Nurt piąty

232 15 6
                                    



Solidnie pchnąłeś dębową fakturę drzwi, wpadając do głębi budynku zwanego twoim domem. Miałeś wrażenie, że się dusisz, że to wszystko cię przerasta i przygniata do podłoża, nie pozwalając ci zaczerpnąć oddechu. Przytłaczały cię minione godziny i perspektywa najbliższych. Szarpnąłeś ciałem w prawo, omijając sylwetkę rodzicielki, która z rozwartymi ramionami oczekiwała twojego przybycia. Nie wybrałeś jej numeru ze spisu kontaktów tuż po selekcji ani w najbliższych godzinach po jej miejscu. Ojcu także nie miałeś zamiaru wychrypieć przez telefon złych wieści. Oni doskonale zdawali sobie sprawę z tego co się dzieje za pomocą otaczających ich mediów, które huczały o sensacyjnym wyborze selekcjonera reprezentacji Polski siatkarzy. Spojrzałeś na osnutą smutkiem twarz ojca, a z jego ciemnych oczów nie skutek było nie wyłowić zawodu z powodu potraktowania matki przez twoją osobę oraz najzwyklejszego współczucia z doskonale znanej wam przyczyny. Westchnąłeś głośno, chwytając się za głowę, bowiem natłok huczących w niej myśli powodował niesamowite oszołomienie, z którym nie potrafiłeś sobie poradzić. Cierpiałeś, Bartoszu i wylewnie dałeś to odczuć bliskim, kiedy drzwi od twojego pokoju spotkały się z ich futryną z ogromną siłą. Osunąłeś się plecami po ich powierzchni, a bezradność wzięła nad tobą górę. Skryłeś twarz w smukłych dłoniach i drżałeś. Twoim ciałem wstrząsał spazm, gdyż nie umiałeś okiełzać targających tobą emocji. Słona ciecz źrebiła tor w twoich bladych policzkach, mocząc materiał twojej ciemnej bluzy. Z twojego gardła wydobywał się przeciągły jęk bólu, a głowa wariowała od obrazów przywoływanych z tej feralnej chwili. Twarz siwowłosego mężczyzny tkwiła przed twoimi oczami. Z jego ust wydobywały się krojące twoje serce na kawałki tasakiem słowa, które jak mantra obijały się echem po twoim umyśle, nie pozwalając ci zapomnieć. Uderzyłeś dłonią w podłoże i wydałeś z siebie rozpaczliwe wycie. Po chwili zaszczycałeś poduszkę tuzinem łez, powodując, iż powoli stawała się ona coraz wilgotna. Zwinięty w kłębek wpatrywałeś się tępym wzrokiem w pobliską ścianę, słysząc zza drzwi uspokajaną przez ojca rodzicielkę, która obijała się dłońmi o drzwi do twojego lokum, prosząc o wpuszczenie. Wiedziałeś, że chciała cię pocieszyć, przyciągnąć do swojej piersi i przytulić, ale nie byłeś na to gotowy. Łaknąłeś samotności, choć twoje myśli cię zabijały. Uśmiercały z każda minutą twoje ambicje i chęć powrotu do kadry jeszcze kiedykolwiek. Przeniosłeś ciężar ciała na łokcie i poprawiłeś się do pozycji siedzącej, ocierając mokre od łez policzki. Twoje kąciki ust uformowały się w nikłym uśmiechu, a nim spostrzegłeś a w dłoniach trzymałeś drewnianą ramkę ze zdjęciem.

-Gdybyś tylko tu była to dostałbym po łepetynie i ochrzan w gratisie.-zachichotałeś krótko, wodząc opuszkiem palca po twarzy blondynki.

Przymknąłeś powieki i oddałeś się krainie błogości. Nie zatopiłeś się we śnie. Zatonąłeś w zbiorze waszych wspólnych wspomnień, w raju, do którego powracałeś non stop. Blondynka przyodziana w biało- czerwoną koszulkę z wizerunkiem tej spoczywającej na tobie z numerem dwadzieścia dwa spoczywała na hali w Rio de Janeiro i wpierała twoją drużynę w drodze do walki o medale. Była z tobą podczas tak wyniosłej chwili jaką dla sportowca były igrzyska olimpijskie. Porzuciła w kąt wszystko i zabukowała lot do Brazylii. Pamiętałeś szklące się w jej oczach łzy oraz pięści zaciskane w skutek frustracji, gdy w ćwierćfinale prysnęła bańska z waszymi marzeniami o medalu. Później czułeś już tylko jej słodkie perfumy, drobne dłonie na plecach i ciepło jej ciała, gdy wypłakiwałeś się jej w ramie. Wtedy, w tak ciężkiej chwili była obecna. Widniała przy tobie, a teraz jej już nie ma. Nie radziłeś sobie z jej brakiem. Potrzebowałeś jej. Powinna tutaj siedzieć i klepać cię po plecach, rozweselać, muskać przelotnie twoje usta i podważać twoje ambicje, mówiąc abyś się poddał, abyś rzucił to w cholerę, ale później nie żałował, że zrobiłeś to zdecydowanie za wcześnie.

-Andżelika.- wypowiedziałeś rozpaczliwym głosem, spoglądając ku górze.

Andżelika. To imię nie było przypadkowe. Pamiętałeś jak wygłosiłeś na jej pogrzebie piękną mowę, iż pierwsza cząstka jej imienia „Andżel" oznaczała to kim naprawdę była, bowiem tak, była twoim aniołem, Bartku. Piękną, dobrą kobietą, która swoim blaskiem powaliła cię na kolana i naprowadziła na odpowiedni tor w życiu. Robiła z tobą co chciała, ale nie wykorzystywała tego w zły sposób. Mąciła ci w głowie, wpajając jak strać się lepszym człowiekiem i takim przy niej byłeś. Swoim najlepszym obliczem.

-Sara, dziecko drogie zrób coś, bo ja się tutaj załamie!-usłyszałeś błagalny ton swojej rodzicielki.

Wtem do twoich uszu dobiegł cichy, aksamitny głos twojej sąsiadki, która knykciem lekko uderzała w powierzchnie drzwi, nakłaniając cię do ich otworzenia. Poderwałeś się z łóżka i rozwarłeś je, wciągając za nadgarstek do środka dziewczynę. Zielińska oparła się plecami o ścianę i zaplotła ramiona na piersiach, posyłając ci spojrzenie mówiące „ co ty najlepszego wyrabiasz?", ale gdy napotkała się na twoje oczy jej twarz momentalnie złagodniała.

-Herbata u mnie. Natychmiast.-nakazała głosem nieznoszącym sprzeciwu.

***

Twoja klatka piersiowa rytmicznie unosiła się i opadała. Powieki przymknięte były z powodu błogiego stanu jaki sprowadziła na ciebie Sara, której drobne palce wczepione były w twoje włosy. Twoja głowa spoczywała na jej udach, a jej delikatne ruchy koiły twoją stłamszoną przez kilka godzin psychikę oraz skołatane nerwy. W powietrzu unosił się słodki aromat twojej ulubionej herbaty, a w tle rozbrzmiewała nostalgiczna melodia Never say Never, której słowami refrenu kierowała się Zielińska, abyś nie pozwolił swoim marzeniom odejść. Rozwarłeś oczy i posłałeś blondynce ciepły, pełen wdzięczności uśmiech. Odpowiedziała ci tym samym, a do ciebie dotarło, że po Andżelice była drugą osobą, która potrafiła swoim dotykiem i obecnością cię ukoić, kiedy wewnątrz się rozpadałeś. Wtem wiedziałeś, że musisz się jej trzymać, że to ona będzie twoim żaglem, który nie runie, nie pozwoli ci zatonąć.

-Nie wierzę, że mnie tam nie będzie. To jest jak jakiś koszmar.-sapnąłeś, wpatrując się pustym wzrokiem w stolik.

-Będziesz kiedy indziej i w równie ważnym momencie, zobaczysz.- przekonywała cię brązowooka, pocierając twoje ramie, gdy podniosłeś się do pozycji siedzącej.

-Tego nie wiesz.- mruknąłeś pod nosem.

-Bartek!-jęknęła pretensjonalnie, wywracając oczami.

Oplotłeś smukłe palce wokół jednego z jej ulubionych kubków i upiłeś łyk parującej cieczy. Z każdym kolejnym zdawałeś sobie sprawę, że to pierwsza noc, którą spędzasz po za domem, nie wliczając w to wyjazdów kadrowych czy klubowych. To musiało coś oznaczać, Bartku.

🌊

Witam, witam.

Bartek cholernie przeżywa wydarzenia zeszłego rozdziału, a Sara go nie opuszcza i stara się nadstawić do wypłakania, ale też wesprzeć i dać mu solidnego kopa na przyszłość ;) Jak widać relacje owej dwójki robią się coraz lepsze :D Zobaczymy jak sobie Bartek dalej poradzi ;) Niby nic spektakularnego się tu nie dzieje, ale ta historia będzie po prostu smutna, pełna wspomnień , a także wyposażona w jeden wątek, w który jeszcze nie wkroczyłyśmy, ale to niebawem.. Także zostańcie nawet jak teraz wieje nudą :D Całuję i widzimy się jutro na Filipiaku, a tu za tydzień! ;*

Czas jest jak rzeka, a my płyniemy jej nurtem. II Bartek BednorzKde žijí příběhy. Začni objevovat