Egoistka

14 0 0
                                    

W naszym miasteczku czas płynął dość wolno, czasami miałam wrażenie, że za wolno. Gdyby można było przyspieszyć wskazówki zegarów, tak żeby poruszały się w tempie odpowiednim do naszego rytmu serca... Wówczas wszystko byłoby dużo prostsze. Zakochani mieliby dla siebie wystarczająco dużo czasu, a ci, którzy cierpieliby, szybciej mogliby zapomnieć o problemach. Wszystko byłoby odpowiednio dopasowane.

– Ano, pijesz tę colę czy nie? – Głos Becky obudził mnie z letargu.

– Oczywiście, że piję.

– To dobrze, bo Sophie chciała ci ją wypić.

– Co ty opowiadasz, wariatko, ja nie piję takiego syfu – oburzyła się dziewczyna, najbardziej przestrzegająca diety wegetarianka i specjalistka od zdrowej żywności, jaką znam.

Mimo swojego umiłowania do zdrowej żywności, nigdy nie przepuszcza pysznej pizzy z brokułami. Zawsze mówi: „Zdrowe jedzenie może być tylko wówczas zdrowe, gdy od czasu do czasu pozwolimy sobie na coś grzesznego. Tylko wtedy możemy docenić smak warzyw". Nigdy nie rozumiałam jej punktu widzenia, jednak to właśnie ona nas połączyła. Pamiętam jak dziś pierwszy dzień w liceum: byłam bardziej obojętna niż przestraszona. Nie obchodziło mnie to, jaki będzie ten dzień i czy kogoś poznam. Starzy znajomi zniknęli jakieś pół roku po wypadku. Na początku starali się, przychodzili, przynosili prezenty, kartki własnoręcznie namalowane z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Wysyłali zdjęcia i filmy, ze spotkań które mnie omijały. Codziennie ktoś dzwonił i pisał sms. Z czasem smsów ubywało. Odwiedzin też było coraz mniej. Nie mam im tego za złe. Dążyłam do takiego stanu rzeczy. Nie odpisywałam na ich wiadomości, nie oddzwaniałam, gdy przychodzili biernie wpatrywałam się w sufit. Gdy wróciłam do szkoły, siadałam sama, a gdy podchodzili, żeby zagadać zbywałam ich albo milczałam. Czas zrobił resztę. Nie byłam idealną przyjaciółką, właściwie w ogóle nią nie byłam. Wówczas mi to nie przeszkadzało, a można powiedzieć, że było na rękę. Chciałam być sama, użalać się nad swoją niedolą, ukryta we własnym smutku i rozpaczy. Każdy kto mógłby mi dać w tamtym okresie odrobinę radości i pozwolić uciec, od mrocznych myśli był wrogiem – bowiem nie zasługiwałam na radość. Jedyne na co zasługiwałam to wieczny ból.

Właśnie dlatego nowy dzień w szkole nie był nadzwyczajny, byłam tam sama. Lekcje mijały normalnie, siedziałam w ostatniej ławce i czekałam, aż zadzwoni ten upiorny dzwonek i pozwoli mi pójść do domu, by położyć się do łóżka. Mimo że każdy kolejny dźwięk dzwonka przybliżał mnie do upragnionej chwili, musiałam się jeszcze zmierzyć z przerwą obiadową, największym koszmarem samotników, kujonów i wybryków natury, czyli mnie.

Gdy kierowałam się wolnym krokiem w stronę wielkich drzwi, za którymi jeszcze bardziej wyraźne stawały się szkolne grupy i hierarchia, moje ciało pokryła gęsia skórka. Przystanęłam, popychana przez spieszących się ludzi. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze.

– Dasz radę – powiedziałam sama do siebie, jednocześnie otwierając drzwi.

Obraz, jaki ukazał się moim oczom, był straszny. Stoły złączone, brak jakiegokolwiek pojedynczego miejsca. I jeszcze ta olbrzymia kolejka po posiłki – to było okropne. Rozejrzałam się wkoło, w zasadzie nie potrafiłam dostrzec nikogo znajomego. Gdy już jednak kogoś dostrzegłam, było jeszcze gorzej. Uśmiechy politowania i niezręczne odwracanie wzroku. Bez większego wyboru wzięłam tacę i ustawiłam się za grupką świergoczących dziewczyn. Były tak różowe i żółte, że aż raziły w oczy. Żeby nie uszkodzić wzroku, spojrzałam na papki jedzenia, udając, że zastanawiam się, co wybrać. Mój wzrok skierował się na frytki i ociekające tłuszczem mięso.

– Chyba nie chcesz tego jeść? – Jej magiczny głos wybawił mnie od samotności, której jak się wtedy okazało, nienawidziłam jeszcze bardziej, niż własnego odbicia w lustrze.

Feniks - początekWhere stories live. Discover now