V

616 27 23
                                    

— E-Edmund... — Joanne nie potrafiła sklecić nawet jednego zdania.

— Ja też byłem równie zaskoczony, gdy po raz pierwszy odwiedziłem to miejsce. Właściwie to doskonale o tym wiesz, co nie? — Edmund miał na myśli przeczytane książki oraz obejrzane filmy przez dziewczynę.

Joanne wciąż była w ciężkim szoku. Nie odpowiedziała Edmundowi. Zrobiła kilka kroków do przodu, raz spoglądając na niesamowitą zieleń trawy, a raz oglądając na wysokie, stare drzewa rosnące w okół niej. Słońce coraz bardziej rozgrzewało powietrze. Dziewczynie bardzo spodobały się śpiewy ptaków. Nie były one takie same, jak te, które słychać w „prawdziwym" świecie. Ptaki narnijskie wyśpiewywały piękne melodie, które z łatwością można było powtórzyć.

— Tu jest o wiele piękniej niż myślałam... Nawet książki nie były w stanie oddać cudowności tego miejsca. Żyjesz w raju, Ed — pomimo szoku, Joanne była szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Edmund nie odzywał się. Przytaknął na słowa dziewczyny. Patrzył na nią uważnie. Podobały mu się złote włosy dziewczyny lśniące w blasku słońca. Podobały mu się jej delikatne kroki po trawie. Podobała mu się jej ciemna sukienka, podkreślająca jej dojrzałe kształty. Podobała mu się cała Joanne. Stwierdził, że uśmiechnięta i rozpromieniona wyglada jeszcze piękniej, niż z łzami smutku na policzkach.

— Halo, Edmund! Mówię do ciebie! — dziewczyna machała mu dłonią przed twarzą.

— O czym to tak myślałeś?

— Przypomniało mi się coś, wybacz. Może... chciałabyś poznać moje rodzeństwo i...Kaspiana? — zaproponował jej. On również nie potrafił powiedzieć czegoś w miarę sensownie.

— Z największą przyjemnością, królu — dziewczyna delikatnie skłoniła się i zaśmiała.

Ruszyli w kierunku morza, przez las. Przez całą drogę towarzyszyły im melodie wyśpiewywane przez barwne ptaki. Joanne zachwycała się kolorami kwiatów rosnących w runie. Stwierdziła też, że narnijskie niebo jest dużo bardziej błękitne, niż niebo angielskie. W Narnii stała się innym człowiekiem. To miejsce zupełnie ją odmieniło. Smutek odszedł, nadeszło szczęście.

Nagle śpiew ptaków zaczął był zagłuszany przez szum morza. Oznaczało to, że są już blisko zamku Ker-Paravel. Przyspieszyli kroku.
Po kilku minutach wyszli z lasu na piaszczystą plażę. Piasek był tutaj dużo drobniejszy oraz przyjemniejszy w dotyku. Joanne stwierdziła, że jest on dość miękki.

— Wiesz co Jen? Strasznie przypominasz mi moją siostrę... — oznajmił Sprawiedliwy.

—Hm, mam nadzieję, że nie Zuzannę — przerwała mu.

— A czemu? Nie lubisz jej? — spytał wyraźnie zaciekawiony chłopak.

— Jeśli już o tym rozmawiamy, a ja mam być szczera, to tak. Nie przypadła mi do gustu. Ale czemu to wytłumaczę ci kiedyś, jak będziemy mieli czas i ochotę. A więc... to ją ci przypominam?

— Nie, miałem na myśli Łucję. Ona również była tak zachwycona Narnią.

— Masz szczęście... berek! — uderzyła go w ramię i zaczęła uciekać.

— Czyli tak się bawisz — zaśmiał się chłopak i zaczął ją gonić.

Biegali dość długo, Joanne okazała się szybka. W pewnym momencie potknęła się o konar drzewa wystający z piasku. Jako że Edmund był zaraz za nią, wpadł na nią. Leżeli na sobie przez krótką chwilę, czas jakby się zatrzymał. Patrzyli sobie głęboko w oczy. Ciszę przerwał dziewczęcy głos:

Miś: Powrót zimy ✔️Where stories live. Discover now