Rozdział 11

2.4K 128 31
                                    

Czarny Pan otrząsnął się jako pierwszy. Wciąż będąc pod naporem ujrzanej przed momentem wizji, rozejrzał się wkoło nieobecnym wzrokiem. Z zaskoczeniem stwierdził, że jego dłoń wciąż znajduje się na twarzy Bezimiennego, z tą jednak różnicą, iż teraz delikatnym, niemalże leniwym ruchem gładziła go po policzku. Na twarzy pojawił mu się lekki uśmiech. Chwilę później doznał uczucia, jakby ktoś spłukiwał go całego strumieniem wody.

No tak - pomyślał. W końcu taka była umowa...

Gdy skierował swój wzrok na wciąż stojących na środku sali Śmierciożerców, musiał aż przygryźć wargę, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. No naprawdę - ta barwna gama emocji widniejąca w oczach jego sług była nadzwyczaj zabawna. Szok, niezrozumienie, strach, oszołomienie... I jeszcze raz szok.

Ach, no i oczywiście Bella - wyjątek od reguły - nie zwracająca uwagi na jakąkolwiek inną rzecz, niż muskająca krwiste wargi chłopaka dłoń. To właśnie w jej oczach widniały najbardziej intrygujące emocje.

Na twarzy wypisaną miała niemożliwą wręcz do opisania nienawiść, jednak, gdy przyjrzało się uważnie jej oczom, można było dostrzec niemalże namacalne iskierki skaczące radośnie po całym obszarze tęczówek.

Dziwne, przecież... - potrząsnął niezauważalnie głową chcąc odgonić zbędne w tej chwili myśli. Nie jest to tak wielkiej wagi sprawa, aby jej rozstrząśnięcia nie można było przełożyć na później. Poza tym... Babskich humorów jeszcze nikt na świecie nie ogarnął.

Porzucając tą sprawę powrócił do uważnego studiowania widocznej na każdym kroku impresji i chełpienia się rozsypanymi pod jego stopami zarówno mentalnych, jak i realnych masek przywdziewanych na co dzień przez jego zwolenników.

Wewnętrzny Krąg nie należał tutaj do wyjątków. Owszem - trzymali się lepiej niż Zewnętrzny oraz nowicjusze, ale daleko im było do ideału.

Czarnowłosy mężczyzna parsknął cicho na własne myśli.

I pomyśleć, że sprawdzą tego zamieszania jest niewinne zaklęcie Glamour, a właściwie jego ulepszona i 'zmutowana' wersja, które zostało zdjęte wraz z powrotem wspomnień. Wiedział wprawdzie, że jego dawna, prawdziwa twarz, tak niepodobna do dzierżonej do tej pory wężej maski, sprawiała, że każda osoba, której wzrok spoczął na idealnie kamiennej twarzy jego dawnej postaci, nieważne - znajoma czy nie, natychmiastowo zaczynała pragnąć mieć go wyłącznie dla siebie. Już gdy był na pierwszym i drugim roku w Hogwarcie nie mógł opędzić się od fanek, a czasem nawet i fanów. W kolejnych latach, gdy wypracował swoją nienaganną manierę i dołączył do tego jeszcze grę aktorską postawioną na równie wysokim poziomie, zaczął niemal niewinnie odpowiadać na sygnały dawane mu przez 'wielbicieli' i wykorzystywać ich naiwność na swoją korzyść. Jednak... Na piątym roku nastąpił przełom jego dobrej passy. I, jak się później miało okazać, nie tylko jej... A to wszystko zaczęło się naprawdę dość niewinnie.

Mianowicie w trakcie ceremonii przydziału, a właściwie pod sam jej koniec - tuż przed przemową szanownego pana profesora dyrektora Dippeta, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z impetem trzaskając przy tym o jej wewnętrzne ściany zdobione najróżniejszymi gobelinami, a przez wejście przestąpiła cudnej urody istota. Chłopak - w gwoli ścisłości.

- A już myślałem, że będę musiał ponownie oglądać to zniekształcone coś.

Ciszę przerwał rozbawiony głos.

- Mam ci przypomnieć z czego, a raczej - z kogo powstało to 'zniekształcone coś'?

Krwiste tęczówki ponownie spotkały się z szmaragdowo-srebrzystymi, z których powoli znikały resztki 'mgły' odsłaniając dwie migające wesołym światłem kule. Skrzyły się, jak żywe srebro, sprawiając wrażenie, jakby w ich środku skryte były prawdziwe gwiazdy widniejące co noc na nieboskłonie.

- Choć raz mógłbyś nie zwalać winy na mnie...

Cały ten obrazek dopełniła smutna minka szczeniaczka i kąciki ust wykrzywione lekko w podkówkę.

- Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że ja miałem wpływ jedynie na krew.

Gdyby wzrok Toma mógł zabijać, Bezimienny już dawno leżałby conajmniej kilka metrów pod powierzchnią ziemi, a jego dusza wesoło bujała się na huśtawce przymocowanej dwoma sznurami do wysokiego drzewa...

Jednak z racji, że prawdziwie morderczy wzrok, z wyjątkiem tego, który posiadał łuskowaty stwór z Komnaty Tajemnic, nie istniał, wkurzony Czarny Pan musiał obejść się smakiem.

Na twarzy Bezimiennego pojawił się jasny uśmiech, jasnością porównywalny ze stopniem rażenia przez promienie słoneczne ^^

Mroczna Dusza /HP (Wolno Pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz