Aż będziesz smuto niebieski

789 23 1
                                    


We wtorek liczba mieszkańców Hogwartu zmniejszyła się o troje. Dyrektor McGonagall zezwoliła wszystkim uczniom, którzy stracili kogoś bliskiego, na powrót do domu i odbycie żałoby z rodziną. Większość, ze względu na zbliżające się ferie świąteczne, zrezygnowała, uznając, że wystarczy im wyprawa na pogrzeb za pomocą sieci Fiuu, a z rodzinami pobędą w święta. Toteż Hogwart-Express zawiózł do Londynu tylko Erniego Macmillana i dwoje czwartoklasistów, o których krążyły plotki, że nie wrócą do szkoły. Dyrektorka poprosiła opiekunów domów, by już teraz sporządzili listę osób pozostających w Hogwarcie na święta, więc podczas śniadania przy stole Gryffindoru pojawiła się profesor Vector.
— Nadal nie mogę się przyzwyczaić, że jest naszym opiekunem — wyszeptała Ginny, kiedy nauczycielka numerologii przepytywała pierwszorocznych. — Nawet jej nie znam! Jak połowa Gryfonów. Czemu to ją wybrali?
— Chyba nie mieli innej możliwości — mruknęła Hermiona, patrząc, jak profesor Vector ustala coś z wciąż zapłakaną Alicią Squere, obejmowaną przez Victorię Frobisher.
— Podobno opiekunem miała być Sinistra, ale się nie zgodziła — powiedział Neville, podążając za jej wzrokiem. — A w kadrze chyba nie mamy więcej byłych Gryfonów.
— Ty naprawdę znasz wszystkie szkolne plotki — zauważyła z mieszaniną podziwu i irytacji Ginny.
Neville tylko wzruszył ramionami, bo profesor Vector stanęła naprzeciwko nich.
— Co z wami? Panno Granger, panno Weasley, panie Longbottom?
— Ja zostaję w Hogwarcie — odpowiedziała od razu Hermiona.
Ginny obróciła się do niej, kiedy Neville wypytywał o datę wyjazdu i powrotu Hogwart-Expressu.
— Naprawdę? Ale... właśnie miałam cię do nas zaprosić, mama chciała, żebym cię namówiła...
— Przepraszam, Ginny, ale nie dam rady — zaczęła Hermiona cicho. — Nie mam siły siedzieć tam z wami wszystkimi i cieszyć się świętami. Gdybym chciała, to raczej wróciłabym do babci, ale wolę zostać w Hogwarcie.
Dziewczyna milczała przez chwilę z zaciętym wyrazem twarzy.
— W takim razie ja też zostanę. Pouczę się do egzaminów — ucięła, kiedy Hermiona otworzyła usta, by zaprotestować.
— Doobrze, w takim razie pannę Granger i pannę Weasley wpisuję na listę, a pan Longbottom wróci w połowie ferii... Myślę, że nie powinno być z tym problemu.
— Też zamierzasz się intensywnie się uczyć w czasie ferii? — zapytała na poły ironicznie Hermiona, kiedy opiekun domu przesunęła się dalej wzdłuż stołu.
— Nie tylko w czasie ferii, zamierzam zacząć już teraz — odpowiedział łagodnie Neville, wstając. — Za dziesięć minut mamy zielarstwo.
— Nie masz jeszcze dość tych zielsk, Neville? — zapytała Ginny, kiedy Hermiona w pośpiechu dojadała tosta, ale chłopak tylko wzruszył lekko ramionami.
— Ja bym miała dość — wyznała Hermiona, kiedy we dwoje wyszli do sali wejściowej. — Przepraszam! — dodała zaraz, gdy niespodziewanie zatoczyła się na niego, potrącona przez kogoś, kto szybkim krokiem opuszczał Wielką Salę.
Poirytowana, już miała krzyknąć za nieuważnym przechodniem, kiedy tenże — a był nim Terry Boot — odwrócił się, posłał jej przepraszające spojrzenie i mruknął coś pod nosem, zanim wraz z kolegami pognał dalej. Zmarszczyła brwi. Grupka Krukonów zniknęła w korytarzu wiodącym do hogwarckiej przystani, gdzie, jak dotąd była przekonana, nikt nie bywał, z wyjątkiem pierwszorocznych w dniach rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego.
— Co oni tam robią?
— Palą — odpowiedział szybko Neville i westchnął głośno, gdy Hermiona natychmiast podążyła za Krukonami, ale poszedł za nią. — Może jednak darujesz im tym razem? Zostało nam tylko parę minut do zajęć.
— Zdążymy. Czemu robią to na przystani? Przecież teren przed głównym wejściem jest odśnieżony.
— Ale ciągle pada i jest zimno, a przystań jest częściowo zadaszona. Zresztą odkąd ktoś doniósł dyrektor McGonagall, że palą, muszą się bardziej ukrywać. — Spojrzał na nią wymownie, co Hermiona zignorowała. — Nie bądź dla nich zbyt surowa, Hermiono. Terry właśnie stracił brata, a Ethan Jackins oboje rodziców. Jeśli to może im choć trochę pomóc, to nie powinniśmy się wtrącać.
— Psucie zdrowia niewiele im pomoże.
Szmer rozmowy, niepozwalający rozróżnić ani słów, ani mówiących, ale natężający się z każdym krokiem, prowadził ich pochyłym korytarzem do celu. Hogwarcka przystań, której Hermiona nie widziała od lat, zaskoczyła ją swoim wyglądem. Dziewczyna zapamiętała to miejsce jako skrytą za bluszczem jaskinię, wypełnioną niemal po brzegi wodą, na której unosiły się liczne, małe łódeczki. Teraz na skutej cienkim lodem wodzie nie było żadnej łodzi, małej czy dużej, a samo jezioro w podziemnej części znacznie się skurczyło. Za to na kamienistym brzegu pojawiło się kilka nowych elementów wystroju: szarawe sprzęty w różnych kształtach, mniej lub bardziej przypominające krzesła — transmutowane z kamieni przez osoby w różnym stopniu zaawansowane w nauce transmutacji.
Zdecydowanie najładniejsze z nich, z czterema nogami i miękkim, na oko aksamitnym obiciem, a nawet wyglądające na drewniane, zajmował Terry Boot. Hermiona natychmiast ruszyła w jego stronę, mimo że obok, na dużym, płaskim kamieniu, spoczywał Tony Goldstein, z którym nie miała ochoty rozmawiać. Jego nonszalancka poza wydawała się zupełnie nieadekwatna do zajmowanego siedziska.
— Palenie papierosów w Hogwarcie jest zabronione — powiedziała kategorycznym tonem, a widząc, że Terry gasi swojego, dodała: — Posiadanie również.
— Daj spokój, Granger, chociaż raz. — Anthony pochylił się w jej stronę, posyłając jej szeroki uśmiech. — Może po prostu sama spróbujesz? Zakazany owoc zawsze lepiej smakuje.
Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pogardzała jego tanimi sztuczkami. Ograniczywszy się do spojrzenia na niego w sposób, który miał mu to uświadomić, ponownie zwróciła się do Terry'ego, uznając go za godniejszego rozmówcę.
— Przedmioty z listy zakazanych w Hogwarcie podlegają konfiskacie. — Wyciągnęła przed siebie dłoń, a nie widząc reakcji, dodała: — Lepiej oddajcie mi to, zanim odbiorę wam punkty.
— Chyba żartujesz — parsknął któryś z młodszych Krukonów, chyba Dag Marven. — Mam prawie pełną paczkę! Wiesz, ile Ursula Hale za to bierze?
Koledzy syknęli uciszająco na Daga, nagle zawstydzonego swoją popędliwością, ale było już za późno; Hermiona usłyszała nazwisko ich dostawcy i aż zaczerwieniła się z gniewu. Ursula Hale. Prefekt, który nie tylko łamie regulamin, ale jeszcze zachęca do tego innych. Oczywiście, tego należało się spodziewać po Ślizgonach. Hermiona nie widziała jeszcze, by któreś z nich, Malfoy czy ta cała Hale, odebrali komuś punkty za palenie, mimo wyraźnych wytycznych profesor McGonagall. Ale nie spodziewała się, że to oni trzymają w garści biznes. A przynajmniej Ursula; co do Malfoya, to Hermiona podejrzewała, że mógł brać w tym udział. Nie bez powodu to jego pierwszego spotkała z papierosem, choć oficjalnie zaprzeczył, by istniał jakikolwiek związek między nim a rozprzestrzenieniem się zgubnego nałogu w Hogwarcie.
— Po pięć punktów od każdego z was — powiedziała ostro. — To już trzydzieści pięć. Każecie mi czekać dłużej?
— Hermiono — jęknął Neville, ale zignorowała go.
— Dobrze, zostaliśmy ukarani, a Gryffindor właśnie wyprzedził nas w tabeli — zaczął Terry, chowając swoją paczkę do kieszeni. — Możemy uznać sprawę za skończoną? Przyjmijmy, że nie będziemy już więcej palić, i na tym poprzestańmy. Przecież nie chcesz narażać nas na straty finansowe, niektórzy z nas już i tak trochę w tym roku ucierpieli. — Ruchem głowy wskazał Tony'ego.
Ugodowy ton Krukona może i podziałałby na Hermionę, ale powołanie się na Tony'ego i sugestia, że odbiera im punkty, żeby polepszyć pozycję własnego domu, odniosły efekt przeciwny do zamierzonego.
— I jak długo będziecie się powstrzymywać od palenia, mając papierosy w kieszeni? — spytała retorycznie. — Wszystkie wasze paczki mają trafić do mnie, Terry. A jeśli nie stać was na następne, to tym lepiej.
— Dla nas? — zaperzył się znowu Dag i zaklął szpetnie, ale jego paczka, jak i wszystkie inne, przeszły w ręce Hermiony.
— Tak, Marven. Dzięki temu być może nie umrzesz na raka płuc.
Do tej pory milczący Ethan Jackins roześmiał się szyderczo.
— Zakładając, że pożyjemy na tyle długo, żeby jakikolwiek rak zdążył się rozwinąć.
Hermiona nie odpowiedziała, patrząc na niego w milczeniu. Nie znała go zbyt dobrze, ale spotykali się na tyle często na korytarzach, by natychmiast rzuciła jej się w oczy dziwna szarość jego twarzy i nieustające drżenie rąk.
— Na coś trzeba umrzeć, nie, Terry? — Chłopak wymienił ze starszym kolegą porozumiewające spojrzenia, których znaczenie Hermiona bardzo szybko pojęła: tylko oni spośród zgromadzonych stracili kogoś bliskiego podczas ataku w Mungu. — Byłbym całkiem szczęśliwy, gdyby udało mi się pożyć na tyle długo, żeby zdążyć mieć raka. Zresztą nie za bardzo miałby mnie kto opłakiwać.
Jego harda mina rzucała wyzwanie Hermionie, ale rozżalony wzrok sprawiał, że zawstydziłaby się swojej zasadniczości. Gdyby nie to, że niespełna pół roku temu sama straciła oboje rodziców — o czym ten smarkacz nie musiał wiedzieć, bo nie była na tyle arogancka, by się z tym obnosić — i nie dręczyła innych swoimi zapędami autodestrukcyjnymi.
— Masz jeszcze siostrę, o ile dobrze słyszałam. Młodszą siostrę, która będzie potrzebowała opiekuna zdolnego do zajęcia się nią. A ty, Terry, masz rodziców. Na pewno byłoby wielkim szczęściem, gdybyście przeżyli wojnę po to, żeby umrzeć na głupią, mugolską chorobę — zadrwiła. — Wasze rodziny byłyby bardzo wdzięczne, że pożyliście aż tak długo, prawda, Ethan?
Młody Krukon wyglądał na tak wściekłego, że Hermiona zastanawiała się, czy jej zaraz nie uderzy; zrobił krok w jej stronę z zaciśniętymi pięściami. Neville i Terry musieli pomyśleć o tym samym, bo Boot podniósł się z krzesła, a Neville wystąpił lekko przed nią.
— Dobrze, masz już, czego chciałaś, możesz nas zostawić — powiedział Terry, a Neville równocześnie szepnął „Chodźmy, Hermiono".
Uznając, że dłuższe pozostawanie na przystani faktycznie nie ma sensu, Hermiona odwróciła się i, z płonną nadzieją, że może jednak zmusiła do myślenia choćby jednego z Krukonów, odeszła z Neville'em. Chłopak nie odezwał się do niej ani słowem, aż znaleźli się w klasie zielarstwa, a i wtedy w milczeniu zajął jeden z pierwszych stolików. Wyglądał na niezadowolonego z niej i Hermionie zrobiło się trochę przykro.
Usiadła obok, wyciągnęła pióro, atrament i rolkę pergaminu, czując przytłaczające zniechęcenie. Przygnębiającej atmosfery nie miały szansy przerwać nawet zajęcia, zwykle wzbudzające w niej przynajmniej odrobinę entuzjazmu. Nigdy by nie przepuszczała, że uczenie się może ją znudzić, ale po tygodniu teoretycznych zajęć z zielarstwa miała serdecznie dosyć. Co może nie było takie dziwne — jak jakiekolwiek rośliny, choćby i magiczne, miałyby konkurować z praktykowaniem magii, na przykład z takim avadonnem?
Zerknęła na Neville'a. Widać mogły. Neville, pomijając zwykłe zajęcia i pomoc profesor Sprout, zajmował się ziołolecznictwem również w ramach projektu, nad którym pracował z Susan Bones. Badał możliwości adaptacyjne i wpływ środowiska określonych roślin na ich właściwości, co mogło okazać się bardzo przydatne, ale na razie tylko brzmiało niesamowicie nużąco.
Projekt. Albo poniosła ją wyobraźnia, bo intensywnie o tym myślała, albo kamyk w jej kieszeni zagrzał się. Wyciągnęła go dyskretnie pod ławką. 5.00? Tak, tak, na Merlina, tak, tego właśnie jej było trzeba dla odwrócenia uwagi. Nawet jeśli chwilowo praca nad avaddonem była jak połączenie eliksirów z zielarstwem właśnie.

Dramione - Naprzeciwko [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now