stacjonowały niedaleko granicy z Engelshaftem, że owym Walburgu ukrywane są czarodziejki i trzeba zrównać to miejsce z ziemią. Sonneselaft jest południowym królestwem którego stolica znajdowała się w kotlinie Cieni. Niezdobyta twierdza Mansolak. Jest to państwo militarne, jego bogactwa polegały zazwyczaj na zdobyczach wojennych, a gdy nie prowadzili wojen zajmowali się polowaniem na zwierzynę i właśnie to królestwo dostarczało większość zapotrzebowania skóry do innych państw. Do obozu „południowych żniwiarzy", bo tak ich nazywano przyjechał wieśniak Świętopełek. Żołnierze zakuci w czarne, płytowe zbroje przyprowadzili go do namiotu dowódcy oddziału. Siedział on przy stole zapełnionym papierami i patrzył się w ogień świecy. Gdyby się mu tak przyjrzeć mogłoby się wydawać, że coś w nim widzi. Generał Richard nagle spojrzał w stronę żołnierzy, którzy wyprowadzili wieśniaka i rzekł:

-Kogo mi tu sprowadzacie? Kolejny wieśniak który próbował ukraść nasze zapasy? Ściąć go i wrzucić do Diablego dołu! - był to dół do którego wrzucano przestępców i palono ich tam żywcem już z znajdującymi się tam trupami.

-Nie Panie! Proszę nie! - krzyknął Świętopełek – Przynoszę nowinę!

-Jaką znów nowinę? Znów wysłano was na żebry?!

-Niee! Skądże znowu Panie, chodzi o Walburg. Plotki głoszą, że miejscowi zapewniają schronienie czarownikom! Ale też zielarzom i innym zwyrodnialcom którzy prawdopodobnie parają się magią! Zaciekawiony generał wziął oddech i zaczął rozmyślać w ciszy. Słychać było tylko jego ciężki oddech i palące się kadzidło lawendowe w tle. Richard nienawidził nieludzi, ale jeszcze bardziej czarowników. Dla niego nie były ważne fakty, dla niego ważny był czyn. Nawet jeśli to nie był czarownik warto było nabić jego głowę na pal dla pewności, czy gdzieś po ziemi nie stawia kroków mag czy druid. Dłużej nie musiał myśleć.

-Sierżancie! Zebrać wszystkich ludzi! Dziś urządzimy sobie polowanie na czarownice!

Jak powiedział tak zrobili, migiem byli gotowi. To nie był byle jaki oddział żołnierzy. Nie kierowała nimi żadna religia lub rozkazy królestwa. Nimi kierowała czysta nienawiść skierowana do magi, psychopaci szkoleni tylko po to aby zadać jak największe cierpienie. Było już wiadome, że nad Walburgiem zbierają się czarne chmury, jedynie cud mógł uratować niewinnych do których miała być skierowana siła miecza i włóczni.

Był nów jesiennej nocy, grobowa cisza, a na polach hulał wiatr. Lecz tym razem można było usłyszeć coś jeszcze, kopyt zbrojnych koni. Coraz głośniejszy, lecz za cichy aby wzbudzić alarm. Nagle wszystko ucichło, do czasu kiedy było słychać świst lecącej strzały która ekspresowo zabiła strażnika na wieży, a następnie kolejnej strzały która przebiła gardło strażnikowi na drugiej wieży. Już nic nie stało na przeszkodzie inwazji, deszcz płonących strzał poleciał nad mieścinę, której nawet nie bronił mur. Domy zaczęły płonąć, a z nich zaczęły wybiegać rodziny. Lecz przed domami też już nie było bezpiecznie. Przybyła konnica która nie zatrzymała się widząc rodzinny z dziećmi, a jeszcze przyśpieszyli, aby zabić w jak najbardziej brutalny sposób. Krzyki, płacz i krew – to był teraz Walburg. Mężczyźni razem z kobietami rzucili się do obrony, dobyli mieczy i wideł. Mimo dzielnej walki szanse nie były za wysokie. Część mieszkańców postanowiła wyprowadzić z miasta osoby niebędące gotowe do walki, starcy i dzieci zostali wyprowadzeniu z rzezi przez grupkę szwaczek. Lecz niedługo mogli się cieszyć z wolności gdy zostali zaskoczeni przez grupkę żołnierzy. Zostali otoczeni przez 7 żołnierzy Sonneselaftu. To był już koniec. Nikt nie mógł tego przeżyć, szwaczki zaczęły się bronić co sprowokowało psychopatów. Już wykonywali ruch mieczem który miał uśmiercić za jednym zamachem kilka osób, ale w ostatniej chwili strzała przebiła od tyłu głowę jednego z żołnierzy. Osłupieli, nie wiedzieli skąd nadleciała strzała. Nagle kolejny upadł na ziemię, a w plecy miał wbity sztylet do rzucania. Z ciemności wyłoniła się postura młodego chłopca, który szybkimi i zgrabnymi cięciami uśmiercił nieświadomych żołnierzy. Był to 15 letni Drakaris, syn wojownika i wojowniczki z Srebnych Wysp mieszkających w Walburgu. Srebne wyspy jak sama nazwa mówi słynęły z wydobywania srebra. Była to bardzo bogata cywilizacja, lecz spory i wojny domowe zniszczyły ją doszczętnie. Oficjalnie jako stolicę uznawano Silvermoon, lecz władcę tamtejszego rejonu nie wszyscy uznawali za praworządną instytucję i tworzono plemienia i osady, które nie podlegały władzy króla Zeferisa III.

Drakaris odprowadził swoich ludzi w bezpieczne miejsce i zawrócił do miasta by chronić to co zostało.

-Zostań! Uciekaj z nami, tam czeka Cię tylko śmierć! - krzyknęła jedna szwaczka i miała rację, w Walburgu już nie było co ratować. Lecz on zignorował błagania i zaczął marsz ku pewniej śmierci. Nie był głupi, wiedział, że tego nie przeżyje, a mimo wszystko postawił honor nad życiem jak prawdziwy wojownik Srebnych Wysp. Zakradł się do swojego domu i wyciągnął miecz ojca, który był jeszcze pamiątką po jego dziadku. Ostrze Mrozu, bo taką nosiło nazwę było wykonane z stali meteorytowej, rękojeść była wykonana ze skóry giganta, a zdobienia ze złota i pereł prosto ze owych wysp. Legenda głosiła, że miecz był wykuwany podczas burzy na górze Targon przez króla Essenira dla swojego syna, który nie przeżył porodu. Załamany ojciec wykuł miecz i zahartował go w swojej krwi wbijając go sobie prosto w serce. Od tego momentu Ostrze Mrozu miało chronić niewinnych i teraz miało taką okazje. Wyszedł z domu, a przed nim czekała go tylko groza, martwi mieszkańcy i niedobitki walczące kompletnie o nic. Zauważył swoich rodziców którzy najwyraźniej polegli razem na polu bitwy. Drakaris przez moment chciał uciekać, wiedział, że rodzice chcieliby tego. Lecz on zacisnął dłonie na klindze i rzucił się ku przeciwnikom. Ostrze wchodziło w płytowe zbroje niczym rozgrzany nóż w masło. Krew lała się strumieniami, a przeciwników nabywało. Drakaris stał dzielnie na nogach i zgotował taką rzeź na którą zasługiwali najeźdźcy z południa. Lecz najlepszy wojownik nie dałby rady z taką liczbą przeciwników. Otoczyli go od strony miasta, a za nim znajdowała się tylko rzeka. Rzucił się w ostatnią szarżę, kiedy nagle błyskawica uderzyła przed Drakarisa i odrzuciła go do rzeki ratując go przy tym. Stracił on jednak przytomność i obudził się w nieznajomej mu dotąd jaskini, która schroniła go na jakiś czas, a on zasnął po odzyskaniu przytomności aby zebrać siły.

Młody wojownik, miał zarówno tyle samo szczęścia jak i umiejętności co go uratowało. Jak pokaże czas to nie ostatni raz kiedy zbieg okoliczności ratuje z go opałów. A może to nie zbieg okoliczności, a przeznaczenie? Miał on na pewno jeszcze niejedno do powiedzenia...

Light from DarknessWhere stories live. Discover now