07. i tak miały zostać

1.6K 101 124
                                    

twenty one pilots - smithereens

Dzwonek do drzwi wyrwał parę z porannych przekomarzanek. Tony zmarszczył brwi; nikt nie odwiedzał ich tak wcześnie, bo ich upodobanie do spędzenia w łóżku nieco więcej czasu w cenne dni wolne było dobrze znane w kręgach ich znajomych.

- Sprawdzę i najwyżej pogonię. - Stephen pocałował Starka w policzek i podniósł się z krzesła. Wyszedł z pokoju, skrzypnęły drzwi, po czym zapadła cisza. Brunet mógł niemal zobaczyć, jak jego narzeczony blednie, zatrzymuje się przy uchylonych drzwiach i syczy z pogardą. Miły zwykle głos przeobraził się w zimny, zdystansowany, jakby mówił do najbardziej znienawidzonej osoby na świecie. Och, chwila. - Nie wiem, czego od niego chcesz, ale radzę natychmiast odejść, zanim zadzwonię na policję. Powiedział ci jasno, co o tobie sądzi, ja też.

- Tony, kochanie - Steve uśmiechnął się jadowicie. - Powiedz swojemu kochankowi, żeby się odsunął, bo chcę z tobą porozmawiać.

- To mój narzeczony, nie kochanek. I nie, ja nie chcę z tobą rozmawiać, więc wyjdź. - Stark zacisnął zęby w złości i strachu przed zrujnowaniem go na nowo; jak on śmiał się tu pokazać, jak śmiał znów tu wracać i szarpać jego skrzydła, szyderczo obrzucać go jego własnymi piórami. - Nie chcę cię tutaj.

- Tony, kochanie...

- Nie nazywaj go tak, Rogers - przerwał mu Stephen, obronnym gestem obejmując Tony'ego. - Nie jest twoim kochaniem, nie wróci do ciebie, nie po tym, co mu zrobiłeś, a teraz albo się wyniesiesz, albo wezwę policję - sięgnął do kieszeni, znacząco dotykając twardej powierzchni telefonu.

- Przecież było ci ze mną lepiej. - Steve pewnym krokiem wszedł do środka, zamykając drzwi i natychmiast wyciągając ręce, jakby chciał objąć, przytulić. - Kochasz mnie, przestań okłamywać biednego Stephena i wróć do mnie, było nam dobrze. Tony - dodał nagląco. - Wróć do domu, proszę. Chodziłem na terapię, poprawiłem się, obiecuję. Potrzebujesz mnie, nie możesz temu zaprzeczać.

- Mogę - odparł cicho Stark. - Nie potrzebuję kogoś, kto będzie robił mi krzywdę. Nie chcę kogoś takiego, Steve. Wyjdź i zostaw nas w spokoju albo będę zmuszony wezwać policję.

Żałośnie wyglądał, nie jak bohater wznoszący się z popiołów, tak kruchy jak domek z papieru naprzeciwko podmuchu wiatru, ze ściągniętymi słabymi łopatkami i determinacją w napiętych ramionach; znacznie niższy, drobniejszy niż Rogers, znacznie bardziej przygaszony. Feniks byłby najbardziej ironicznym porównaniem, bo Tony się nie odradzał z ruin w spektakularnych płomieniach, Tony powoli, żmudnie się odbudowywał, każdy włos, każdą rzęsę i kość stawiał na nowo, gorejące jaśniej niż gwiazdy.

- Tony, co ty wygadujesz? - Steve podszedł jeszcze bliżej, ignorując ofensywną pozę Stephena i rozjarzony gniew w jego oczach. - Nie nastawiaj go przeciwko mnie, Strange, nadal do mnie wróci jak zagubiony kotek, prawda? - Zimny poblask przerodził się w złudnie cieplejszy, gdy zwrócił się do bruneta. - Wróć do domu. Spędziłem wieki na lokalizowaniu cię, martwiłem się o ciebie!

- Nie chciałem, żebyś mnie szukał. Od czterech lat jestem szczęśliwy ze Stephem, zaręczony i... - zająknął się lekko; nigdy nie odzywał się do Rogersa takim tonem - i za niego wyjdę. Twoje zdanie to ostatnie, co nas obchodzi, daj nam spokój. Nie potrzebujemy cię tutaj ani chwili dłużej. Wyjdź, Steve. To nie jest prośba, wynieś się stąd wreszcie! Po prostu odejdź i daj mi żyć tak ja chcę, nie ty! - Ukrył twarz w dłoniach, z trudem powstrzymując łzy, i wtulił się lekko w Stephena. - Nie chcę cię dłużej w moim życiu! - Dlaczego on to powiedział, przecież Steve mógłby go zabić na miejscu, skrzywdzić po raz kolejny, przecież bił go za mniejsze przewinienia.

𝐒𝐓𝐑𝐀𝐍𝐆𝐄 𝐓𝐄𝐂𝐇𝐍𝐈𝐐𝐔𝐄. ironstrangeWhere stories live. Discover now