5

1K 98 12
                                    

Anne oraz Greg stali koło siebie po przeciwnej stronie. Kobieta miała na sobie długą czarną spódnicę i tego samego koloru koszule. Włosy jak zwykle były rozpuszczone, swobodnie opadały na jej ramiona. Ściskała w ręce chusteczkę higieniczną, która była już cała mokra od jej łez. Położyła głowę na ramieniu swojego męża i ponownie wybuchła płaczem, mężczyzna od razu wziął ja w ramiona  i pozwolił ulecieć emocją. Stali pogrążeni w smutku. 

Moi rodzice byli niedaleko, wpatrując się we mnie z troską. Mama miała na sobie spodnie i koszulę w odcieniach czerni, a tata idealnie dopasował się do niej swoim strojem. Nie panowała nad łzami, pozwalała im kapać. 

Stałem w pierwszym rzędzie, trzymając za rękę malutką Sky. Jej jasne, blond włosy chyba po raz pierwszy były idealnie upięte w kucyka. Jej chude ciało osłaniała czarna, elegancka sukienka do połowy uda. Na stopach miała tego samego koloru lakierki. Jej oczy były nadal mocno czerwone od płaczu. 

Z nieba padał deszcz. Zdawało się, że wszystko płakało za blondynem.

Właśnie była nasza kolej, żeby podejść do trumny. Wziąłem malutką na ręce i powoli zmierzałem w tamtym kierunku. Strasznie się bałem. Nie byłem gotowy aby pożegnać Ashton'a. Byłem już bardzo blisko i wtedy poczułem słone łzy spływające po mojej twarzy. Momentalnie je otarłem- Ash nie chciałby, żebym płakał. 

Spojrzałem do środka. Leżał w niej blady, wychudzony blondyn. Jego włosy nie błyszczały jak to zawsze było- były matowe. Sine usta były lekko rozchylone i popękane w niektórych miejscach. Oczy były zamknięte, przez co nie mogłem zobaczyć idealnych brązowych oczu z delikatnym zielonym odcieniem. Cera była blada i wysuszona. Był ubrany w garnitur. Ręce położone wzdłuż ciała.

-Żegnaj aniołku- odezwała się blondynka, a jej głos niebezpiecznie zadrżał

Także chciałem wydusić z siebie jakieś słowa pożegnania, ale nie potrafiłem.Nie potrafiłem pogodzić się ze śmiercią przyjaciela, którego bezgranicznie kochałem, był dla mnie jak brat. Otwarłem usta, ale uleciał z nich cichy jęk. Pociągnąłem nosem i już miałem odchodzić, ale postanowiłem ostatni raz na niego spojrzeć...


Podskoczyłem i momentalnie otworzyłem oczy. Otarłem łzy, które spływały po moich policzkach. Rozejrzałem się dookoła. Siedziałem na krześle w sali, w której leżał Ashton. Byłem okryty bluzą, ale nie pamiętałem, żebym to robił. Jedno mi tam nie pasowało- mój najlepszy przyjaciel nie leżał w swoim łóżku. Momentalnie i może zbyt nerwowo stanąłem na równe nogi. Zacząłem się rozglądać. Tętno mi przyspieszyło, bałem się że coś mogło się stać.

-Pielęgniarka zabrała go na badania- usłyszałem cichy, zachrypnięty głos

Rozejrzałem się ponownie w poszukiwaniu źródła dźwięku. Był to starszy mężczyzna, który leży na tej samej sali co Irwin. Wyglądał tak samo jak przed tym kiedy zasnąłem. Z taką różnicą, że siedział na brzegu łóżka. Dzięki temu mogłem zobaczyć, że miał na sobie piżamę z długimi rękawami w szarym kolorze. Stopami dotykał ziemi i miał na nie ubrane granatowe kapcie.

Uśmiechnął się do mnie i poklepał miejsce koło siebie. Byłem zmieszany, ale mimo wszystko zostało one przeze mnie zajęte.

-Jesteś tutaj ze swoim chłopakiem?- spytał prosto z mostu, nawet nie drgnął gdy zadawał mi to pytanie

Wytrzeszczyłem oczy do wielkości pięciozłotówek i wpatrywałem się w niego, jednak po chwili odchrząknąłem i pokiwałem przecząco głową.

-Nie- zaśmiałem się- to jest mój przyjaciel- dodałem

-Jesteś tego pewny?- nie rozumiałem tego dlaczego ten człowiek był taki uparty. Po co mu była ta informacja?- Bardzo się nim przejmujesz. Jesteś tutaj już od 12 godzin i ani razu nie wyszedłeś... albo jestem głupi, albo coś do niego czujesz... sposób w jaki się o niego martwisz, to jak na niego patrzysz, dotykasz. Mam już swoje lata i potrafię rozpoznać prawdziwą miłość...

All I need is you... » LashtonTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang